Izabela i Sandra to kobiety, które głośno i wyraźnie mówią, że kochają seks. Dla samego seksu. Dla samej przyjemności. Kochają go tak bardzo, że jedna z nich dla niego rozwodzi się właśnie z mężem, druga spotyka się jednocześnie z dwoma mężczyznami, nie licząc „skoków w bok”, które stały się tak częste, że dawno już przestały być „bokiem”. A głośno i wyraźnie o swojej miłości do seksu mówią jedynie w sieci. Na co dzień są odpowiednio: nauczycielką akademicką i project menedżerem w dużej stołecznej korporacji. Seksuolodzy podkreślają, że z różnych – kulturowych i fizycznych – przyczyn, seksoholizm dotyka częściej mężczyzn niż kobiety. Częściej, nie znaczy jednak wyłącznie.
Izabela
Izabelę poznaję na jednym z portali erotycznych. Ma tam konto od ponad dwóch lat. Jak mówi, właśnie dwa lata temu zaczęła zdradzać męża. Kiedy pytam, czy mogłaby powiedzieć coś o uzależnieniu od seksu, odpowiada, że „owszem”, seks to jej drugie imię.
Na drugie mam seks, a na pierwsze Izabela. To oczywiście nie jest moje prawdziwe imię. Nie powiem, jak się naprawdę nazywam, po to jest sieć, daje anonimowość i jednocześnie pozwala mówić wszystko, co się czuje i jak się czuje. Ja czuję potrzebę fizycznego spełnienia. Częściej niż mój mąż. Częściej niż moje znajome. Być może częściej niż większość społeczeństwa. Od kiedy zdałam sobie sprawę, że to mnie uszczęśliwia, przestałam z tym walczyć. Czuję się lepiej. Wolna.
Nie zaczęłam wcześnie. Mam 33 lata, pierwszy raz seks uprawiałam w wieku 20 lat. To dość późno jak na współczesne realia. I w dodatku moim pierwszym facetem był ten, za którego siedem lat później wyszłam za mąż. Nie miałam innych przygód. Ale zawsze lubiłam się kochać. Zawsze, to znaczy od czasu, kiedy tego spróbowałam. „Jeden raz” przed snem nigdy mi nie wystarczał, lubiłam wyobrażać sobie różne erotyczne sytuacje, ze znajomymi z pracy, z nieznajomymi spotkanymi w klubie czy na prywatce u przyjaciół. Często, po seksie z mężem, szłam do łazienki i masturbowałam się jeszcze kilka razy. Oglądałam filmy erotyczne, z czasem zaczęłam sięgać po ostrzejsze porno. Masturbowałam się przy nich, czasami kilka razy w ciągu dnia czy wieczoru. Wysyłałam mężowi pikantne smsy i maile, kiedy wracał do domu, rzucałam się na niego i niemal zmuszałam do seksu. Podobało mu się to. Komu by się nie podobało.
Ale z czasem seks z mężem przestał mi wystarczać. Zarejestrowałam się na portalu erotycznym, zaczęłam podglądać innych, którzy wrzucali tam swoje seksowe igraszki. Pewnego dnia zaproponowałam swojemu facetowi to samo. Kategorycznie odmówił. Zrobiłam to więc sama. Nagrałam wideo, na którym się masturbuję i wrzuciłam do sieci. Dostałam kilkadziesiąt propozycji spotkań od mężczyzn, którzy chętnie prezentowali mi swoje wdzięki i sugerowali gotowość do seksu, kiedy tylko zechcę. Umówiłam się na jedno takie spotkanie. W centrum handlowym, wieczorem, tuż przed zamknięciem, w kawiarni. Mieliśmy wyznaczone miejsce i znak rozpoznawczy – czerwoną różę. Banalne, jak podczas pierwszej randki z nieznajomym, z tym, że tutaj chodziło o akcję, nie wpatrywanie sobie w oczy… Wcześniej ustaliliśmy jedno – spotkamy się bez rozmowy i zbędnych pytań, jeśli poczujemy do siebie pociąganie, zrobimy to. Jeśli nie – rozejdziemy się, również bez pytań. On to zaproponował. Miał doświadczenie w takich spotkaniach. Ja byłam jeszcze „nowa”.
Z kawiarni pojechaliśmy od razu do mieszkania „Tomka”, bo tak się nazywał mój pierwszy po mężu kochanek. Tak się nazywał w sieci, nigdy nie spytałam o jego prawdziwe imię. Uprawialiśmy seks przez całą noc. Było mi cudownie, w końcu czułam się zaspokojona, dopieszczona, „użyta” na wszelkie możliwe sposoby. Z poznanym w sieci kochankiem spotkałam się jeszcze trzy razy. W tym czasie na podobne wypady umówiłam się jeszcze z trzema innymi mężczyznami. Scenariusz zawsze był taki sam – spotkanie, seks, powrót do domu.
Sandra
Sandra ma 28 lat. Dobrą pracę i mężczyznę, z którym spotyka się od roku. I drugiego mężczyznę, z którym jest od siedmiu miesięcy. I kilkunastu kochanków, choć trudno ich nazwać kochankami, bo zwykle są „do wykorzystania” na jedną noc i po tej jednej nocy nigdy więcej nie ma z nimi nic wspólnego. Nawet z tymi, którzy pracują w tej samej firmie, co ona.
Pierwszy raz kochałam się z mężczyzną w wieku 16 lat. Był starszy ode mnie. Chodziliśmy ze sobą chyba z dwa lata, to była moja pierwsza wielka miłość. Później, przez wiele lat nie miałam specjalnie trwałych związków. Kilka miesięcy i koniec, nic poważniejszego, żadnych zobowiązań, nie miałam na nie czasu, ani ochoty. Najpierw były studia na dobrej uczelni, później pierwsza praca i kolejne szczeble kariery. Rodzice pobrali się późno, a i mnie nie jest spieszno do ustatkowania się, zwłaszcza, że tak uwielbiam mężczyzn, różnych. A dokładniej – uwielbiam uprawiać z nimi seks. Nie wyobrażam sobie teraz związku z jednym.
Czy to dlatego spotykam się równocześnie z dwoma mężczyznami? Być może. Ten, z którym jestem od roku to kolega ze studiów. Spotkaliśmy się jakiś czas po obronie dyplomu i okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego, choć na studiach nigdy nie zwracałam na niego uwagi. Jest porządnym chłopakiem, wiernym, miłym, troskliwym i całkiem dobrym w łóżku. Jest otwarty na wszystkie moje pomysły – oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, bo te „poza zdroworozsądkowe” realizuję z tym drugim, z którym jestem od siedmiu miesięcy. To z kolei wcielony diabeł. Poznałam go na jednym z wyjazdów służbowych, mieszka na stałe w Londynie, a że moja praca to wyjazdy do Wielkiej Brytanii co najmniej raz na dwa tygodnie – mój związek z nim ma się bardzo dobrze. Poznałam dzięki niemu świat londyńskich klubów nocnych, spotkań swingersów i seksualnych imprez, o których wielu miłośnikom niezobowiązującego seksu w Polsce nawet się nie śniło.
Mam też mężczyzn na jedną noc. Kilku z pracy – to były jednorazowe wyskoki, zazwyczaj podczas szkoleń i wyjazdów integracyjnych. Impreza, alkohol, seks do białego rana, następnego dnia czasami powtórka z rozrywki i tyle. Żadnych pytań, każdy wraca do trybików korporacji i nie rozmawia o tym, co się wydarzyło poza jej murami. To dobre, oszczędza niezręcznych sytuacji.
Nowe doznania
Izabela: O moich, na początku weekendowych, a później również tygodniowych wypadach, nikt nie wiedział. I nadal nie wie. Ani mąż, ani najlepsza przyjaciółka. Nikt. Szłam do pracy, robiłam, co miałam do zrobienia, wracałam do domu. Kochałam się z mężem. A kiedy zasypiał, włączałam komputer, oglądałam zdjęcia i filmy, masturbowałam się, umawiałam na kolejne spotkania. Szybko i intensywnie, na całą noc. Po roku przyszła kolej na pierwszy seks grupowy. W czyimś mieszkaniu – to był jeden z moich internetowych znajomych. Około 10 osób, seks do upadłego – z kimkolwiek, gdziekolwiek, byle jeszcze i jeszcze. To było nowe, fascynujące doznanie. Lepsze niż każda masturbacja, najbardziej wyuzdane zdjęcia i filmy, najbardziej wymyślne zabawki erotyczne. Na tym spotkaniu był mężczyzna z kamerą. Każdy uczestnik dostał materiał wideo – samo oglądanie go było dla mnie bardziej podniecające niż seks z moim mężem.
Cały materiał znajdziecie w XIII numerze EksMagazynu.
CytujSkomentuj
Hm, a wydawać by się mogło, że uzaleznienie od seksu to jedno z najprzyjemniejszych uzależnien, jakie tylko może istnieć, hah, a tu się okazuje, że wcale takie nie jest! pewnie, jak z większością rzeczy nie wszystko „złoto” co się świeci…
CytujSkomentuj
seks jest wspaniały, jest czymś, co łączy, pod warunkiem, że jest co łączyć między dwojgiem ludźmi, a dziś niestety bywa tak, że nie ma czego łączyć…