Co tu dużo mówić, od dziecka marzyłam o wyprawie na Kubę. Z niedowierzaniem słuchałam opowieści o wyspie. Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Każdą wiadomość, informację chłonęłam jak gąbka. Nie wiem dlaczego, ale tajemnicza Kuba stała się moją obsesją. OBSESJĄ! Od zawsze chciałam tam dotrzeć! W końcu się udało! Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Jak nigdy, jestem pewna, że jeszcze tam wrócę!
Rumu szum…
To uczucie kiedy ruszasz przed siebie i wiesz, że czeka cię wspaniała przygoda! Niepowtarzalna mieszanka uczuć! Adrenalina napędza każdy krok. Euforia i ekscytacja łapią nas w swoje najsłodsze sidła. Już wiem że jestem stracona…
Tym razem podekscytowanie i uśmiech towarzyszyły mi 24h na dobę od momentu zakupu biletów. Tydzień wielkanocny! Utknęłam na projekcie w Meksyku, wystawiona do wiatru, ze złamanym sercem. Oj, sama wpakowałaś się w takie maliny, sama sobie pomagaj! Wszyscy świętują! Czas rodzinnych spotkań, refleksji a ja… działaj, działaj zajmij myśli. Kilka dni wolnego od wszystkiego i wszystkich. Zapomnę, głupie serce – ciebie też wyleczymy. Kuba! Tak Kuby mi trzeba! Blisko i bezpośrednio, czasu wystarczająco dużo, by zwiedzić, pokochać! Dlaczego by nie!
Standardowo – planu brak! Spontanicznie, z biletem w ręku stawiam się na lotnisku!
Chwila moment, jak to było?
Hm…. Wiza? Jaka wiza?! No tak, nie sprawdziłam czy jej potrzebuję. Meksyk! Dosłownie i w przenośni, bo stąd wylatuje i w takim stanie się znajduję. Co mnie podkusiło, aby zlekceważyć aspekt wizy? Na szczęście dla mnie okazuje się, że mogę ją uzyskać na lotnisku przed wylotem. Tutaj polecam każdemu odrobinę przygotowań. Zaoszczędzicie sobie stresu.
Wszystkie załatwienia trwają mniej niż 15 minut. Spokojna już i zadowolona wsiadam na pokład samolotu. 2h lotu i docieram do celu.
Kuba jest największą wyspą na Morzu Karaibskim i jedną z większych na świecie. W 1492 została odkryta przez Krzysztofa Kolumba. Za względu na swój kształt często nazywana El Caiman lub El Crocodrilo – taki hiszpański krokodyl. Mój krokodyl na tych pare dni! Historia wyspy jest bardzo burzliwa, pełna rewolucji i zwrotów akcji. Będący u władzy od 1959 roku Castro wraz z Che Guevara praktycznie zupełnie odcięli Kubę od świata, w szczególności od USA. W rezultacie wielu mieszkańców popadło w skrajne ubóstwo. Wzmocniły się natomiast darmowa służba zdrowia oraz system edukacji. Dopiero od 2010 roku na wyspie zaczęły zachodzić zmiany ułatwiające ludziom życie. Wśród nich między innymi możliwość sprzedaży/kupna domu czy nowszego samochód, możliwość podróżowania czy posiadania telefonów komórkowych. Kubańczycy mogą mieć również swoje małe biznesy. Słynne casas particulares – czyli pokoje gościnne dla obcokrajowców (oznaczone niebieską kotwicą) lub lokalnych (czerwona kotwica), a także własne restauracje!
Z lotniska do centrum Havany docieram starą Warszawą. Dziadek byłby dumny z mojego wyboru! Auto majestatycznie sunie ulicami wielkiego miasta. Jestem w siódmym niebie! Tylko mnie zachwyca ta stara Warszawa. Trudno się dziwić, przecież przyleciałam z miasta, gdzie po drogach poruszają się tylko nowe auta. A tu? Tu czas zatrzymał się w innej epoce. Taka ciekawostka, potwierdzona osobiście. Kuba to miejsce, gdzie dziś można spotkać najwięcej naszych polskich maluszków, które dalej są w użyciu. Kubańczycy nazywają je polaquito, ze względu na ich małe rozmiary. Muszę przyznać, że na widok malucha robiło się sentymentalnie.
Jak zaczarowana rozglądam się po ulicach. Ilość zabytkowych, pięknych aut jest niesamowita. Zostawiam walizkę u moich gospodarzy i ruszam na spacer! Gdzie? Przed siebie, jak zawsze!
Havana praktycznie, zobaczyć i pokochać…
Zacznijmy jednak od kasy. Pomimo wszystkich zmian, na Kubie nadal funkcjonują dwie waluty: peso convertible (CUC) dla turystów i peso cubano (CUP) dla Kubańczyków, 1EUR=1,20 CUC, 1CUC=26CUP (mniej więcej). Ponieważ USD obłożone są 10% podatkiem na Kubę najlepiej zabrać EUR. Karty kredytowe akceptowane są tylko w dużych hotelach i sklepach w miejscowościach turystycznych, wydane przez banki bez udziału kapitału amerykańskiego.
Spod Kapitolu ruszam uliczkami, jak mi się wydaje, w stronę morza. Przecinam starą część miasta (tzw. Havana Vieja), gdzie gubię się na kolejnych kilka godzin. Każdy budynek, zabytek przyciąga moją uwagę. Zaopatrzona w prowizoryczną mapę próbuję podążać logicznie zaplanowanymi trasami. Zupełnie mi się to nie udaje! Gdzie nie spojrzę ludzie wiecznie stoją w jakiś kolejkach: a to do banku, a to do kantoru, a to do telefonu. Wszędzie! Mijam hotel Ambos Mundos, który w latach trzydziestych był domem Ernesta Hemingway przez kolejnych 7 lat! Każdy ciekawski do dziś za 2 CUC może obejrzeć jego pokój lub na ostatnim piętrze wypić jego ulubiony napój! Całe 3 CUC za mojito! Ot co! Zagorzali fani zaraz po wizycie w hotelu pędzą jeszcze do jego ulubionego baru (La Floridita), moim zdaniem – mocno przereklamowanego. Ale to już każdy powinien sam ocenić.
Przecinając Plaza de Armas, czyi Plac Broni stanowiący centrum Starego Miasta, idę przed siebie. Znów zbaczam z wcześniej opracowanej trasy. Ponieważ z Plaza de Armas jest bardzo blisko do Placu Katedralnego i Katedry San Cristobal, postanawiam zmodyfikować swój plan. Plac otoczony jest zabytkowymi kamienicami z górującą nad nimi katedrą. W kamienicach stojących wokół placu obecnie mieszczą się muzea, sklepy i restauracje. Najpopularniejsze, przeludnione i zatłoczone miejsce! Zdecydowanie uciekam!
Wracamy na Plaza de Armas i wychodząc prawą uliczką w stronę nabrzeża kieruje się w stronę Placu św. Franciszka z Asyżu. Jeden z najstarszych placów i najbardziej uroczych zakątków miasta. Dzięki pracom renowacyjnym rozpoczętym pod koniec lat 90., większość budynków otaczających Plaza de San Francisco de Asis i sam kościół, gruntownie odnowiono. Dookoła znajdują się kawiarenki, a na samym placu wzrok przyciąga biała fontanna. Po północnej stronie stoi niewielki kiosk informacji turystycznej. Na ławeczce siedzi tu również nasz Chopin i czeka na to, by zrobić sobie z nim zdjęcie. Zauważam go dopiero w ostatniej chwili.
Spacerów nocą nie polecam. Nie wszystkie uliczki są dobrze oświetlone. Wybrzeże i deptak to co innego, ale ostrożnie i roztropnie! O kieszonkowców tutaj nie trudno! Na dziś to tyle. Czas na mojito, jutro znów tu wrócę. Może inną uliczką ale wrócę.
Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek
Na walizkach: Kuba – podróż za jeden uśmiech cz. 2
***
Justyna Szczurek – rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy. Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi. Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.