Słowo się rzekło. Ruszam w stronę Kapitolu i pobliskiej fabryki Cygar Partagas. Zapowiada się kolejne, leniwe popołudnie! Kapitol jest piękny! Budynek powstał w 1926 roku i do 1959 pełnił rolę siedziby parlamentu Kuby. Obecnie znajduje się tam centrum kongresowe, otwarte dla turystów. Ale co kto lubi. Renesansowy obiekt przypomina mi Waszyngtoński Kapitl, a może Bazylikę Świętego Piotra w Rzymie? Sama nie wiem. Jest piękny, taki majestatyczny. Zaraz obok znajduje się znana fabryka cygar! Tam kieruje moje kroki. Zaraz, zaraz, ile to cygar powinnam kupić? Przede wszystkim jedno! Dla siebie!
Jeszcze jeden zachód…
Paseo de Marti, zwana potocznie Prado jest jednym z moich ulubionych deptaków. Drzewa dają przyjemny cień, a murowane ławki po obu stronach służą lokalnym jako użyteczne straganiki z pamiątkami. Deptakiem Prado dojdziemy do Maleconu oraz Castillo de San Salvador de la Punta – pięknej fortecy z parkiem, skąd można podziwiać po drugiej strony kanału Castillo de los Tres Reyes Magos del Morro (w skrócie El Morro). Widok jest olśniewający. Jednak moim celem jest sam Malecon. Kilkukilometrowy bulwar nadmorski, uznawany przez mieszkańców Hawany za najpiękniejszą promenadę świata. Wiedzie on do Miramaru, dzielnicy willowej z pałacami i ogrodami przedrewolucyjnych milionerów. Brzmi kusząco, ale ja zostaje. Siadam na wysokim murku i jak oczarowana podziwiam zachód słońca. Błogo… jutro plaża, coś lokalnego. Ale to dopiero jutro…
W stronę słońca
Spontanicznie, po paru dniach w Havanie decyduje się na kilkudniową wycieczkę w głąb wyspy. Trynidad, jak to egzotycznie brzmi! Przed obiadem docieramy do celu, jednego z najstarszych i najpiękniejszych miast na Kubie. Uznawane za perłę architektury kolonialnej, położone jest w prowincji Sancti Spiritus. Liczy mniej więcej 70 tys. mieszkańców. Miasto założone w 1514 roku przez jednego z hiszpańskich konkwistadorów Diego Velasquez de Cuellar, który dość niechlubnie wpisał się w historię wyspy, a mianowicie, przyczynił się do całkowitego wytępienia Indian na wyspie. Trinidad początkowo miał być osadą poszukiwaczy złota. Choć złotego kruszcu nie odnaleziono, miasto bardzo szybko zyskało na znaczeniu, dzięki powstającym wokół plantacjom trzciny cukrowej. Dziś trzcina cukrowa i cukrownie poszły nieco w zapomnienie, na wyspie zostały zaledwie 42. z nich. Zaledwie?!
Lenistwo! Tylko tyle mam w planach! Spacerować, jeść i plażować! Dziś zacznijmy od tego pierwszego. W ostatniej chwili gospodyni pyta o kolację! Przysmakiem lokalnym są homary. Nieśmiało pytam, czy jest szansa, aby po powrocie skosztować jednego. Kobieta patrzy na mnie jak na ufoludka. Zaraz co ja powiedziałam? Poprawiam się, a ta wybucha śmiechem! Oczywiście! Będzie na kolacje homar. Kobiecina wystraszyła się na chwilę, iż zażyczę sobie czegoś bardziej wyszukanego. Homar to jej specjalność. Umawiamy się na godzinę posiłku i ruszam przed siebie.
Centralnie położony Plaza Major skupia wokół siebie najważniejsze zabytki, takie jak barokowa katedra, oraz były klasztor świętego Franciszka z charakterystyczną dzwonnicą. Jednak najpiękniejsze w mieście są zwykłe uliczki, czyste i kolorowe, które jak nic innego oddają klimat Kuby. Tracę poczucie czasu, tracę głowę, zapominam o troskach i złamanym sercu. Godzinami wędruje uliczkami Trynidadu a dobry humor nie opuszcza mnie ani na chwilę. Może jutro wybiorę się na plażę, może na wędrówkę. Kto to wie. Pomyślę jutro.
Jedna z najlepszych chwil!
Docieram do Havany późnym popołudniem. Mam tylko chwilę nim ruszę na koncert. Jak szalona biegnę pod prysznic. I tak za chwilę będę lepić się od potu, ale nic to! Oni na mnie czekają! Będą grać tylko dla mnie! OK, OK, fantazja cię ponosi! Zimna woda zmywa pył. W przelocie łapię wodę, jakiś owoc i już jestem przed budynkiem. Na szczęście rowerowych taksówek tu pełno, więc bez problemu docieram na miejsce zbiórki. Przypadkowe osoby, przypadkowy koncert… a może nie! Może właśnie wszystko jest idealnie rozegrane w czasie. Nawet lokalny autobus, pełen wesołych Kubańczyków pojawia się przed nami jak na zawołanie. Wszyscy zmierzają w tym samym kierunku! Mijamy Plac Rewolucji, wesoło mkniemy na lokalny stadion! Ależ emocje! Zwariowałam.
Kilka dni temu z wizytą na Kubie był sam Barack Obama, ale to już przeszłość. Dziś wszyscy mówią tylko o darmowym koncercie The Rolling Stones. Nie, to nie dzieje się naprawdę! Ja tu jestem, wśród tłumu tysięcy Kubańczyków i turystów. Bawiąc się wyśmienicie w takt muzyki legendy rocka uśmiecham się do samej siebie. Łza szczęścia, może dwie. Nie mogę uwierzyć jak pięknie spełnia się jedno z moich największych marzeń!
But Angie, Angie, ain’t it good to be alive?
Angie, Angie, they can’t say we never tried…
Konkluzja i taki mój happy end*
Nie zawsze trzeba mieć plan! Dużo już było powiedziane o Kubie! Jak jest, co zwiedzać, gdzie jechać, czego unikać. Dwie waluty, pułapki na turystów, 10 TOP miejsc do zwiedzenia – a ja na to jak na lato. Dla tych trochę zakręconych, ciekawskich i odważnych. Raz w życiu spakuj plecak, walizkę. Wsiądź do pociągu, samochodu i rusz przed siebie, w kierunku, który w danej chwili wyda Ci się odpowiedni. Nie zawsze trzeba wiedzieć dokąd się zmierza. Odrobina szaleństwa, otwarty umysł i ten głód przygody. Uśmiech pomaga, logika i rozwaga strzegą. Przygoda życia – być może właśnie jest przed Tobą! Powodzenia, trzymam kciuki!
Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek
Na walizkach: Kuba – podróż za jeden uśmiech cz. 1
*Szczegółami praktycznymi z każdym chętnie się podzielę. Pisać, pytać, planować, podróżować – do tego Was gorąco zachęcam i podaję swój adres email: tacoswanted@gmail.com
Czekam na Wasze wiadomości.
***
Justyna Szczurek – rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy. Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi. Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.
CytujSkomentuj
Pani Justyno – dziękuję za uśmiech na mojej twarzy po przeczytaniu tego. Aż tu, przez ekran, czuję radość i te kolory, dźwięki i zapachy o ktorych czytam. Życzę wspaniałych kolejnych wojaży i wszystkiego dobrego, to ogromna przyjemność obserwować taki projekt