EksMagazyn: Często podkreślasz w rozmowach, że fizycznie zapaśnik musi być wszechstronnie przygotowany, a trening jest bardzo złożony.
Damian Janikowski: Na zgrupowaniu mam trzy treningi dziennie po 2 godziny i zdecydowanie jest to wysiłek ekstremalny. Ale ludzie chodzą do pracy na 12 godzin, wracają do domu i też są zmęczeni. W tym momencie jestem w drodze na zimowe zgrupowanie w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Zakopanem, gdzie będziemy mieć dużo, nawet nie chodzenia, a biegania po górach, ćwiczeń siłowych i techniki na macie. Trening zapaśnika to może być zarówno bieganie, jak i pływanie, jazda czy bieg na nartach. Gramy dużo w tenisa, rozciągamy się, mamy sporo zajęć z akrobatyki, czyli wywijamy salta (śmiech). Zapaśnik musi być sprawny i zwinny na macie, musi być wszechstronnie przygotowany. Łączymy wszystkie elementy w całość i tak powstaje dobry zapaśnik.
Podobno dwa dni bez sportu i wariujesz.
Tak jest. To jest też kwestia tego, że ja nie potrafię odpoczywać. Nie potrafię pojechać na wakacje, siedzieć tydzień czy dwa tygodnie, nic nie robić.
Czyli leżenie na plaży nie jest dla ciebie?
Robię się wtedy nie do życia. Leżę, marudzę, wszystko mi przeszkadza. Co innego, kiedy mogę pójść na trening, wydzielić trochę endorfin i od razu jest mi wtedy lepiej (śmiech). Odpoczywanie jest dla mnie bardzo ciężkie (śmiech). Kiedy mogę zrobić chociaż jeden trening dziennie, to wtedy jest ok.
Pasjonujesz się sztukami walki?
Tak, traktuję to jako dodatkową rozrywkę, urozmaicenie zapasów. Na przyszłość mam plan, że to może być moja następna dyscyplina, w której chcę osiągać jakieś wyniki. Kiedy mam taki okres, że jestem dłużej we Wrocławiu, i np. mam tylko jeden trening dziennie, to wieczorami chodzę sobie do mojego klubu i tam, pod okiem kolegów i trenerów, dopracowuję techniki w sztukach walki.
Często powtarzasz, że ogromny wpływ na to, jakim dziś jesteś zawodnikiem, miał twój pierwszy trener Leszek Użałowicz. On był twoim wzorem, no i co tu dużo mówić, wychowywał cię na macie…
Jako młody zawodnik postrzegałem go jako mentora. Zawsze był dla mnie osobą, która mówi szczerze. Po prostu miałem na kim się wzorować i kogo słuchać. Można powiedzieć, że wychowywałem się sam, mieszkałem z babcią, no a ona nie miała wielkiego wpływu na mnie. Potrzebowałem takiego silnego bodźca i on mi to dał. Leszek pomagał mi ze szkołą i ze wszystkimi innymi sprawami. Jemu mam najwięcej do zawdzięczenia. Z przyjemnością trenowałem zapasy. Dały mi porządnego kopa. Teraz trener kadry, Ryszard Wolny, szlifuje ten diament, który powstał (śmiech).
Diament? Chyba nie należysz do skromnych osób.
Naprawdę? Ja ciągle słyszę właśnie, że jestem skromny. No i myślę, że właśnie taki jestem. Jest sporo ludzi o wiele bardziej wartościowych ode mnie, z większymi osiągnięciami, którzy mają więcej do powiedzenia niż ja.
Ale znasz swoją wartość?
Oczywiście, że znam. Uważam, że każdy powinien ją znać. To jest podstawa tego, co człowiek o sobie myśli.
W wielu rozmowach podkreślasz, że nie było ci łatwo w życiu.
Myślę, że wiele osób miało tak, jak ja, a nawet gorzej. Właśnie najlepsi sportowcy są zwykle znikąd, wychodzą z najgorszej biedy czy tarapatów. Moje dzieciństwo było, jakie było, człowiek wychowywał się gdzieś tam całe życie na podwórku, robił przeróżne fantastyczne rzeczy (śmiech). Ale cieszę się, że poszedłem w tę stronę, w którą poszedłem. To sport mnie wychował. Moi koledzy, rówieśnicy, którzy razem ze mną próbowali sportu, nie wytrzymali. Ulica, podwórko, to wszystko wciąga. Ja cieszę się, że mi się udało, że „zachowałem” się w sporcie. Dzięki temu mogę być nawet tutaj, na tej rozmowie czy być osobą rozpoznawalną. I co najważniejsze, mogę być sportowcem.
Jaki masz cel w sporcie? Medal olimpijski już przecież masz.
Chciałbym powalczyć do 2016 roku. Zdobyć medal na Mistrzostwach Europy czy na Mistrzostwach Świata. Wiadomo, że marzy mi się złoto zamiast brązu, ale zdaję sobie sprawę, że zdobyć medal, to już jest coś. To potwierdza klasę zawodnika. W 2016 chcę zakwalifikować się na Igrzyska Olimpijskie, a wiadomo, że jak już tam będę jechał, to po medal. Żeby coś jeszcze do emerytury dorobić (śmiech).
Co czujesz przed wyjściem na matę?
To zależy. Na przykład teraz siedzę i mnie w dołku ściska (śmiech). To zależy od dnia. Różnie. Czasami rozmawiam z kimś, śmieję się, nie zwracam uwagi na to, z kim walczę. A czasem jest tak, że potrzebuję samotności, potrzebuję się sam zmotywować, skupić się. Jedno wiem na pewno, że przez tyle lat nabrałem już doświadczenia i nie mam takiego stresu, że ściska mnie w żołądku czy coś mnie paraliżuje. Takie coś jest bardzo niedobre dla zawodnika. Takie rzeczy też trzeba sobie wypracować. Przez to dużo można stracić na macie. Z roku na rok jest mi łatwiej. Wynika to z doświadczenia, którego nabieram, ilości startów zagranicznych, itd. Im tego więcej, tym później łatwiej jest na zawodach wysokiej rangi.
Z kim nie lubisz walczyć, jakiego typu przeciwnika nie lubisz?
Żadnego nie lubię (śmiech), ale z każdym trzeba walczyć. Z każdym chcę wygrać.
fot. Beata Synkiewicz/miejsce wykonania sesji: Tor kartingowy Powerkart w Krakowie
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.