Wszystko zależy od tego, czy trafi się na gadatliwego kierowcę, czy raczej na takiego, który zachowuje się jak barman w klubie – odezwie się dopiero poproszony o rozmowę. Jeśli mówimy o pierwszej opcji, w zależności od okoliczności na drodze, albo też panujących warunków czy też ogólnej sytuacji, w jakiej zamawia się auto, usłyszymy na przykład takie opowieści.
Samolotem po rybę
Warszawa. Poniedziałek. Poranek. Wyjazd na spotkanie. Wsiadam do taksówki. Włączone radio. Dochodzi godzina 8 rano, więc jedna z najpopularniejszych stacji w Polsce nadaje fakty. Tam kolejne informacje na temat katastrofy w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010 roku. Taksówkarz z westchnieniem dezaprobaty zmienia stację.
– Chce pani tego słuchać, czy może coś innego? – pyta już po fakcie.
– Może być coś innego – zgadzam się.
– Ma pani rację bo przecież słuchać już tego nie można. Tego całego gadania o pilotach, błędach i innych takich. Ci dziennikarze, z całym szacunkiem do pani, nie wiedzą, o czym mówią. Nikt nie wie, co się dzieje w dowództwie sił powietrznych, o tym, jak się zdarza, że pilot dostaje rozkaz od jakiegoś pijanego szefa i nie ma nic do gadania, bo ten chce akurat pokozaczyć. Eee, wiem, o czym mówię, bo mam przyjaciela, który był pilotem testującym śmigłowce i samoloty wojskowe. Robił to przez 20 lat, teraz jest na emeryturze. Ale, jak opowiada, co się potrafiło dziać, to ani pani, ani ja, nawet sobie tego nie wyobrażamy. Ale są też ciekawsze opowieści. Latanie dwa metry nad ziemią, rozbijanie się o morskie fale, albo to, że jeśli pilotom zachciało się świeżej ryby z grilla, a akurat byli w okolicach Warszawy, wsiadali w samolot i w ciągu kilkunastu, kilkudziesięciu minut byli na miejscu, nad morzem. Kupowali rybkę i jeszcze ciepłą dowozili do bazy. Wszystko oczywiście w ramach ćwiczeń.
Panna z głową w śniegu
Kraków. Sobota. Około 3 nad ranem. Powrót z imprezy firmowej. Taksówka przyjeżdża wyjątkowo szybko. Dobrze, bo jest połowa lutego i na zewnątrz bardzo zimno.
– Nie naczekała się pani, dobrze, bo chyba z minus dwadzieścia dziś jest. Ale, na szczęście nie ma korków. Co, powrót ze służbowej imprezy? Ale widzę, że pani jako jedna z ostatnich wraca. Już dziś trochę ludzi od was z firmy odwiozłem. No tak, niektórzy muszą zostawać do końca, służbowe imprezy to tak, jakby się trochę w pracy było.
– Ma pan rację. Ale, jak pan tak jeździ nocami, to pewnie niejedną imprezę pan widział…
– Ooo, niejedną. Ile się człowiek naogląda i nasłucha, mówię pani, książkę można by napisać. Mam kilka takich historii. Raz wziąłem spod klubu taką młodą dziewczynę. Pijaniutka była, ktoś ją wsadził do samochodu, podał adres i zapłacił za kurs. I ta dziewczyna mi zasnęła z tyłu w samochodzie. Ale to jeszcze nic, bo jej się auto pomyliło z łóżkiem. No i się zaczęła rozbierać przez sen. Rozebrała się do bielizny. Jak ją dowiozłem na miejsce i obudziłem, trochę była zdziwiona. Ale szybko się zebrała i poszła do domu. Innym razem, to niedawno było, jak były w mieście takie straszne zaspy. Zawiozłem klientkę pod podany adres, też trzeźwa nie była, oj nie. Udało jej się wygramolić z samochodu, zamknęła drzwi i nagle patrzę, a jej nie ma. Wysiadam, a tu panna leży w zaspie, z głową w śniegu, tylko nogi w mini wystają. Toż to był widok… Pomogłem wstać, nawet nie podziękowała, poszła wężykiem do klatki schodowej. A, mam jeszcze jedną historię. Też sprzed kilku tygodni. Tym razem wiozłem parę. Oboje zrobieni całkiem dobrze. Dziewczyna gdzieś zostawiła kurtkę, bo była tylko w bluzeczce, która zresztą była całkowicie rozpięta i pokazywała goły biust, i krótkiej spódnicy. Wysiedli z samochodu, patrzę w lusterko, dziewczyna stoi pół naga, bo bluzka już jej się całkiem podwinęła, a spódnica na kostkach. I stoi taka golusieńka. A ten jej chłopak, czy kolega, wziął tę spódnicę z ziemi w garść i poprowadził pannę do domu. Zamiast ją jakoś przykryć… Tak świeciła gołymi pośladkami po całym osiedlu. Ja to mówię, jak się nie ma głowy, albo towarzystwa, to pić na mieście nie trzeba.
Grecki budowlaniec
Mrągowo. Piątkowe popołudnie. Powrót z zakupów do domu. Przejeżdżamy obok placu budowy na przedmieściach.
– Teraz, żeby zbudować dom, trzeba pracować pół życia. Kiedyś było łatwiej, za komuny, jak to się mówi. Niby niczego nie było, ale jak człowiek porządnie pracował, to po kilku latach stać go było na mieszkanie czy dom. Wiem, o czym mówię, bo jestem budowlańcem. Nie uwierzy pani, ale jestem Grekiem.
– Niemożliwe, mówi pan idealnie po polsku, nie domyśliłabym się – odpowiadam zgodnie z prawdą, bo mężczyzna nawet przez chwilę nie wydaje się być obcokrajowcem.
– Ano jestem. Przyjechałem do Polski dwadzieścia lat temu, za miłością. Tak, tak, poznałem piękną Polkę, która pracowała w Grecji i za nią tu przyjechałem. Jej ojciec miał firmę budowlaną, więc zacząłem u niego pracować. I tak się jakoś ułożyło, że później tę firmę przejąłem i tak budowałem: mieszkania, bloki, domki jednorodzinne. Przez prawie dwadzieścia lat. Teraz, można powiedzieć, że jestem na emeryturze. Jeżdżę taksówką, bo lubię jeździć. Tak sobie dorabiam. To fajna praca, można pogadać z ludźmi, a i wysiłek mniejszy niż na budowie.
30 tysięcy i zgubiona rękawiczka
Kraków. Poniedziałek. Wyjazd na spotkanie. Wsiadam do auta, na siedzeniu obok znajduję telefon.
– Ktoś zgubił u pana komórkę – podaję aparat taksówkarzowi.
– Aaa, to się dzieje co chwila. Zaraz będzie pewnie telefon z bazy. Znajdzie się właściciel. Zresztą, nie takie rzeczy ludzie gubią – wzdycha kierowca i wyciąga ze skrytki sprzed siedzenia pasażera czarną bawełnianą rękawiczkę. – Wie pani, co ja z tą rękawiczką miałem? Jakie przeboje? – zawiesza głos, jakby czekał na zainteresowanie ze strony słuchacza.
– Jakie?
– No to było tak, że klientka zostawiła tę cholerną, przepraszam, rękawiczkę. Zwykła, taka, co ją na straganie, albo w Tesco można kupić za 5 zł! – podkreśla niską wartość znaleziska, na dowód wymachując rękawiczką tak, żebym mogła się jej dokładnie przyjrzeć. – Dzwoni po pół godzinie do bazy i pyta, czy taksówkarz nie znalazł rękawiczki. Zajrzałem na siedzenie z tyłu. Jest. No to mówię, że jestem teraz na drugim końcu miasta, ale, jak będę wracał, to podrzucę kobiecie zgubę do centrum, bo tam żem ją wysadził. Nie, ona nie może czekać. No to mówię, żeby zostawiła adres, jak będę przejeżdżał, to skontaktuję się z nią telefonicznie przez bazę i oddam. Zgodziła się. Ale tego dnia nie złożyło się, żebym był w pobliżu zamieszkania tej kobiety. Następnego dnia rano dostaję telefon, że baba dzwoni od rana z krzykiem, że przywłaszczyłem jej rękawiczkę! I że mam jej ją natychmiast oddać. Wkurzyłem się i mówię, że jak jej tak bardzo zależy, to mogę dowiedź, ale będzie musiała zapłacić za kurs. Albo zostawię w bazie i sama ją sobie odbierze. Rzuciła słuchawką i więcej już nie dzwoniła.
– To rzeczywiście niezwykłe przywiązanie do przedmiotu…
– Ale, co tam rękawiczka. Wie pani, co raz jeden klient u mnie zostawił? Torbę z 30 tysiącami złotych! Jak Boga kocham! Wiozłem raz jakiegoś wysoko postawionego żołnierza z lotniska. Całą drogę gadał prze telefon i zostawił. Zgłosił się po piętnastu minutach. Ale to świnia była, wie pani. Nawet złotówki znaleźnego nie zapłacił, a jeszcze próbował wmówić, że w torbie było 35 tysięcy. Panie – mówię do niego – jak bym miał panu nie oddawać tych pieniędzy, to myślisz pan, że bym tylko piątkę wziął. W ogóle bym się nie przyznał, że znalazłem kasę. Ale, jak to się mówi, uczciwy to się u nas nie dorobi.
Cukierek zamiast papierosa
Warszawa. Sobota. Popołudnie. Wyjazd na spotkanie ze znajomymi. Taksówkarz podjeżdża zatrzymując auto z piskiem opon. Zanim zdążę zamknąć drzwi, pyta, czy nie mam ochoty na cukierka.
– Nie, dziękuję – odmawiam grzecznie.
– Ależ, proszę. Przepraszam, że zapytam, pali pani?
– Tak.
– No, to proszę się poczęstować. Jakby pani chciała zapalić. Bo ja to mam takich klientów co chwilę, zwłaszcza, jak ich wożę z lotniska, czy wieczorem po imprezie. Co drugi, to chce palić. I wyciąga te papierosy, odpala i pyta już z petem, czy może zapalić. Więc, na wszelki wypadek, od razu częstuję cukierkiem. Wie pani, ja nie palę, już od ponad dziesięciu lat. Raz rzucałem. Na stałe. Wie pani, ja nie wierzę tym wszystkim, co to mówią, że rzucają, rzucają i rzucić nie mogą. Głupoty. Jak się chce, to się odkłada to świństwo, przepraszam, bo pani pali, ale taka jest prawda, to świństwo, i człowiek się nie truje dłużej. Sam paliłem dwadzieścia lat. Jak wchodziłem po schodach, do mieszkania, na trzecie piętro, to musiałem ze dwa przystanki robić. A teraz? Czuję się jak dwudziestolatek, a to już pięćdziesiątka na karku. Mówię pani, lepiej rzucić, im szybciej, tym zdrowiej.
Zepsute auto Husajna
Kraków. Piątek. Wieczór. Wyjazd na służbowe spotkanie. Taksówka przyjeżdża z 15-minutwym spóźnieniem. Niedobrze. Trzeba się spieszyć. Taksówkarz trzeźwo pyta, na którą ma być u celu. Ma 10 minut na przejechanie około 10 km w dość zatłoczonym o tej porze Krakowie.
– U nas ruszanie ze skrzyżowań to istna katastrofa. Ludzie nie potrafią jeździć. Wie pani, byłem w Iraku na początku lat 80. Tam potrafią jeździć. A jak ktoś się wlecze, albo nie stosuje do panujących przepisów, traci lusterko, albo ryzykuje podrapany lakier.
– Pracował pan w Iraku?
– Byłem na kontrakcie trzy lata, wie pani, wyjechałem w 82. jako mechanik. Za trzy lata pracy kupiłem sobie działkę w mieście i wybudowałem dom, to były inne pieniądze. Ale i robota nie dla każdego. O nie. Pracowało się w strzeżonych strefach, wszędzie żołnierze, broń. Kilku kolegów wróciło po miesiącu, dwóch. Ja zostałem. Nie było tak źle, robota dobra – przy samochodach, pieniądze dobre. Dodatkowe wypłaty za nadgodziny. Raz, pamiętam, jak dziś, siedzimy po naszej zmianie z kolegami i podjeżdża samochód z jakimiś wysoko postawionymi urzędnikami Husajna. Auto się zatrzymało, ważni goście wysiedli na inspekcję. A samochód już nie zapalił. Coś się zepsuło. Przyszedł do nas kierowca. Tam było tak, że kierowcy tych wysoko postawionych byli jednoczenie żołnierzami, oficerami w jakimś tam stopniu. Blady był jak ściana. Pytamy go, co się mogło zepsuć, kiedy, a on nic. Tośmy poszli z dwójką chłopa, zajrzeli pod maskę, okazało się, że puścił jakiś przewód przy silniku. Godzina roboty i samochód odpalił. Kiedy skończyliśmy, podszedł do mnie ten kierowca. Ścisnął mi rękę tak mocno, że myślałem, że nie puści. Cały się trząsł. Chłop wyglądał, jakby wyszedł z basenu. Calusieńki mokry. Później dopiero ktoś nam powiedział, że gdyby on tej nocy nie wrócił tym zepsutym samochodem do bazy, uznano by go za dezertera. A to oznaczało wyrok śmierci na niego i jego całą rodzinę…
CytujSkomentuj
Chętnie bym przeczytała więcej takich historii z życia czy to jest gdzieś opublikowane? Ja raczej jestem gaduła więc jak ktoś miło zagadnie dokąd jadę to chętnie porozmawiam. A że taksówkarze niejedno widizeli to jest to niewątpliwe. Takie historie jak wyżej to jeszcze są śmieszne ale co w momencie, gdy pasażer jest mocno pijany czy agresywny? To na pewno nie jest praca dla każdego. A coraz więcej kobiet widzę za kółkiem taksówki.