EksMagazyn: Czy dorośli mogą się uczyć od dzieci?
Martyna Wojciechowska: Byłoby cudownie, gdybyśmy się uczyli od dzieci, a raczej żebyśmy nie zapominali o wewnętrznym dziecku, które w sobie mamy. Ja o tym zapomniałam i muszę przyznać, że jestem wielką dłużniczką mojej sześcioletniej obecnie córki, która przypomniała mi, co to znaczy. Dzięki temu ja odkryłam w sobie dziecięcą naturę.
Napisałaś kilka książek, a ostatnio serię dla dzieci: „Dzieciaki świata” i „Zwierzaki świata”. Wiedziałaś, jak się do tego zabrać?
Dzieci są szalenie wymagającymi czytelnikami i chyba nigdy nie stresowałam się przed premierą książki tak, jak przed „Dzieciakami świata” i „Zwierzakami świata”. Przeczuwałam, że dzieci bardzo szybko zweryfikują fałsz. Jak coś im się podoba, widać to od razu, a jeśli się nudzą, to idą spać. Tak było w przypadku mojej córki: kiedy przysypiała i zaczynała zadawać 200 dodatkowych pytań, czułam, że fragment, który jej czytam, muszę zdecydowanie przerobić.
Córka była pierwszą recenzentką?
Tak. Wymyśliłam tę książkę siedząc na wakacjach w Krynicy Morskiej, kiedy moje dziecko przyszło do mnie po raz enty z książką o księżniczce Arielce i poprosiło: „Poczytaj mi mamo”.
Pewnie znała ją na pamięć?
Oczywiście, ja nawet próbowałam pomijać pewne strony, ale wiesz, że nie jest to takie proste, bo dzieci pamiętają każde zdanie. Pomyślałam sobie, że nie przeżyję tego więcej i nie mogę kolejny raz czytać historii o dziewczynie, której celem życia jest zakochać się i wyjść za mąż. Pomyślałam sobie, że to nie są treści dla dziewczyn XXI wieku i że stać nas na więcej. Prawdziwe życie, którego jestem świadkiem, było o wiele bardziej interesujące. Postanowiłam zaryzykować i opisać dzieciakom prawdziwe, choć czasem niełatwe historie. Niektóre fragmenty książek są wyciskaczami łez, ale okazuje się, że można to tak podać, żeby tego młodego czytelnika jeszcze czegoś nauczyć.
Jaka to nauka?
Wszystkich bohaterów moich książek poznałam osobiście, nie umiem tworzyć fikcji literackiej. Czasami to sieroty, dzieciaki doświadczone przez los, albo zwierzęta z historią. Kiedy podzieliłam się pomysłem na te książki, słyszałam takie komentarze, że to dosyć wywrotowa koncepcja i że dzieci powinny dostawać bardziej idealny świat. Postanowiłam zaryzykować. Zaprosiłam do współpracy psychologa dziecięcego, Dominikę Słomińską, ponieważ zależało mi na tym, żeby książki zawierały treści bezpieczne, takie, które nie będą dzieci traumatyzować, tylko uczyć, że świat jest różnorodny i takie sytuacje też się zdarzają. Moja Marysia reagowała na te historie bardzo dobrze, ale zadawała mi mnóstwo pytań, bo okazało się, że my dorośli, pewne rzeczy traktujemy jako oczywistość.
Cały materiał jest do przeczytania w EksMagazynie nr 24
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.