O absolutnym pięknie opery, o sile i mocy muzyki w codziennym życiu każdego z nas, fascynacji klasyką i ciągłym szukaniem nowych wyzwań i możliwości samorealizacji – jedna z najpiękniejszych śpiewaczek operowych – Alicja Węgorzewska
Wiliam Szekspir powiedział, że „Świat jest teatrem, aktorami ludzie”. Muzyka również towarzyszy człowiekowi od zawsze. Można więc powiedzieć, że pani praca dotyka dwóch najpiękniejszych i najbliższych ludzkiej wrażliwości dziedzin sztuki. Czym jest dla pani to połączenie?
Alicja Węgorzewska, dyrektor Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie: Jest największym szczęściem w moim życiu. Dzisiejszy świat jest bardzo szybki i tętni życiem. Teatr jest alegorią, metaforą, a muzyka jest najwspanialszym połączeniem sztuk pięknych. Szczególnie opera, która jest absolutem samym w sobie. Mamy tam aktorstwo, kostium, muzykę, taniec i całą scenografię. Mamy malarskość tego wszystkiego. To jest ogromne szczęście, że człowiek może żyć tak, że nie czuje, iż zawód jego jest pracą, ale pasją. Myślę, że każdy człowiek, który żyje według pasji w życiu, jest szczęśliwym człowiekiem.
Jak zaczęła się pani przygoda z muzyką?
Jest to dla mnie taki dotyk Boga, dotyk anioła. Ja się czuję, jakby to muzyka MNIE znalazła. Moja mama chrzestna kupiła dla mojej siostrzenicy pianino i zapisała ją na lekcje. Będąc u nich często w domu widziałam to pianino, dotykałam i zakochałam się z wzajemnością w tym instrumencie. Nie umiałam go porzucić. Mój dziadek wtedy stwierdził, że dobrze by było zapisać mnie do ogniska muzycznego, skoro jest we mnie tyle chęci i poświęcenia. Bo jednak małe 4-letnie dziecko fascynuje się innymi rzeczami, zwłaszcza w takim wieku. Dla mnie cały świat przestał istnieć i liczyło się tylko to. Dlatego uważam, że musiało być to gdzieś zapisane już wcześniej. To nie jest tak, że ktoś mnie posadził koło tego pianina i mnie uczył, bo tak nie było. Chodziłam więc do ogniska muzycznego. Potem, dzięki mojej nauczycielce, która twierdziła, że mam za dużo talentu, aby tkwić w ognisku, zapisałam się do szkoły muzycznej. Szkoła daje jednak wykształcenie, uczy formy, teorii, historii muzyki, uczy kształcenia słuchu, itd. Ma się wtedy szansę stanąć na drodze profesjonalizmu, co jest dobre dla młodego człowieka. Był to dla mnie fascynujący początek wielkiej przygody.
A który moment sprawił, że postanowiła pani zostać śpiewaczką operową?
Miałam 16 lat. To, że grałam na fortepianie zawsze mnie prowokowało, aby spróbować czegoś więcej. Mój dziadek miał piękne pocztówki dźwiękowe z różnymi piosenkami, miałam też swoje śpiewniki z księgarni muzycznej. Siadałam do fortepianu, sama sobie akompaniowałam i śpiewałam. Śpiew traktowałam raczej jako poboczne zajęcie. Bardzo to lubiłam, ale nie miałam nawet odwagi, żeby pomyśleć, iż będzie moim zawodem. Na obowiązkowych zajęciach chóru okazało się, że mam głos. Powiedziano mi, że powinnam spróbować śpiewać solówki. Zaczęło mi się to podobać na poważnie, ale z drugiej strony, nie miałam w sobie jakiejś pychy typu: „Zobaczcie jak pięknie śpiewam. Patrzcie i podziwiajcie”. Nie! Wręcz odwrotnie. Było to z dużą dozą nieśmiałości. Pianista jednak siedzi bokiem do publiczności, a śpiewak musi stanąć i wziąć tę publiczność w garść, zawładnąć nią w całości. Nie jest to proste, jasne i oczywiste, że to się każdemu uda. Bo talent muzyczny to jedno, ale możliwość występowania to zupełnie inna historia. Trzeba być jeszcze naznaczonym siłą przekazu. Mój profesor od śpiewu mówił mi: „Słuchaj, to że masz ładny głos, to jest przyjemny dodatek, nawet, jak się nauczysz śpiewać to dopiero fakt, czy będziesz umiała kierować emocjami ludzi, kiedy stoisz na scenie, czy powodujesz, że publiczność płacze i wstaje, to dopiero Cię predysponuje do tego, aby móc się nazywać artystą.” A dlaczego opera? Bo, jak wspominałam, jest kwintesencją wszystkiego, jest wyrafinowana i tak piękna, że zawiera wszystkie sztuki piękne w jednym miejscu i o jednym czasie. Poza tym, ja wyrastałam w klasyce. Dzisiaj szkoły proponują dzieciom szerszą wizję. Są lekcje improwizacji, jazzu czy muzyki rozrywkowej. W tamtych czasach tak nie było, wręcz się karało, jeśli ktoś próbował grać rozrywkę. Profesjonalizm był oparty tylko na muzyce klasycznej. To była naturalna droga.
Została pani dyrektorem Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie. Na czym dokładnie polega pani praca?
Dyrektor teatru to jest rola, która obejmuje wszystkie inne. Nie tylko zarządcze. Jestem odpowiedzialna zarówno za wizję teatru, za repertuar, ale także za produkcję, realizację i oczywiście za wizerunek.
Jakie są pani plany i założenia jako nowego dyrektora Teatru Muzycznego?
Na pewno uważam, że Teatr Muzyczny powinien mieć bardzo szeroki repertuar, gdyż gatunki muzyczne, które obejmuje, to nie tylko klasyka, ale również rozrywka. A jeśli rozrywka to i dobre projekty muzyki estradowej, prezentowanie najlepszych artystów. Później jest ta przestrzeń wielkich koncertów operetkowych, różnego rodzaju gale, tradycja koncertu noworocznego, bitwa tenorów na róże, które rozpoczęliśmy z transmisją telewizyjną, pierwsze głosowanie smsowe telewidzów w trakcie koncertów. Do tego różne prelekcje, poznawanie historii, multimedialne pokazy z koncertem na żywo, itd. Jest to też udostępnienie sceny i miejsce na debiuty młodych i wyjątkowo zdolnych ludzi, np. najlepszych absolwentów. Chciałabym, aby młodzi ludzie nie wyjeżdżali za granicę, ale by zostali tutaj nasi najlepsi artyści. To wszystko mieści się w mojej misji. Ja w ogóle uważam, że muzyka jest misją też samą w sobie. Jest najbardziej niedocenianym, a najprostszym, tanim i najbardziej skutecznym ze środków terapeutycznych.
Co było dla pani największym wyzwaniem po objęciu tego stanowiska? Pojawiały się czasami przeszkody?
Na pewno wyzwaniem jest zarażanie ludzi swoją pasją. Chciałabym otaczać się ludźmi, którzy podobnie traktują Teatr jak ja. Teatr to nie jest biuro, które funkcjonuje 8 godzin. Jest to organizm z bijącym sercem, który funkcjonuje 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. Podczas gdy wielu ludzi przychodzi po pracy do domu i odpoczywa, w tym czasie u nas idzie kurtyna do góry i zaczyna się przedstawienie. Myślę, że każdy dyrektor, w każdej instytucji, kiedy pragnie przekazać swoją wizję, jest to pewnego rodzaju zmiana. Do niej trzeba się przyzwyczaić. Trzeba przekonać każdego do swojej wizji, do realizacji i całej misji, ale nie nazwałabym tego przeszkodą. To jest wyzwanie.
Jak wyobraża sobie pani przyszłość Teatru?
Własna scena. Jesteśmy dzisiaj teatrem impresaryjnym, który pracuje na gościnnych scenach. Nie jesteśmy „u siebie”, a docelowo chciałabym jednak, aby teatr posiadał swoją scenę, swój własny kanał orkiestrowy, aby mógł w sposób ciągły prowadzić swoją działalność. Myślę, że byłoby to łatwiejsze nawet w stosunku do młodej widowni, która by miała zawsze swoje wydarzenia w określonym przedziale czasowym. Bo zapotrzebowanie jest bardzo duże. W momencie, kiedy zaczniemy od tej młodej publiczności i edukacji dziecka już nawet na poziomie przedszkola, kiedy tworzą się wszystkie połączenia mózgowe, gdzie ta wrażliwość powstaje i nauka języków jest automatyczna, tak, jak przyswajanie muzyki, to wtedy zbierzemy bardzo duże plony. Dlaczego ludzie nie lubią opery? Bo nie lubią rzeczy, których nie znają, boją się skonfrontować swoją niewiedzę i ją obnażyć. Świadomość uczenia się jest istotna.
Czy dlatego też wzięła pani udział w projekcie „Diva for rent”, aby edukować muzycznie społeczeństwo?
„Diva for rent” powstała właśnie jako projekt edukacyjny, w sposób nader lekki, ale jednak przemyca treść. Zamysł scenariusza jest taki, że śpiewaczka ustosunkowuje się do zarzutów, jakie stawia się operze, np. dlaczego to trwa tak długo? Dlaczego kobiety śpiewają role męskie? Czemu jest to niezrozumiałe i tak ciężkie? Jak naprawdę wygląda życie śpiewaczki kiedy spada kurtyna? Momentem chwały dla niej jest przedstawienie i owacje na koniec, które są krótkie, ale dlatego momentu się żyje. Jerzy Snakowski (twórca tego projektu) w sposób genialny napisał „Divę” z lekkim poczuciem humoru, który jest tak samo odbierany, a gram ją na całym świecie.
Pani działalność jest bardzo obszerna. Oprócz prowadzenia Teatru, koncertów, wystąpień, pisania felietonów, czy angażowania się społecznie, również założyła pani Fundację StartSmart. Jaki cel ma pani fundacja?
Patrząc z perspektywy już ósmego roku działania Fundacji cieszę się, że człowiek dojrzewa i dochodzi do takiego momentu w życiu, iż chce się dzielić. I powinien to robić. Dla mnie jest to przymus wewnętrzny, a nie zewnętrzny. Fundacja jest właśnie takim miejscem, w którym chcemy „dawać”. Organizujemy warsztaty, mamy np. sale terapeutyczne, gdzie prowadzimy terapie dla dzieci, głównie autystycznych. Zarówno ta działalność edukacyjna, charytatywna czy kulturalna jest po to, aby oddać coś z tego, co dostało się w życiu. Pani Anna Dymna jest pięknym przykładem tego. Aktorka, która zrobiła wspaniałą karierę, a dzisiaj daje tyle potrzebującym. Nie wyobrażam sobie życia bez angażowania się w cele charytatywne. Robię tego tak dużo, że traktuję to jak swój obowiązek. Dziwię się ludziom, którzy nie pomagają, a mogą to robić. Dziwię się też tym, którzy pomagają, ale robią wokół tego duży szum medialny.
Od lat wspiera pani edukację w Polsce w różnym zakresie. Dlaczego edukacja muzyczna młodzieży i dzieci już od najwcześniejszych lat jest dla pani tak istotna?
Bo muzyka rozwija najbardziej, najszybciej i najskuteczniej. Przy muzyce nie ma manipulacji i oszustwa. Jak słucha się muzyki radosnej i wesołej, to czujemy się tacy wewnętrznie, prawda? Jeśli słuchamy mrocznego Wagnera, to nie będziemy radośnie przy nim skakać. Proszę zauważyć, jaką silną i prostą siłę przekazu ma muzyka. Patrząc właśnie na małe dzieci, np. autystyczne, którym podczas zajęć muzyczno-terapeutyczych, widzimy jak zmienia się im twarz. Są bardzo radosne i wypogodzone. Między drugim a szóstym rokiem życia pojawiają się te połączenia mózgowe, o których wspominałam. Są one dużo silniejsze i uwrażliwiają tym bardziej w momencie, kiedy człowiek ma dużo muzyki wokół siebie. Już w łonie matki, kiedy ona słucha muzyki, dziecko to czuje. Jak byłam w ciąży, nagrywałam ścieżkę do Wiedźmina. Moje dziecko, kiedy miało po urodzeniu silne kolki, puszczałam tę muzykę. Proszę sobie wyobrazić, że automatycznie córeczka przestawała cierpieć i płakać. To jest niesamowite.
Skąd czerpie pani energię i siły na tyle aktywności? Jak to się udaje?
Siłę trzeba znaleźć w sobie. Gdybyśmy starali się znaleźć ją na zewnątrz, będzie to o wiele trudniejsze. Dostajemy dużo bodźców, a w tym wiele negatywnych przekazów. Ludzie są zestresowani, żyją szybko i brak im atencji do szczegółów. Mnie czasem męczy mój własny perfekcjonizm. Trzeba też znaleźć wiarę w sobie i w to, że wszystko to, co robimy, jest możliwe.
A jeśli chodzi o rolę matki? Trudno godzić macierzyństwo z tak intensywną karierą?
I tak i nie. Bycie matką jest najnaturalniejsze na świecie. Jak ktoś mnie pyta o ulubioną rolę (operową), to odpowiadam, że najwspanialsza jest właśnie rola matki. Każdej matce od razu zmienia się perspektywa życia w momencie kiedy pojawia się dziecko. To dziecko też daje siłę i napęd do działania, żeby można mu było przekazać najpiękniejsze rzeczy, pokazać piękne miejsca, nauczyć wrażliwości. Dzieje się to w sposób naturalny. Jest to wspaniała rola. Matka musi być bardzo zorganizowana. Bez mojej mamy, która jest dla mnie ogromnym wsparciem, którą obserwowałam całe życie i wzorowałam się na niej, nie nauczyłabym się tak wiele. I mam nadzieję, że moja córka tak samo wiele się uczy ode mnie. To jest bardzo ważne. Dobra rada dla rodziców jest taka, że jak dziecko ma wiele zajęć, zainteresowań i małych pasji, to nie ma też czasu na tzw. młodzieńczy bunt. Bunt wynika z braku atencji rodziców. O to chodzi młodemu człowiekowi. Jeśli zarazi się go pasją i pomoże mu znaleźć zainteresowanie, to tego buntu nie ma, bo dziecko nie ma na to czasu.
W jaki sposób lubi pani odpoczywać, spędzać wolne chwile?
Kocham jeździć do ciepłych krajów zimą i tam ładować swoje baterie. Uwielbiam spędzać dużo czasu w wodzie, nurkować, obserwować podwodny świat. Robię to z córką. Tonami czytamy razem książki, bo ma bardzo podobne pasje do mnie. Kocham naturę, szczególnie ogrody, uwielbiam gdy zaczyna się wiosna, sadzę wtedy kwiaty i planuję ogródek, a potem, kiedy zapraszam przyjaciół i mogę im zaproponować pyszne jedzenie z tego ogródka, siedzimy, jemy i dużo rozmawiamy, to czuję się niesamowicie. Uwielbiam poznawać nowych ludzi, zatrzymywać tych, którzy dają mi wiele ciepła i przyjaźni. Z życia przecież zabierzemy ze sobą tylko przeżycia.
Co panią inspiruje?
Zawsze inspirują mnie artyści i ich twórczość. Czy to są malarze, czy kompozytorzy lub też pisarze, nie ma znaczenia. Znajduję inspiracje w szeroko pojętej sztuce. Dlatego staram się chodzić na wystawy, koncerty, chodzić do opery, czytać książki, oglądać obrazy, architekturę – wszędzie tam, gdzie jestem na świecie.
Dla większości ludzi głównym marzeniem jest robienie w życiu tego, co się kocha. W jaki sposób można to marzenie zrealizować?
Trzeba znaleźć w sobie odwagę do realizowania celów. Wszystko może być pasją, tylko trzeba ją odnaleźć. Najgorzej jest wtedy, gdy niektóre osoby oddają innym swoją przestrzeń do decydowania o własnym życiu. Na przykład spełniamy oczekiwania rodziców, małżonków, itd. Nie realizujemy siebie, tylko cudze zamiary, aspiracje i ambicje, później to doprowadza do tego, że ludzie cierpią i praca nie daje im radości. To jest niezwykłe szczęście, żeby tego poszukiwać w sobie. Słuchać wewnętrznego głosu, wierzyć, że to, co się robi, robi się dobrze. Jest to też ciągła edukacja.
Czy ma pani marzenie do zrealizowania?
Mam mnóstwo marzeń. Zastanawiam się na przykład, kiedy ja ten cały świat zwiedzę? Przecież jest on tak pasjonujący i interesujący! Z pasją oglądam programy podróżnicze i zazdroszczę realizatorom! Jak już przestanę śpiewać to na pewno poświęcę ten czas podróżom.
Jest pani niezwykle silną kobietą. Czy tego można się nauczyć i czy wynika to z lat różnych doświadczeń? Co świadczy o sile kobiety?
Można się tego nauczyć. Ja nie pamiętam siebie jako osoby silnej. Jest to proces. Siłę możemy w sobie znaleźć i czuwać nad jej rozwojem. Nie sądzę, że taka siła jest nam nadana. Upór sprawia, że jesteśmy postrzegani jako silni. Trzeba pamiętać, że pozory również mylą. Jak kogoś odbieramy w pewien sposób, nie znaczy to wcale, że ta osoba taka właśnie jest. Przykład Robina Williamsa. Wszyscy myśleli, że człowiek, który zrobił ogromną karierę w Hollywood, osiągnął tak wiele, to musi być silnym człowiekiem. A przecież zmagał się od lat z głęboką depresją i popełnił samobójstwo. Za tą silną postacią krył się wrażliwy mężczyzna, który sobie nie radził w życiu. Więc to nie jest pewne. Każdy może znaleźć w sobie siłę, ale też słabości. Ja na pewno siłę czerpię z wiary w Boga. Dla mnie modlitwa, przebywanie z Bogiem w myślach, daje mi bardzo dużo. Ale to jest to, co mi osobiście daje siłę. Każdy ma swój sposób.
Czy czuje się pani kobietą spełnioną?
Ludzie spełnieni są zwykle pod koniec życia. Jeśli pomyślimy, że znaleźliśmy się tam, gdzie chcemy być i już zrobiliśmy, co się da oraz że jesteśmy wspaniali – to jest to początek końca. Uważam, że wszystko, co najlepsze jest przede mną. Mam dużo do zrobienia i na pewno nie chcę się czuć spełniona.
Jak wspomina pani swoją rolę jurora w programie „Bitwa na głosy?”
To był program misyjny. I jedyny program, gdzie dobierało się ludzi tylko najlepszych. Nie liczył się humor, charakter, itd. Liczył się tylko talent. Było to promowanie młodych ludzi, którzy pragną występować, ale nie drogą na skróty. Moim zdaniem lepiej także zainwestować w swoją edukację artystyczną. Bo gdy kończył się program, dla wielu uczestników, którzy odpadali, była to tragedia życia. A powinna być tylko przygodą i zachętą do tego, by pracować nad sobą, otwarciem na następny etap w życiu. Mam nadzieję, że niektórzy dojdą do upragnionego celu, bo byli naprawdę zdolni. Program dał mi bardzo ciekawe doświadczenie. Jak jest się jurorem, to też staje się dla uczestników pewnym wzorem, a to wiążę się z odpowiedzialnością. Pytali mnie, prosili o porady, jak coś poprawić, itp. To wielka odpowiedzialność, również dlatego, żeby być uczciwym w stosunku do nich. Były tam osoby z imponującymi materiałami głosowymi.
Co jest dla pani najważniejsze?
Najważniejsi są dla mnie ludzie, niesamowici ludzie, ich przyjaźń i miłość. Miłość do matki, do dziecka, miłość do mężczyzny i miłość do muzyki, która zmieniła moje życie. Miłość do Boga, miłość do swojej pracy. Też uczciwość względem siebie i ludzi, aby godnie przejść przez życie z podniesioną głową.
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. Żaneta Niżnikowska/NM Studio
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.