Barbara Kwiecien
Redakcja
11/01/2016

Barbara Kwiecień: Pocałuj mnie w broszkę!

„Był początek roku 2013. Tego wieczoru nie wiedziałam jeszcze, że już niedługo zmienię życie moje i mojej rodziny o 180 stopni…”. Po piętnastu latach niesatysfakcjonującej pracy postanowiła zmienić „mundur pracowniczy” na gustowne broszki.

W poczuciu ogromnej potrzeby tworzenia odkryła swój niezwykły talent. Magiczny świat kolorów oraz ciągła edukacja sprawiły, że w końcu odnalazła siebie, aby ponownie zakochać się w życiu. Barbara Kwiecień, kobieta pełna inspiracji, która tworzy z prawdziwą pasją, jest żywym dowodem na to, że zawsze istnieje czas na zmiany!

EksMagazyn: Jaka historia kryje się za powstaniem marki „House of April”? Skąd pomysł na tego typu branżę?
Barbara Kwiecień, założycielka „House of April”:
Za mną piętnaście lat ciężkiej pracy. Przez ostatnie dziesięć lat pracowałam w korporacji, gdzie byłam szefową polskiego oddziału największej na świecie agencji PR-owej. Moje życie w skrócie wyglądało tak: kilkanaście godzin pracy dziennie, zarwane weekendy, wyjazdy, nagłe powroty z wakacji, nocne konferencje z biurami w innych strefach czasowych, 24h pod telefonem, 24h pod mailem, nieustające bóle głowy, nocne dreszcze, kaszel niedoleczony, trwający miesiącami, i bóle kręgosłupa… 10 lat potrzebowałam – tylko tyle i aż tyle (sic!), by 10 lutego 2014 roku wrzucić na Facebooka zdjęcie mojego biura i pożegnać się słowami: „Alicja już tu nie mieszka”. Dzisiaj powiedziałabym: „Pocałuj mnie w broszkę!”
Czy to jest oryginalna historia? Zapewne nie. Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że ich umysły i ciała są wysysane przez korporacje, jak dusze przez Dementorów w książce o Harrym Potterze. Całe lata spędzone w garniturze – mundurze, jak go nazywałam, byłam skupiona nad sposobem komunikowania własnej wiedzy i wartości, i trochę zapomniałam o tzw. kobiecych drobiazgach. Pamiętam, jak moja przyjaciółka powiedziała mi: „Jak ty wyglądasz? Nie nosisz żadnej biżuterii, żadnych dodatków!”. Pomyślałam wtedy, że łatwo jej to mówić, bo nie jest tak zajęta, jak ja. Nie miałam czasu na myślenie o ubraniu, a co dopiero o biżuterii! Miałam po prostu przygotowane koszule i garnitury, które w ciągu tygodnia wyjeżdżały z szafy w rytm mijających dni. Minęło kilka lat, a ja w poczuciu niezwykłej potrzeby tworzenia, w wolnych chwilach, ucząc się wieczorami z moim starszym synem, zaczęłam malować obrazy olejne. Malując, postanowiłam spróbować decoupage i oczywiście, jak każdy, kto polubił tę metodę, okleiłam pół domu, ku wielkiemu zdziwieniu mojego męża i dwóch synów (śmiech). Powoli, w pracy koncepcyjnej, kreatywnej, związanej z wykonywaniem czynności własnymi rękoma, znajdywałam coraz więcej przyjemności.
Znów minęło kilka lat, a ja przez przypadek trafiłam do magicznego miejsca zwanego po prostu… pasmanterią. Stanęłam jak dziecko, z otwartą buzią – pod wrażeniem kolorów, materiałów i możliwości twórczych. Po dwóch godzinach wyszłam z wielką torbą wypchaną drutami, włóczkami, tasiemkami, koralikami, materiałami, rzemykami, wstążkami, guzikami, kolorowym filcem, itd. I tak wieczorami zaczęłam bawić się moimi nowymi „zabawkami”. Dokupiłam sobie masę książek, opowiadających o prawidłowym komponowaniu kolorów, o tym, jak kolory są odbierane. Aż w końcu, pewnego wieczoru, urzeczona kolorowymi, satynowymi wstążkami skomponowałam kolorową broszkę. Był początek roku 2013. Tego wieczoru nie wiedziałam jeszcze, że już niedługo zmienię życie moje i mojej rodziny o 180 stopni…

Czy początki były ciężkie? Jak to wyglądało?
Początki były fantastyczne! (śmiech) Zaraz po zakończeniu pracy w korporacji pojechałam do Włoch, potem do Chin, a następnie na Sardynię. Pełna euforia! Kupiłam mnóstwo fantastycznych komponentów z biżuterii. W międzyczasie powstawała pierwsza kolekcja, broszki miały nadawane imiona, odbyła się pierwsza sesja wizerunkowa w Łodzi – mieście cudownych fotografów, a w Krakowie, we współpracy z fantastyczną agencją BOLD, powstawał sklep internetowy, nasza strona marki oraz blog. W Warszawie pracowałam nad wejściem marki na rynek, nad stroną na Facebooku, Instagramie i Pinterescie. Im dalej w las, tym było trudniej, trzeba było wybrać firmę logistyczną. Tu miałam szczęście i trafiłam na fantastyczną Green Logistics. Trzeba było wynająć showroom na czas wejścia na rynek, także firmę księgową, wydrukować opakowania, naklejki. Wszystko się opóźniało, waliło i paliło, ale było bardzo wesoło, ponieważ przy każdej okazji, nasze hasło „Pocałuj mnie w broszkę” poprawiało nam humor i dawało dystans do świata mody, którego tak naprawdę w ogóle nie znałam. Powoli dostosowywałam się do pracy „na swoim”. Nie miałam pod ręką dużego zespołu, dużych zasobów, ani dużych pieniędzy. W zasadzie wszystko robiłam sama, chociaż miałam też szczęście, że od początku w firmie towarzyszy mi moja prawa ręka – Katarzyna Rowińska. Razem, przy dobrej muzyce, w towarzystwie kotów, mojego męża i dzieci oraz dobrego wina – w noc przed pojawieniem się marki na rynku – pakowałyśmy broszki (śmiech).

No właśnie, pani broszki i biżuteria są unikatowe i niezwykle gustowne! Skąd czerpie pani inspiracje?
Myślę, że mój pomysł, aby broszki były robione w Polsce, w krótkich, niepowtarzalnych seriach, oczywiście ręcznie i z najlepszych materiałów, był po prostu strzałem w dziesiątkę! Myślą przewodnią komponowania broszek są zawsze typy kolorystyczne. Staram się, aby ciepłe kolory były zestawiane z ciepłymi, a zimne z zimnymi. Dla mnie najważniejsze są właśnie kolory i jakość wykonania. Osobiście uwielbiam broszki neonowe, zwariowane, duże, świecące, które doskonale komponują się z T-shirtem lub garniturem. Kocham kolory i staram się tak komponować kolekcje, aby wszystkie panie, które dzielą moją miłość do kolorów, miały duży wybór. Nie zapominam też o tych paniach, które wolą kolory stonowane, pastelowe. Każdą broszkę, którą zaprojektowałam, i która powstała w naszej manufakturze, mogłabym założyć i się pod nią podpisać!

Czy kobietom przedsiębiorczym jest trudniej niż mężczyznom? Jakie dostrzega pani zalety, a także wady w byciu businesswoman?
Myślę, że wszystkim, którzy pracują, godząc życie prywatne z pasją i pracą, jest ciężko – bez względu na płeć. Najważniejsze jest to, by mieć wokół siebie dobrych ludzi, którzy nas wspierają i wierzą w podejmowane przez przedsiębiorcę decyzje. Nie tylko zysk jest siłą napędową biznesu. Ja wierzę w „dobroczynienie” jako składnik strategii firmy. Wierzę również w dobre traktowanie pracowników, w umożliwianie im rozwoju, dialog, dogodne godziny i formuły pracy. Żeby w biznesie nie zwariować, trzeba pamiętać o tym, aby robić coś dla swojego ciała i ducha w takim samym stopniu. Sport, czytanie książek i czas z rodziną dają mi szansę na harmonijne życie.

Jak wyobraża sobie pani rozwój swojej marki?
Ja sobie nie wyobrażam, ja wiem (śmiech), że buduję lovebrand, że zmierzam ku obecności na wszystkich kontynentach i że za kilka lat będę miała dom mody, a kobiety w wielu językach na świecie będą mówiły: „Pocałuj mnie w broszkę”.

Co sprawia pani największą satysfakcję w pracy?
Najbardziej lubię czytać poranną pocztę, przeglądać serwisy informacyjne, robić plan dnia, siedząc w piżamie, z moimi kotami oraz kawą na stoliku. Za takie chwile jestem wdzięczna. Nie ukrywam, że to jest właśnie to, o co mi chodziło od początku. Po takim poranku, nawet dzień w szalonym tempie nie jest w stanie mnie zmęczyć. Powtarzając po mojej ukochanej autorce Ewie Foley – czuję, że zakochałam się znowu w życiu.

Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. Archiwum Bohaterki

Barbara Kwiecien
Barbara Kwiecien

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.