Africa 2014-50
Redakcja
13/02/2016

Na walizkach: Botswana – rajem rządzą lwice

Afryka nie przestaje mnie zaskakiwać. Na każdym kroku ma dla mnie niespodziankę, kusi i uwodzi bogactwem przyrody i kultury. Nigdy jednak nie odkrywa się cała. Tym razem pozwoliłam uwieść się jej dzikiej i lekko przerażającej stronie.

Decyzja zapadła szybko, święta Bożego Narodzenia 2015 spędzimy w Botswanie, raju przyrodniczym tak rzadko wybieranym przez turystów. Sąsiadująca Namibia czy RPA cieszą się o wiele większym zainteresowaniem. Może to i lepiej. Botswana dłużej pozostanie dziewiczym zakątkiem, którego piękno podziwiać będą nieliczni. Nie bez przyczyny określana jest wielkim rezerwatem przyrody. Botswana to kraj dwukrotnie większa od Polski gdzie liczba mieszkańców oscyluje w granicach 2 milionów osób. Krajobrazem dominującym jest półpustynia – busz z ciernistymi krzewami. Niewiele ponad 1 proc. powierzchni kraju stanowią lasy, głównie okolice rzeki Chobe. Wody stanowią zaledwie 2,5 proc. całkowitej powierzchni. Dlaczego więc raj? Tego właśnie postanowiłam się dowiedzieć podczas tej wyprawy.

Pierwsze spotkanie z królem
Wszystko zapakowane? Zapas paliwa? Minimum 10 litrów wody dziennie na osobę? Baterie naładowane? Zaraz, zaraz… Gdzie są latarki, zapałki, puszki z warzywami, suchy prowiant? Spokojnie, wszystko jest. Lista sprawdzona. Pakujemy ostatnie rzeczy i w drogę. Do Wigilii powinniśmy dotrzeć na Kalahari. Najpierw jednak przejazd przez Park Chobe i kilkudniowy postój w Delcie Okavangi.
Ruszamy w drogę. Promem pokonujemy granicą między Zambią a Botswaną w miejscowości Kazungula. Tylko dzięki uprzejmości lokalnej ludności, nasze auto szybko i sprawnie wjeżdża na prom. Kilkanaście minut i jesteśmy po drugiej stronie granicy. Stamtąd już prosto przed siebie. Decydujemy się przejechać środkiem parku Chobe i w trakcie jednego dnia dotrzeć nad Okavangę. Alternatywna droga jest szybsza i lepszej jakości. Traci jednak na wartości ze względu na monotonne widoki kolejno mijanych cywilizowanych wiosek.
Park Narodowy Chobe, położony w północnej części kraju, zajmuje powierzchnię ponad 10 tys. km2. Trzeci co do wielkości, ale za to najstarszy park narodowy Botswany, słynie przede wszystkim z olbrzymiej populacji słoni szacowanej na 50 tys. osobników. Poza nimi, w parku żyją hipopotamy, zebry, żyrafy, nosorożce, bawoły afrykańskie oraz wiele gatunków antylop. Z drapieżników można tu spotkać leopardy, gepardy, hieny, ale przede wszystkim lwy. O czym dane nam było przekonać się już po kilku godzinach jazdy.
W aucie panuje kompletna cisza. Park tętni życiem, a przecież my jedziemy jego główną drogą. Jestem wręcz oniemiała ze szczęścia. Każde moje poprzednie safari wiązało się z długimi poszukiwaniami zwierząt. A tu – proszę – wszędzie ich pełno. Zwalniamy. Dopiero po chwili uświadamiam sobie dlaczego. Stado żyraf postanowiło służyć nam za przewodnika.

Czy można im odmówić?
Jazda przez park wydaje się nie mieć końca. Niespodziewanie napotykamy dwa inne samochody. Główny szlak jest nieprzejezdny. Ulewa zamknęła drogę. Nawet terenowe auta nie będą w stanie jej pokonać. Co teraz? Wspólnymi siłami szukamy rozwiązania. Wokół busz, gdzie zapewne kryje się wiele dzikich zwierząt. Musimy znaleźć inną trasę, a przynajmniej objazd. Jest, udało się! Możemy jechać dalej. Zbaczamy trochę z drogi, jedziemy wolno kierując się intuicją i nadzieją na powrót na główny szlak. Stop! Cały konwój staje w tym samym czasie. Przed nami, na skraju szlaku, wypoczywa gromada lwic. Kilka metrów dalej dostrzegam piękną i okazałą grzywę! To niemożliwe, jeszcze chwilę temu kilkoro z nas wysiadało z auta, aby przedyskutować plan i rozprostować nogi. Dociera do nas, jak blisko byliśmy lwów. Szczęście jednak nam sprzyja. I oby tak zostało! Oczarowana widokiem stada, z przykrością akceptuję konieczność kontynuacji podróży. Musimy opuścić park przed zmrokiem.

Rzeka, która nigdy nie spotka oceanu
Późnym wieczorem docieramy do Maun. Plan jest prosty. Odnaleźć polecany Old Bridge Backpackers kemping, gdzie zostaniemy na noc, by na drugi dzień wyruszyć w nieznaną deltę. Miejscówka jest fantastyczna. Rozkładamy nasze namioty i udajemy się do centrum kempingu. Przy barze zamawiamy kolację i lokalne piwo. Miejsce tętni życiem. Z trudem udaje nam sie znaleźć wolny stolik. Panuje tu ożywiona atmosfera. Angielski, niemiecki, hiszpański, chiński, fiński, portugalski, a nawet czeski. Poddaje się! Nie jestem w stanie doliczyć się wszystkich narodowości reprezentowanych przez otaczających mnie ludzi. Zmęczenie bierze górę, po pysznej kolacji zmierzamy do namiotów.
Delta Okavango to jedno z niewielu miejsc na Ziemi, gdzie można być tak blisko pierwotnej przyrody i delektować się pięknem otaczającego świata nienaruszonego przez człowieka. Jest to wielkie rozlewisko rzeki, która niesie swoje wody z gór Angoli, przez rozległe tereny Namibii i Botswany. Jej wody nigdy nie spotykają się z oceanem tylko wsiąkają w piaski pustyni Kalahari, tworząc największą na świecie śródlądową deltę. Rozlewisko tworzy niezliczoną ilość wysepek, gdzie żyje wiele gatunków dzikiej zwierzyny i ptactwa. Podstawowym środkiem transportu są tu łódki mokoro wykonane z pni drzewa kiełbasianego, którymi kieruje pooler za pomocą długiego kija.
Decydujemy się na ryzykowną przygodę. Pozostawiamy auto na parkingu naszego kempingu i ruszamy w rejs mokoro z zawodowym poolerem. Płyniemy labiryntem kanałów pośród wysokich traw i ścieżek wydeptanych przez hipopotamy. Wszędzie pełno lilii wodnych, stada ptaków zrywających się do lotu odgrywają wspaniałe przedstawienie.
Wśród dzikich połaci buszu rozlokowały się małe wysepki-obozowiska, skąd można w zupełnym ukryciu podglądać dzikie zwierzęta. Docieramy do naszego obozu. Sprawnie rozkładamy namioty, lokujemy wszystkie rzeczy w workach, które zawieszamy na drzewie. Tak przygotowany kemping może pozostać bez opieki. Ruszamy na pieszą wyprawę przez busz pod czujnym okiem profesjonalnego tropiciela. Dzień kończy się wspaniałym widokiem zachodzącego słońca. Jestem w raju!

Nie taki lew straszny jak go namalowali
Dziś Wigilia, a my musimy dotrzeć do pierwszego kempingu przed zmrokiem. Wjeżdżając do parku, pozostawiamy za sobą resztki cywilizacji. Święta Bożego Narodzenia spędzimy na Kalahari wśród dzikiej przygody.
Pustynia powstała około 55 milionów lat temu wraz z powstaniem kontynentu afrykańskiego. Słowo „Kalahari” pochodzi z języka tswana Kgala czyli zabójcze pragnienie, lub Kgalagadi, Khalagari lub Kalagare, co oznacza „miejsce bez wody”. Powstało tutaj kilka rezerwatów i innych obszarów chronionych. Kalahari jest bardzo gorąca i może osiągnąć latem temperaturę 40°C. Zimą pustynia ma suchy i zimny klimat, temperatura może spaść do 0°C.
My udajemy się do Centralnego Rezerwatu Kalahari. Zaopatrzeni w zapas paliwa, wody i jedzenia wjeżdżamy do parku.
Założony w 1961 r. rezerwat jest drugim co do wielkości obszarem chronionym na świecie. Zajmuje powierzchnię ponad 52 tys. km 2. Pomimo wielkości, Centralny Rezerwat Kalahari jest bardzo mało znany. Rozległe, otwarte równiny, niecki solne, pradawne koryta wyschniętych już rzek. Od piaszczystych wydm porośniętych trawami, różnymi gatunkami krzewów i drzew na północy po rozległe równiny buszu w centralnej części i bardziej zalesione tereny na południu z drzewami mopanowymi. Aby móc biwakować w parku, należy wcześniej dokonać rezerwacji przez Parks and Reserves Office of Botswana. Bez tego nie ma szans na wjazd do rezerwatu. Na szczęście w Maun udało nam się wykupić ostatnie miejsca.
Niezliczone gatunki zwierząt i ptaków, stada lwów, lampartów, gepardów czy karakali zamieszkują licznie tereny rezerwatu. Nie zwracają one szczególnej uwagi na samochody, więc turyści mogą obserwować zwierzęta z bliska. Czy uda nam sie zobaczyć wszystkie drapieżniki? Dzikie koty? O przewrotny losie! Gdybym tylko przeczuwała co nas czeka… Powrotu nie ma!
Docieramy do miejsca pierwszego noclegu. Pola biwakowe znajdują się na odludziu, nie są ogrodzone. Nieliczne z nich wyposażone są w drewnianą kabinę prysznicową, wychodek i murowane palenisko. Większość to puste polany oznaczone kolejnym numerem… Mimo wszystko, w czerwonym świetle zachodzącego słońca czuję, że jestem w oddalonym od cywilizacji raju.
Kompletnie odcięci od świata zewnętrznego, rozbijamy namioty pod gwiaździstym niebem. Dziś na kolację wystarczą nam banany i trochę sucharków. To wyjątkowa kolacja – Wigilia.
Myślami jesteśmy z bliskimi. Odgłosy zwierząt i szum wiatru kołyszą mnie do snu.
W tej chwili wiem, że nie ma piękniejszego uczucia.
Wstajemy przed świtem. To najlepsza pora, aby wyruszyć w drogę do kolejnego obozowiska. Unikając największego upału, mamy duże szanse na spotkanie mieszkających tu drapieżników. Większość dzikiej zwierzyny koncentruje się na północy, w Deception Valley. Tam też znajduje się nasz kolejny biwak, przy okazji jest to dogodne miejsce do obserwacji lwów i gepardów.
Ciszę poranka przerywa głos koleżanki. Zauważyła lwa wychodzącego z buszu. Jeden, drugi, trzeci. Całe stado lwic idzie w naszym kierunku. Najwyraźniej stanęliśmy na trasie ich porannej wędrówki. Nigdy jeszcze nie byłam tak blisko tak dużej ilości tych wielkich kotów. Stary samiec siada na drodze, kilka metrów od auta. Cały czas ma nas na oku. Pilnuje, aby lwice spokojnie przeszły. Nie mogę się ich doliczyć! Król stada ostatni raz patrzy w naszą stronę, by po chwili dołączyć do swoich dam. I my ruszamy dalej, by po chwili ponownie się zatrzymać. Kolejne stado lwic, tym razem z małymi lwiątkami, wygrzewa się w promieniach porannego słońca tuż obok głównej drogi.
Po kilkunastu minutach dalszej jazdy dostrzegamy trzy gepardy. Nie zauważyliśmy ich od razu. Dopiero po kilku minutach, uświadamiamy sobie, że plamy które widzieliśmy pod jednym z drzew to mogą być koty. Wracamy, by sprawdzić. Tak, kolejne kociaki postanowiły umilić nam dzień.
Czas na śniadanie. Po pełnym wrażeń poranku każdy marzy o kanapce z masłem orzechowym i dżemem. Zatrzymujemy się w jednym z obozów w Leopard Pan – kolejnej przepięknej krajobrazowo niecce. Odludzie, zamieszkałe jedynie przez dzikie zwierzęta. Wychodzimy z auta, aby rozprostować nogi, przygotować prowiant. Jest pięknie i zielono. O proszę, jaki wielki kociak siedzi pod drzewem. Mija kilka sekund nim do mózgu dociera informacja. Wszyscy do samochodu! Jesteśmy w szoku. Maksymalnie 10 metrów od nas, pod wielkim drzewem niewzruszona lwica leniwie tylko odwraca głowę w naszym kierunku. Nie zostajemy tam ani chwili dłużej. Głód, jaki głód? Jedźmy dalej. Zjemy coś, jak dotrzemy do „kempu”, w którym rozbijemy obóz na kolejną noc.
Pada deszcz, kiedy docieramy do obozowiska. Parkujemy na środku „kempu” przy palenisku. Sporo tu miejsca na namioty. Tym razem jednak miejsce otoczone jest zielonym buszem. Jak dobrze, że możemy sobie posiedzieć w aucie, pooglądać wspólnie film na jednej z komórek. W końcu są święta, nigdzie nam się nie spieszy. Burza ustaje, czas rozprostować nogi, zdecydować gdzie rozbijemy namioty. Otwieram drzwi, już chcę wychodzić, ale staję oko w oko z lwicą. Spokojnie informuję wszystkich o zaistniałej sytuacji. Oniemieli obserwujemy, jak kolejne kociaki wchodzą do obozu. Podchodzą coraz bliżej auta, bawią się kamieniami z paleniska, obwąchują. Tak mijają kolejne minuty. Jest i młody król. Cała gromada bacznie nas obserwuje, po czym wszystkie osobniki, jak na jedną komendę, uciekają w busz. Jeszcze godzinę zostajemy w aucie. Sparaliżowani odwiedzinami. Nic więcej jednak się nie dzieje. Wychodzimy z auta, w powietrzu unosi się wspaniały zapach mokrej trawy. Przed nami trudna decyzja. Czy rozbić namioty i zostać na noc, czy ruszyć w kilkugodzinną drogę ku bramom parku…

Dla miłośników safari
Podróż do Botswany była spełnieniem marzeń o dotarciu do świata niezmąconego przez cywilizację, pełnego spokoju i harmonii. Dla miłośników fotografii, pięknych krajobrazów i dzikich zwierząt to idealne miejsce na wypoczynek. Kochasz przygody? Botswana to miejsce dla ciebie. Czy można stanąć twarzą w twarz z lwem i wyjść z tego bez szwanku? Przy odrobinie zdrowego rozsądku i zimnej krwi – oczywiście! Nigdy nie myślałam, że przyjdzie mi to sprawdzić na własnej skórze. Podróżując po Afryce, czy to las, dżungla czy pustynia, nie zapominajmy, że wszędzie jesteśmy gośćmi. Respektujmy naszych gospodarzy.
Afryce nie można się oprzeć, jeśli choć raz spało się pod jej gwieździstym niebem. Ona każdy zmysł pobudza, wciąga, uzależnia, kusi, ale równocześnie hojnie obdarowuje spragnione wrażeń dusze. Po powrocie do domu, długo jeszcze krew pulsuje jej rytmem, a w sercu pali się afrykański żar. Do zobaczenia niedługo, moja Afryko!

Tekst: Justyna Szczurek
Zdjęcia: Michael Sobeck

***

Justyna Szczurek - rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy.  Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i  przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi.  Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.

Africa 2014-50
Africa 2014-50

Komentarze Dodaj komentarz (2)

  1. Wiola_25 19/03/2016 14:07

    CytujSkomentuj

    Ale piękna historia, jak się czyta, to jakby się tam było rzeczywiście! Marzą od lat o takiej wyprawie po Afryce, zwłąszcza, kiedy czytam takie piękne opisy natury, heh, może kiedyś i mnie się uda… ;) Pozdrawiam!

  2. Kolorowa 29/01/2020 07:35

    CytujSkomentuj

    Afryka rowniez jest i moim odwiecznym marzeniem.
    Te widoki, fauna i flora robia odlotowe wrazenie.
    Mam nadzieje ze kiedys…
    Bo marzyc zawsze warto.

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.