Zdradź proszę naszym czytelnikom, jak udało ci się uzyskać tak wspaniałą sylwetkę?
Paweł Młynarczyk: Cały czas nad nią pracuję. To jest właśnie najfajniejsza rzecz w pracy nad swoim ciałem, ponieważ mam na to całe życie! Pracuję nad swoją sylwetką od około 12 lat, cały czas szukam nowych inspiracji, ćwiczeń, sposobów, które później sprawdzam na sobie.
Praca nie poszła na marne. W swoich osiągnięciach masz już wiele tytułów. Jak czułeś się po ostatnich Wyborach Mistera Fit Polski 2016?
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się wygranej, gdyż był to już mój czwarty start w tym roku! Rozpocząłem starty w jednej z konkurencji sylwetkowych. Do tej pory była znana jako „Męska Sylwetka“ (menspsyhique), a od tego roku nazwa została zmieniona na „Plażowy Fitness“ i to w tej konkurencji rozpocząłem przygodę, startując najpierw na Mistrzostwach Śląska (9 miejsce), następnie na Mistrzostwach Polski w fitness (otarłem się o finał i zająłem 7 miejsce), a na Grand Prix Fitness w Kielcach udało mi się wejść do finału zajmując 4 miejsce. Jak widać, do czterech razy sztuka, ponieważ to właśnie czwarty start zaowocował zdobyciem pierwszego miejsca! Do tej pory jeszcze nie czuję się, jak wygrany, może dlatego, że była to dla mnie super zabawa, a do całego konkursu podchodziłem bardzo na luzie.
Z czego jesteś najbardziej dumny?
Chyba najbardziej z mojej wytrwałości i cierpliwości. To dzięki tym cechom cały czas idę do przodu, mimo niepowodzeń czy barier! Zawsze staram się podnieść po upadku, a na taką wygraną czekałem kilka lat! Przyznaję, że przez ostatnie lata zdarzały się chwile zwątpienia (kontuzje, operacja kolana, choroby, które na długo niszczyły moją odporność) mimo tego i tak przychodziłem i trenowałem! Nie miałem ochoty jeść, a jadłem! Zawsze wiedziałem, że tak trzeba robić! To sprawiło, że udało mi się kolejny raz stanąć na scenie i udowodnić sobie, że potrafię przełamać bariery, które mnie blokują. Wszystko siedzi w głowie, jeśli nie nastawimy się pozytywnie, nie mamy co liczyć na wygraną.
Co jest najważniejsze twoim zdaniem, aby żyć zdrowo i być „fit”?
Pewnie wiele osób odpowiedziałoby w tym miejscu, że pilnowanie diety i ciężkie treningi… Ja powiem raczej, że najważniejsze jest to, aby bycie „fit” i bycie przy tym ZDROWYM, sprawiało radość i przyjemność. Dla mnie to nie jest chwilowa „zajawka” czy popularne „robienie formy na lato“ – to jest moje życie. Innego nie mam, nie znam i nie chce znać, chcę z tego czerpać radość i przyjemność, a nie traktować jak chwilową modę. Wystarczy, że mam radość z treningów, z poznawania swojego ciała i tego, jak pracuję. To właśnie dzięki temu mogę poznawać wspaniałe osoby, a one mogą poznawać mnie, to jest w tym wszystkim najfajniejsze! Spotykam ludzi podobnych do mnie, z podobnym podejściem do życia i zainteresowaniami.
Czy sam układasz swoją dietę? Korzystasz z porad innych profesjonalistów?
Co do słowa „dieta” – szczerze, ja za tym określeniem nie przepadam, jest to wiązane od razu z jakąś katorgą i stereotypami. Diet i wymysłów jest zbyt wiele, a większość bzdur nadaje się do śmietnika. To chwyty marketingowe, ludzie zaczynają od nich chorować i mieć duże problemy ze zdrowiem. Ja wolę określenie „rozsądne jedzenie”. Cały czas poznaję swoje ciało, sprawdzam na sobie pewne produkty „diety” i wiem, co jest dla mnie dobre, a co nie. Odczuwam każdą zmianę i mogę wywnioskować, co jak na mnie działa. Dlatego obecnie stawiam na znajomość ciała i robienia wszystkiego „na oko“. Mam nabywane przez lata nawyki i nie robię paranoi z wyliczeń kalorii, nie prowadzę dzienniczka, wszystko mam w głowie. Choć dodam tu, że bardzo lubię wymieniać się doświadczeniami i czerpać wiedzę od najlepszych! Zawsze pewne sprawy konsultuję z bratem i tatą, a jak jest okazja, odwiedzam kursy i szkolenia, gdzie można całkowicie zmienić podejście do wielu spraw (o ile pamiętamy, żeby jechać do najlepszych, a nie do byle kogo!)
Co mówisz ludziom, którzy nie są zmotywowani do ćwiczeń, pracy nad sobą?
Przez to, że na co dzień pracuję na siłowni cały czas przychodzą do mnie ludzie z problemami. Staram się im wszystko bardzo prosto tłumaczyć, tak by zmieniali punkt widzenia i łatwiej mogli osiągać efekty. Duże cele nie są dobre, lepiej zacząć od mniejszych i bardziej realnych zmian (2 kg mniej), które będzie łatwiej osiągnąć. Taki efekt przychodzi szybciej i motywuje. Nie od razu zostaje się przecież mistrzem świata! Trzeba stopniowo podnosić poprzeczkę. Dzięki takiemu podejściu sam idę ciągle do przodu, motywuję osoby, które trenuję i im podpowiadam.
Na co dzień jesteś tancerzem erotycznym, modelem, trenerem. Co daje ci największą satysfakcję we wszystkich tych aktywnościach?
Nie rozdzielam tego wszystkiego na części, jestem sobą i robię to, co sprawia mi radość. Wszystko, co robię, jest ze sobą powiązane – wiele lat temu zacząłem tańczyć i robiłem pokazy break dance, dzięki temu nauczyłem się przełamywać wstydliwość i obyłem się ze sceną. Później zacząłem ćwiczyć (chciałem mieć więcej siły do tańca), z czasem pojawiły się propozycje pokazania się na scenie i połączenia jednego z drugim. Co powstało z takiego połączenia? Taniec z pokazywaniem mojej pracy nad ciałem, ja na to mówię „taniec rozbieraniec”, tak nazywam swoje występy znane wszystkim jako pokazy chippendale. Dodam, że i w tej dziedzinie kilka lat temu wywalczyłem pierwsze miejsce. Wszystko, co robię, sprawia mi radość, a przecież nie ma nic fajniejszego od czerpania satysfakcji z tego, co się robi.
O czym marzysz?
Na pewno o tym, by być jak najdłużej sprawnym i zdrowym, bo to coś z czym długo się borykałem, odwlekając starty przez kilka lat. Zdrowie jest na pierwszym miejscu.
Jakie są twoje najbliższe plany?
Na pewno w tym roku pokażę się jeszcze kilka razy na scenie, jeśli wszystko będzie szło dobrze, to najbliższy start mam w Sopocie. Co do dalszych planów – wszystko jest jeszcze do przemyślenia, przygotowania. To są również koszty, a te ponosi moja kieszeń (nie mam sponsora ani żadnej firmy, która mogłaby mi pomóc).
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. Marcin Osuch
Bodybuilding Photography
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.