„Rewers” przenosi nas w lata 50. Do początków PRLu, czasów zaraz po wojnie, kiedy żyje jeszcze Stalin, a w sercu Warszawy trwa wielka budowa. Poznajemy Sabinę (Agata Buzek), którą wziąć można za typową nauczycielkę niewiele się przy tym myląc. To szara myszka, która właśnie zostaje starą panną (przekroczyła trzydziestkę). A kandydata na męża brak. Mimo to, matka Sabiny (rewelacyjna Krystyna Janda) i jej babcia (fenomenalna Anna Polony), cały czas wierzą, że dziewczyna trafi na porządnego kandydata do ołtarza. I tak w starej, jeszcze przedwojennej kamienicy pojawiają się kolejni adoratorzy. Niestety, z coraz większymi wadami…
Aż pewnego dnia, a raczej pewnej deszczowej nocy, zjawia się On. Wygląda jak Humphrey Bogart w „Casablance”, w długim prochowcu, kapeluszu, z papierosem w ustach i mocnym prawym sierpowym, którego nie waha się użyć w obronie czci kobiety… On to Bronek (świetna rola Marcina Dorocińskiego), w którym Sabina zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Problem w tym, że po pierwszym mamy drugie i trzecie wejrzenie i z tymi jest już o wiele gorzej. Bronek okazuje się szczerbatym tępakiem, w dodatku z „tych nowych”, a jego zainteresowanie nie jest bynajmniej spowodowane nagłą miłością do zahukanej sekretarki.
„Rewers” ma kilka ogromnych atutów. Po pierwsze są to doskonałe zdjęcia. Utrzymane w stylistyce czarno – białej momentami przywodzą na myśl francuskie kino noir, gdzie nic nie jest takie, jak powierzchownie jest. I tej dewizy zdaje się trzymać Lankosz. Bo w „Rewersie” nic nie jest tym, czym wydaje się na pierwszy rzut oka. Szara mysz wcale nie jest bezbronnym niewiniątkiem, umierająca babcia okazuje się świetnym detektywem, boski książę zmienia się w odrażającą ropuchę, a efekt przypadkowej (chodź nie do końca) znajomości może, wbrew pozorom, nadać sens całemu życiu. I okazać się trochę dowcipem historii… Po drugie, tercet Buzek-Janda-Polony zwala z nóg. Świetne postaci, doskonałe kobiece role. Po trzecie, sam pomysł na intrygę, a zwłaszcza wprowadzenie tegoż pomysłu w życie w filmowych realiach też na piątkę. Drobne niedociągnięcia w scenariuszu, trochę przewidywalności pod koniec i zestawienie koloru z szarością to niewielkie minusy, które nikną jednak przy całościowej ocenie debiutu Lankosza.
„Rewers” walczył o nominację do Oscara za 2009 rok. Niestety, tak, jak się obawiałam, wielu smaczków nie-mieszkańcy krajów byłego bloku wschodniego nie mieli szansy dostrzec. Bo któż poza Polakami i mieszkańcami pozostałych krajów bloku socjalistycznego zrozumie chichot w podwórzu po ogłoszeniu żałoby narodowej po śmierci Wodza Stalina, porozumiewawcze spojrzenia, robotników na budowie w centrum Warszawy i końcową scenę zapalania znicza pod Pałacem Kultury… Chociaż jedno z piękniejszych powiedzonek na pewno może spodobać się nawet nieobytym w polskiej historii. „Lepiej spędzić życie samemu niż w złym towarzystwie” – mówi w pewnym momencie babcia Sabiny. Parafrazując, lepiej nie chodzić do kina, niż oglądać złe filmy. Na szczęście „Rewersu” to nie dotyczy, bo to film bardzo dobry. Z każdej strony.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.