Tak jak w latach 60-80. trudno byłoby sobie wyobrazić brytyjską scenę komediową bez Monty Pythona, tak od wczesnych lat 2000. nie byłaby taka sama bez duetu Mitchell i Webb. David Mitchell, powszechnie uważany za dziwaczniejszego z dwóch komików, to naprawdę niezły oryginał. O rozśmieszaniu ludzi marzył od dziecka, choć nie umiał się do tego przyznać.
– Kiedy chodziłem do szkoły, chciałem być albo komikiem i aktorem, albo premierem. Ale nie przyznawałem się, wszystkim mówiłem, że chcę być prawnikiem i to uszczęśliwiało moich rodziców. Dopiero na uniwersytecie przyznałem się, że chciałem być komikiem. Poznałem innych ludzi, którzy mieli takie marzenie, i zrozumiałem, że nie ma w tym nic złego – stwierdził w jednym z wywiadów.
Dla komedii opuścił uniwersytet, ponieważ właśnie tam poznał Roberta Webba, z którym do dziś współpracuje, już od ponad 20 lat. Zanim do tego doszło, jego pierwszą rolą był Zając w inscenizacji „Kubusia Puchatka”. Wtedy pojął, że występy na scenie są nawet bardziej interesujące niż gra w karty za kurtyną. A żarty? Ich pisanie było jego obsesją od wczesnych lat szkolnych, ponieważ, jak uważał, „pisanie żartów było dla mnie najmądrzejszą możliwą rzeczą”, a parodie zdecydowanie wolał od dzieł oryginalnych.
Nie znacie go do dziś? Nic dziwnego, najlepsze występy Mitchella dotąd nie przedarły się do świadomości Polaków, bo to produkcje tanie. Gdy po raz pierwszy przygotował z Webbem nagradzany program rozrywkowy, była to audycja radiowa. I, co bardzo rzadko się dzieje, ta audycja doczekała się ekranizacji jako serial. „That Mitchell and Webb Look” był niskobudżetowym zestawem skeczy, który po czterech sezonach zszedł z ekranu, ale do dziś ma status kultowego. Zdobył serca krytyków i zwykłych widzów seriami powracających motywów i bohaterów, prawie zawsze granych przez samych Mitchella i Webba.
Abstrakcyjne, inteligentne i niepowtarzalne poczucie humoru Mitchella nie boi się samokrytyki. Ba, część kariery komika polega na opisywaniu siebie jako dziwaka. Potrafił przyznać się otwarcie, że od lat nie uprawiał seksu, że jest brzydki i nieszczęśliwy, a ludzi nie lubi.
– Gdy ktoś pyta, czy może pożyczyć mój długopis, chcę krzyknąć „za nic w świecie!!!!”. Znajdź sobie swój długopis, ten jest mój. Ale częścią mojego pomysłu, by wyglądać… normalnie to może przesada, ale akceptowalnie w oczach społeczeństwa, jest udawanie, że wszystko jest w porządku. Mówię „jasne, bierz”, a potem myślę o tym cały czas aż do momentu, kiedy ktoś odda mi ten długopis – przyznał w programie „Would I lie to you?”.
Dziś znormalniał, ponieważ wreszcie – po latach peszenia się przed kobietami – spotkał tę, która w 2012 powiedziała sakramentalne „tak”. Wciąż jednak nie wyobraża sobie życia bez komedii. – Jeśli będzie wojna atomowa, to ja nie chcę przeżyć. Nie chcę odbudowywać społeczeństwa, nie mam żadnych zdolności. Generalnie wracamy do epoki brązu. Jak długo minie zanim znów pojawią się programy komediowe?!
I faktycznie, w komedii czuje się jak mało kto, niezależnie od formy. Do dziś współtworzył kilkadziesiąt programów telewizyjnych, audycji radiowych, trzy filmy, napisał też książkę komediową. Szczególnie znane są jego spontaniczne wybuchy gniewu i spory z innymi uczestnikami paneli w telewizji. Spytany, skąd wie o tendencji niektórych psychotycznych osób do kolekcjonowania swoich odchodów, nie krył oburzenia: – Skąd to wiem? Ponieważ jestem elokwentnym człowiekiem. Gdybym wiedział, skąd wiem wszystko co wiem, to wiedziałbym tylko połowę tego co wiem, ponieważ mój mózg byłby zapchany informacjami o tym, skąd to wiem.
CytujSkomentuj
Znam i bardzo rekomenduję, jeśli ktoś nie zna osoby Pana Mitchella. Można spotkać w różnych miejscach jako dostępne w sieci. Bardzo inteligentny i cięty humor. Bo niby kto powiedział, że na śmiechu nie można zarabiać i to nieźle?