Irmela czasów wojny nie może pamiętać, urodziła się tuż po jej zakończeniu. A jednak świadomość zbrodni dokonanych przez nazistów nie opuszcza jej każdego dnia, jak zresztą wielu Niemców. Na wszelkie przejawy pochwał dla narodowego socjalizmu reaguje natychmiast, choć nie zawsze tak było.
Historia jej aktywizmu zaczyna się w 1986 roku. Wtedy zobaczyła na berlińskim murze wlepkę domagającą się uwolnienia Rudolfa Hessa, jednego z przywódców Trzeciej Rzeszy. Hess siedział wtedy w więzieniu nieopodal za dokonane zbrodnie.
– Nie usunęłam naklejki od razu, byłam nią zupełnie zaskoczona, w szoku. Ale po jakichś 10 godzinach poszłam i ją zdarłam. To było dla mnie kluczowe doświadczenie. Kiedy ją zdrapałam, poczułam się bardzo dobrze – wspomina Irmela Mensah-Schramm.
W tamtej chwili zdała sobie sprawę, że jej działanie ma wpływ na kształt wspólnej, publicznej przestrzeni. Bo jeśli nikt nic nie zrobi, to takie przekazy będą w niej na długo, może i trwale. Wtedy, w 1986, Irmela została aktywistką. Bo, choć jakiekolwiek otwarte promowanie nazizmu jest surowo karane w Niemczech, napisy czy wymalowane swastyki często „zdobią” mury bardzo długo, bez reakcji władz.
Dlatego od ponad 30 lat Irmela nie wychodzi z domu bez rozpuszczalnika i szczotki (na napisy wykonane markerem), drapaczki (na wlepki) i puszki z farbą (do zamalowywania graffiti). Ostatni z przedmiotów budzi pewne kontrowersje. Czasami bowiem Irmela, zamalowując swastyki, tworzy jeszcze większy malunek na ścianie.
To sprawiło, że kilkakrotnie stawała przed sądem za wandalizm. W zdecydowanej większości przypadków sprawy umarzano, ale w 2017 w Berlinie sąd nałożył na nią grzywnę 1,8 tys. € w zawieszeniu. Dlaczego? Zamalowany przez nią napis nie był w ocenie sądu związany z nazizmem (hasło „Merkel musi odejść” przemalowała na „Patrz, nienawiść odeszła”), choć to hasło używane przez ksenofobiczną organizację Pegida.
– Odzew po tym procesie był ogromny. Nieznani mi ludzie pisali i zapewniali, że dołożą się do mojej grzywny, jeśli będę musiała ją zapłacić. Wsparcie mnie zaskoczyło i dało pewność, że postępuję słusznie. W tym sensie postępowanie sądowe w Berlinie było bardzo ważne, dając mi świadomość społecznego odbioru mojej działalności – mówi Irmela.
Ostatecznie w Berlinie grzywny nie zapłaciła i dopiero w tym roku spotkał ją pierwszy wyrok skazujący. W grudniu 2018 pojechała do Eisenach, gdzie zamalowała napis „NS-Zone” (NS odnosi się do narodowego socjalizmu), malując serce w miejscu NS. Sąd 9 października kazał jej zapłacić 300 € grzywny za uszkodzenie mienia. Jak na ironię, tego samego dnia w innym wschodnioniemieckim mieście, Halle, doszło do antysemickiego zamachu motywowanego właśnie ideologią, z którą walczy aktywistka. Ten zbieg okoliczności sprowadził na wydający wyrok sąd sporą falę krytyki, skoro ukarana została osoba nie malująca zakazane hasła, ale zamalowująca je.
Irmela Mensah-Schramm nie zraża się karą. – Jeśli to przestępstwo, to będę recydywistką – zapowiedziała butnie po werdykcie.
Zresztą, tysiące usuniętych z przestrzeni publicznej negatywnych przekazów zaowocowało niemałym uznaniem w Niemczech i nie tylko. W 1996 Irmela otrzymała najwyższe niemieckie odznaczenie federalne, Związkowy Krzyż Zasługi. Oddała go jednak, gdy dowiedziała się, że wcześniej przyznano go też jednemu z dawnych członków SS. Nie zwróciła za to tytułu Aktywnej dla Demokracji i Tolerancji, który w Niemczech przyznawany jest od 2001. To jedna z licznych nagród, jakie emerytowana nauczycielka zbiera za konsekwentne i codzienne działania, które z pozoru są tak drobne, że można nawet ich nie zauważyć.
CytujSkomentuj
Ekologia i pogoda ducha w jednym.
Bardzo szanuje takie postawy.
Powodzenia zycze i zdrowia, bo jednak wiek chyba robi swoje i nie jest to lekkie hobby.
CytujSkomentuj
Ja akurat się jakoś bardzo polityką to nie interesuję, bardziej cieszę się, że pani jako seniorka jest taka aktywna. To, że przy okaji relizuje swoje aktywistyczne cele to już inna inszość, jak dla mnie. Ciężko jej napewno z tym co robi ale własnie dlatego zasługuje na uwagę.