Choć przestrzeń, którą stworzyła wraz z mężem, dziećmi i pracownikami, ma dopiero trzy lata, już może się pochwalić zadowolonymi i powracającymi klientami, których oczarowała aura Pałacu w Mortęgach. Uwielbia codzienny obchód tego terenu, to ją napawa poczuciem piękna i radością. Stale się rozwija, a jej największą inspiracją i motorem do działania jest codzienne życie i rozmowy z ludźmi.
Co Pani najbardziej kocha w Mortęgach?
Alina Szynaka, właścicielka Mortęgi Hotel & SPA ****
W Mortęgach chyba najbardziej kocham to, że jest to dla mnie nowe miejsce. To jest nowy nabytek, działa dopiero od kilku lat i w sumie uczę się tu nowego postrzegania ludzi i nowego stylu rozmowy, tak z gośćmi, jak i z pracownikami.
Jest to miejsce, którego historia sięga XIV wieku, jest to też miejsce, które napawa duchowością (cały czas czuje się tu obecność Magdaleny Mortęskiej, z którą się niejako utożsamiamy), inne od tych, w których się do tej pory obracałam. Wspaniałe jest to, że goście, czy to z Polski, czy też z zagranicy przybywając tutaj, znajdują wyciszenie, mają okazję spotkać się sami ze sobą, ze swoimi myślami. Piękne w Mortęgach jest właśnie to, że pomagają zajrzeć w głąb siebie, poznać siebie niejako na nowo i zastanowić się nad wszystkim głębiej. A kiedy goście mówią mi, że jest tutaj u nas inne powietrze, inne spojrzenie na ludzi, ogólnie – nieco inny świat niż ten, który znają, jest to dla mnie wielki komplement i ogromna radość. I myślę, że ta nasza uduchowiona Magdalena Mortęska trochę nad tym wszystkim czuwa!
Odnoszę wrażenie, że ta postać jest Pani bliska. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że to, co Pani teraz robi to biznesowe wyzwanie i jednocześnie taka prywatna przygoda w ciągłym poznawaniu i odkrywaniu tego miejsca?
Dokładnie tak. Ja nie znałam siebie takiej we wcześniejszych moich poczynaniach (śmiech). Poprzez osobę Magdaleny Mortęskiej i fakt, że jest to dla mnie nowe wyzwanie, którego stale się uczę. Uważam bowiem, że człowiek uczy się całe życie, a i tak nie ma takiej wiedzy, jaką chciałby mieć. Postrzegam Mortęgi jako fascynujące miejsce, w którym poznaję inną siebie i tutaj też klaruje mi się inne spojrzenie na cały biznes.
Jesteśmy związani głównie z produkcją mebli i Hotel w Mortęgach jest totalnie niezwiązany z naszymi dotychczasowymi działaniami, więc jest to też coś nowego, czego się trzeba nauczyć od podstaw i zrozumieć mechanizmy działania. Mimo, że człowiek niby wie, jak się zarządza biznesem i jak się rozmawia z ludźmi, tutaj to działa trochę inaczej, niż w jakiejkolwiek innej branży. Ale może i dobrze, że tak jest, bo ja bardzo lubię wyzwania (śmiech). Jest to również pole do kolejnych odkryć i dokonań i myślę, to miejsce jest nowym doświadczeniem życiowym, w którym umiem się znaleźć.
Odnośnie łączenia różnych rzeczy i postrzegania biznesu, podkreśla Pani w rozmowach i wywiadach, zresztą to nie jest tajemnicą, że i SZYNAKA MEBLE i teraz Pałac w Mortęgach to biznesy rodzinne, budowane na tradycji, przekazywane niejako z pokolenia na pokolenie. Jak się łączy skutecznie rodzinę z biznesem? Jaki Pani ma na to przepis?
Nie ma przepisu i chyba nigdy nie będzie, bo łączenie pracy z życiem prywatnym jest niezwykle trudne, zwłaszcza dla kobiety. Jest to wyzwanie, o którym jak sobie pomyślę, to dochodzę do wniosku, że tylko kobieta potrafi mu sprostać. Jest jedna ważna zasada: Jeśli nie współpracujemy ze sobą i nie słuchamy się wzajemnie jako ludzie, jako małżeństwo, to nie wyjdzie również to wspólne tworzenie biznesu. Ta komunikacja musi działać na obu polach: rodzinnym i zawodowym. I na każdym z tych pól czasami zdarza się tak, że trzeba iść na kompromis. Kiedy to zrozumiemy i zaczniemy się do tego stosować, to wszystko powinno ułożyć się dobrze. Oczywiście, że są trudne momenty, to żadna tajemnica, ale uważam, że wszystko w naszym życiu jest do pogodzenia i do przejścia. Może dlatego, że jestem osobą dość ugodową (śmiech). To znaczy wiem, że prawdopodobnie nie zawsze mam rację (śmiech) i gdybym twardo się trzymała swojego zdania, to myślę, że tak na gruncie rodzinnym, jak i zawodowym, nie powstałoby to, co powstało do tej pory.
Samo przyznanie się do tego, że nie zawsze ma się rację, już wymaga ogromnej odwagi. Zadam teraz pytanie, które również wymaga sporej odwagi a mianowicie – co Pani w sobie najbardziej lubi i za co by Pani chciała samą siebie pochwalić?
Co ja w sobie lubię, hmmm. Nie wiem, czy jest taki element, którym mogłabym się jakoś wyjątkowo wyróżnić. To prawda, ciężko jest samą siebie ocenić i coś dobrego powiedzieć o sobie, bo człowiek zawsze gdzieś tam z tyłu głowy myśli, że jest niedoskonały, choć do tej doskonałości dąży. Nie wiem, gdzie jest ta granica, że mogę powiedzieć – OK, już jestem w danej dziedzinie super i nie mam w sobie nic do poprawy, jestem najlepsza i nie potrzebuję żadnych rad i niczego, co by mnie mogło zmienić (śmiech). Wydaje mi się, że każdy element w moim życiu, każda rozmowa – w tym spotkanie z mężem, dziećmi czy innymi ludźmi, może spowodować, że zawsze się będę zastanawiała, czy jeszcze coś mogę i powinnam w sobie zmienić. Tak że nie mogę powiedzieć, że coś w sobie lubię wyjątkowo, ale też nie mogę powiedzieć, że czegoś w sobie wybitnie nie lubię. Po prostu cały czas szukam siebie i nowych wyzwań. Szukam w sobie potwierdzenia, że jestem w porządku i jestem osobą spełnioną i zrealizowaną. To chyba w sobie lubię najbardziej.
Pani definicja siebie, to ciągłe poszukiwanie siebie, ciągłe uczenie się, poznawanie nowego i odkrywanie, no i ta ogromna odwaga, o której pani mówiła – to są jednak rzeczy bez których myślę, ani Szynaka Meble ani Pałac w Mortęgach, nie funkcjonowałyby tak, jak funkcjonują.
No z tą odwagą to fakt, choć ja bym to może raczej nazwała zdecydowaniem. Od zawsze tak mam, że jeśli podejmuję się jakiegoś wyzwania i jakiegoś kroku, to trwam w przekonaniu, że trzeba iść do przodu i nie zastanawiać się, czy mi to wyjdzie czy nie, bo nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, żeby powiedzieć: Tak, to mi na pewno wyjdzie i się uda! Tak, trzeba być odważnym, by iść do przodu. Czasem jednak trzeba się o ten jeden krok cofnąć, by się zastanowić, czy nie idziemy w złą stronę, pomyśleć, spojrzeć wstecz i potem dalej ruszyć naprzód. Nie wiem, czy to można nazwać odwagą – to chyba raczej jest moja konsekwencja w działaniu. A ta jest bardzo ważna w życiu biznesowym, ale też osobistym.
To tak, jak przy decyzji: Kocham tego człowieka, wychodzę za niego za mąż i jest super! Przez chwilę oczywiście, a kiedy opadają emocje, pierwsze zakochanie mija, okazuje się, że już nie jest tak super, bo się zaczyna zwykłe, szare życie. Już nie jestem sama i nie decyduję tylko za siebie i jeśli mi się coś nie uda to trudno, nie wyszło. Jesteśmy już we dwoje i każda nasza decyzja wpływa nie tylko na nas, ale też na tę drugą osobę. Dlatego tak ważne jest, by iść we wspólnym kierunku i we wspólnie wyznaczonym celu, jeśli się będziemy rozchodzić, jeśli tej wspólnej drogi nie będzie, to nigdzie nie dojdziemy. Podobnie dzieje się w biznesie.
Wróćmy na chwilę do marki Szynaka Meble. Z czego jest Pani najbardziej zadowolona? Czym chciałaby się Pani pochwalić nawet tak sama przed sobą?
Marka Szynaka Meble powstała w latach 80-tych. Zaczynaliśmy pracę z jednym człowiekiem, który był wówczas uczniem. Był to mały zakład rzemieślniczy, który prowadził ojciec mojego męża. Po jego śmierci, zostaliśmy niejako zmuszeni poprowadzenia tej mini firmy. To teść tak naprawdę rozpoczął tę pracę, a mój małżonek to kontynuuje. Przez długi czas praktycznie wszystko robiliśmy sami, własnymi rękami i ze wspomnianym jednym uczniem.
Najbardziej jesteśmy dumni z tego, że w ciągu tej prawie 30-letniej historii, powstało kilka zakładów produkujących meble różnego rodzaju – w tej chwili działa ich siedem i obecnie produkujemy wyposażenie całego mieszkania: łazienka, sypialnia, pokoje odpoczynku czy jadalnie. Produkcją zajmuje się tych siedem zakładów rozrzuconych po kraju, np. w Wielkopolsce czy Olsztynie. Zatrudniamy w tej chwili ponad 3 tysiące osób. Czyli przez te 30 lat doszliśmy od jednej osoby do 3 tysięcy pracowników. To jest moim największym zadowoleniem. To nas popycha do tego, by tworzyć więcej miejsc pracy i kreować nowe, designerskie meble. Mam ogromną nadzieję, że zakłady będą się rozwijały, no i że osoby, które są tam zatrudnione, nadal będą zadowolone ze swojej pracy.
Marzenia do zrealizowania na najbliższą przyszłość – takie, o których może nam Pani opowiedzieć – to?
Oczywiście, chciałabym by to piękne miejsce, czyli Pałac Mortęgi trwało i rozwijało się jak najpiękniej i aby proces beatyfikacyjny Magdaleny Mortęskiej, w którym uczestniczymy, doprowadzić do końca. Mam marzenie, by wszyscy w Polsce wiedzieli, gdzie są Mortęgi, żeby zdawali sobie sprawę z tego, że to nie jest zwykła wieś, gdzieś tam na Mazurach, tylko by mówili: „Tak, znam! Mortęgi – piękne, uduchowione miejsce, a w nim błogosławiona Magdalena Mortęska”. Wraz z benedyktynkami uczestniczymy we wspomnianym procesie beatyfikacyjnym i mam marzenie, by on się zakończył jeszcze za mojego życia. Procesy takie niestety trwają dość długo, a jest to proces tzw. historyczny i trzeba zebrać wiele faktów i je udowodnić, by dopełnić formalności. Chciałabym doczekać zakończenia procesu i wyniesienia Magdaleny na ołtarze.
Proszę opowiedzieć nam nieco więcej o historii tego miejsca.
Kupiliśmy z mężem ten majątek w 2012 roku. Przejęliśmy go po byłym właścicielu, który mieszkał tu od lat 80-tych i który niestety nie zajmował się tym obiektem pod kątem remontów i doskonalenia, była to niestety tylko jego eksploatacja. Dużo osób interesowało się jego zakupem, w tym osoby z Warszawy i okolic, a nam zależało na tym, by został w rodzimym klimacie. Z okolicznymi majątkami bywało właśnie często tak, że nabywcy kupowali ziemię i obiekt, ale nie dbali o to, pozwalając na powolne popadanie w ruinę.
My chcieliśmy Mortęgi doprowadzić do używalności i dawnej świetności, więc solidny remont obiektu trwał prawie trzy lata. W pewnym czasie pracowało tu kilkanaście ekip jednocześnie, by praca szła jak najprędzej i najsprawniej.
Ogólnie zamysł wykorzystania majątku był zupełnie inny, ponieważ nie miał to być hotel dla gości z zewnątrz, ale miejsce szkoleniowo-konferencyjne dla naszej wewnętrznej działalności. Ze względu na to, że mamy sześć fabryk produkujących meble to szkolenia pracownicze, spotkania i konferencje, miały się odbywać właśnie tutaj. A że wyszło, jak wyszło (śmiech) to powstał z tego hotel. I zaczęliśmy pokazywać ludziom ten majątek, ponieważ jego walory po remoncie i udogodnieniach, znacznie wzrosły i można było już to zaprezentować gościom z zewnątrz.
Po II wojnie światowej w Mortęgach działały przedszkola i żłobki. Niby coś się tutaj działo, ale budynki nie były w żaden sposób remontowane. Widzieliśmy z mężem, że był plan renowacji tego obiektu, ale to nigdy nie weszło w życie. W latach 80-tych od Spółdzielni Kółek Rolniczych (SKR) odkupiono obiekt, przez poprzedniego właściciela majątek liczył wówczas około 800 hektarów ziemi, różnej klasy. I tak był prowadzony przez te lata. W tym czasie, majątek upadał trzy razy. Przejęliśmy go od syndyka lecz obiekt pod kątem obszaru zmniejszył się znacznie, głównie na rzecz tzw. nieużytków – jest to około 50 hektarów całego obszaru, więc strata ziemi była ogromna.
W tej chwili jest to około 10 ha ziemi ornej, ale też są laski, dołki i górki czyli coś, co się po prostu nie nadaje do eksploatacji. Wiem jednak, że my rozwiniemy ten obiekt do pięknego stanu, a ponieważ takie obiekty są pod opieką konserwatora zabytków, musimy się też trzymać jego wytycznych. Cały majątek, w tym park i spichlerz, są również pod jego opieką więc musimy się trzymać zasad z XVIII i XIX wieku. Niestety, nie ma tu materiałów źródłowych, musimy się więc trzymać zaleceń epoki.
Majątek znajduje się pod duchową pieczą benedyktynki, Magdaleny Mortęskiej, która mieszkała tu między 1500 a 1600 rokiem. Mieszkała tu 12 lat, kiedy została oddalona przez swojego ojca z majątku w Pokrzywnie pod Grudziądzem. Przez całe swoje życie marzyła o tym, by zostać zakonnicą, a że ojciec się na to nie zgadzał, więc oddalił ją, by niejako przestała o tym myśleć, co się finalnie i tak nie powiodło. Magdalena Mortęska mieszkała tu ze swoją ciotką – tu się nauczyła czytać i pisać. W wyniku braku porozumienia z ojcem, uciekła – pod pretekstem udziału w porannych roratach – do pobliskiej Lubawy, oddalonej o 4 kilometry. Nie dojechała tam jednak, trafiła do Chełmna, do klasztoru. Legenda głosi, że gdy Magdalena jechała tą bryczką to konie płakały za nią, gdy przekraczała ona bramy klasztoru. Magdalena została tam już na stałe. W wieku 24 lat została ksieni, przełożoną klasztoru.
Proszę przybliżyć Czytelnikom osobę Magdaleny Mortęskiej.
Założyła 20 klasztorów, była osobą bardzo światłą, bardzo mądrą i bardzo wierzącą. Ale – według mnie – była znakomitą businesswoman tamtych czasów, ponieważ załatwiała z pozoru niemożliwe sprawy, dochodząc nawet do Papieża, jeśli sprawa tego wymagała.
Magdalena Mortęska zakładała szkoły dla dziewcząt, szkoliła również dla siebie księży, swoich spowiedników, więc naprawdę, była taką prekursorką edukacji narodowej. Nie wszystkie dziewczęta z tych szkół wybierały stan zakonny, tylko te, które tego chciały i miały predyspozycje ku temu. Te, które wracały do domów, umiały czytać i pisać i posługiwać się nabytą wiedzą. A w tamtych czasach to było coś niezwykłego!
Dlatego w tej chwili prowadzony jest jej proces beatyfikacyjny, który bardzo wspieramy. Jest to już trzeci proces, ponieważ poprzednie nie zostały dokończone a każda przerwa oznacza rozpoczęcie procesu od początku.
Pierwszy proces był prowadzony przez jezuitów, po jej śmierci, przerwała go wojna trzynastoletnia. Potem był drugi proces, po drugiej wojnie światowej, prowadził go Ksiądz Biskup Kowalski, ale ponieważ był już osobą starszą, to w trakcie procesu zmarł. Jednak wszystkie potrzebne dokumenty, które uprzednio gdzieś zaginęły, zostały odnalezione, co znacznie ułatwiło nam pracę. Wraz z mężem, jeździliśmy po wszystkich klasztorach benedyktyńskich, które były założone przez Magdalenę i nadal trwają, by porozmawiać z zakonnicami. Wiele z tych obiektów zostało już zamkniętych i są tam teraz inne instytucje.
Benedyktynki to zakon klauzulowy, a to oznacza, że siostry nie wychodzą w ogóle na zewnątrz. I nawet są takie przepisy, że rozmowy z nimi, toczyły się przez kraty. Nie zawsze było bowiem pozwolenie przeoryszy na to, by siostry wyszły na drugą stronę. W obecnej chwili to trochę się zmieniło, zasady nieco zelżały i są dostosowane do obecnych czasów, ale mimo wszystko, nadal to są zakony klauzulowe.
Generalnie Magdalena Mortęska szkoliła nowicjuszki na zakonnice, by umiały czytać święte księgi i by umiały spisywać to, co się dzieje. Prowadziła również swoje Kroniki z klasztornego życia. Kroniki te są dostępne do obejrzenia w Chełmnie, choć nie wszystkie są spisane przez Magdalenę bezpośrednio.
To jej zawdzięczamy właśnie powstanie w XV i XVI wieku pierwszych szkół dla dziewcząt. Zakładała również szkoły dla młodych chłopców, którzy chcieli być księżmi i spowiednikami.
Czy to dlatego Państwo postanowili wydać książkę o Magdalenie Mortęskiej?
Małżonek mój jest w Komisji Historycznej, prowadzącej proces beatyfikacyjny Magdaleny, jak wspomniałam, już trzeci, rozpoczął się on z dniem 3 lipca 2016 roku. Ponieważ dwa poprzednie nie zostały ukończone, my obiecaliśmy sobie z mężem, że jeśli uda się nam kupić ten majątek, to się tym zajmiemy.
Ta książka jest w sumie takim dokumentem poskładanym z innych materiałów zebranych przez pana Karola Górskiego, który uczestniczył w drugim procesie i opierał się na danych historycznych. Nie jest to jednak książka epicka, tylko zebrane wszelkie możliwe dokumenty z życia Magdaleny – co się tu działo, jak tu żyła, również historia o jej ucieczce, etc. W tym okresie pomagała Górskiemu w pisaniu siostra Małgorzata Borkowska, która żyje do tej pory. Mimo ponad 80 lat, nadal czynnie się zajmuje tą sprawą i jest bardzo światłą i mądrą kobietą. I dla mnie jest właśnie taką osobą do podziwiania, że mimo wieku, powiedzmy, że słusznego, jest nadal tak mądra, światła i ma otwarty umysł. Książka, którą napisała, jest na podwalinach książki Górskiego.
Druga zaś książka pochodzi z czasu, kiedy rozpoczęliśmy proces beatyfikacyjny Magdaleny i jest to zbiór z konferencji, omawiających jej osobę i sprawy ówcześnie się dziejące oraz zdjęcia. To ksiądz Dariusz Zagórski, Rektor z toruńskiego Seminarium Duchownego, zebrał te materiały.
Zdjęcia w tej książce są autorstwa mojego męża, były wykonywane podczas naszych objazdów wszystkich zakonów, podczas których mieliśmy spotkania z siostrami, które znały jej historię.
Znaleźliśmy również modlitwę Magdaleny, która została zatwierdzona przez Biskupa Kowalskiego i teraz również jest zatwierdzona przez naszego Biskupa Seniora Andrzeja Suskiego. Tę piękną modlitwę zawsze odmawiamy tu w Mortęgach i w Lubawie, na koniec Mszy w Kaplicy i w Kościele.
Postać Magdaleny jest znana nie tylko tutaj, w naszym rejonie, ale również w Tyńcu, gdzie są oblaci benedyktyńscy (czyli ofiarowani Bogu – przyp. red.) i w Olsztynie również. My zaś szczególnie wysławiamy Jej imię, ponieważ proces historyczny polega przede wszystkim na tym, że postać jest znana w całej Polsce, nie tylko w danym okręgu.
Jaka była historia rodu Mortęskich i skąd pochodzili?
Mortęscy pochodzili z Pokrzywna pod Grudziądzem i byli spokrewnieni z rodziną królewską, poprzez matkę – Elżbietę z Kostków, rodzina była również związana ze Świętym Stanisławem Kostką, byli kuzynostwem. Mortęscy mieli trzy córki i jednego syna. Córki były założycielkami wielu fundacji. Magdalena została zakonnicą, a jej siostry wyszły za mąż. Mortęscy finalnie jednak zostali bez potomków, bo w pewnym momencie rodzina i linia wymarła. W Lubawie, w kaplicy św. Anny zostali pochowani rodzice Magdaleny i jej brat Ludwik. Ten kościół teraz też jest odnawiany, więc kaplica jest zasłonięta i nie można jej obecnie zwiedzać, ale po odnowieniu będzie to ponownie możliwe, więc bardzo polecam zrobić sobie piękną wycieczkę po tych rejonach.
Tu kiedyś także były Prusy więc właścicielami podczas II wojny światowej byli trzej bracia, Niemcy i gdy była ewakuacja Niemców, na sam koniec wojny, to oni nie uciekali, bo twierdzili, że są Polakami, więc uciekać nie będą, bo to jest ich posiadłość. Niestety, kiedy weszli tu Rosjanie, rozstrzelano właścicieli.
Proszę powiedzieć, jakie mają Państwo atrakcje dla gości?
Łącznie ze wszystkimi budynkami mamy około 8 hektarów ziemi, są trzy budynki stajni i 20 koni, jest mini ZOO ze zwierzętami z naszych regionów. Był taki zamysł, by pościągać różne zwierzęta egzotyczne ze świata, ponieważ one też u nas się rodzą i wytrzymują nasz klimat. Stwierdziliśmy jednak, że nasze domowe i polskie zwierzęta i ptaki są mniej znane, niż te światowe, dlatego są gęsi, pawie i kury, a także owce, w tym owce św. Jakuba, które mają cztery rogi, kozy i barany. A ponieważ często zdarza się, że dzieci, które u nas goszczą po raz pierwszy, widzą takiego na przykład ptaka i nie wiedzą, co to jest gęś czy kaczka, w życiu nie widziały kury! Mamy też indyka, więc zdarzało się i tak, że sami młodzi rodzice się dziwili, bo nie mieli pojęcia, co to za ptak. Dlatego właśnie stanęło na pomyśle, by pokazać polskie gospodarcze ptaki i inne rodzime zwierzęta, bo, jak się okazuje, są one równie, a może nawet bardziej nieznane, niż te egzotyczne gatunki.
Co Panią inspiruje na obecnym etapie życia zawodowego?
Nie wiem, czy można to nazwać inspiracją, to raczej coś, co popycha mnie do działania. To charakter mojego małżonka, który ma dość wysokie wymagania i sprostać im nie jest łatwo (śmiech). Inspiruje mnie jego otwartość, działanie w biznesie, upór i chęć ciągłego rozwoju. Tę cechę mamy zdecydowanie wspólną (śmiech). On też jest osobą bardzo odważną w swych decyzjach i inspirującą zespół i pracowników do tego, by tworzyli ciągle coś nowego i by te nowości wprowadzali w życie. Tak, by stały się nie tylko marzeniem, ale i realnym bytem i tworem. Inspiruje mnie również moje stałe pragnienie, byśmy współpracowali jako rodzina, wspierali się, czerpali od siebie wiedzę i nie ustawali w zmianie i rozwoju!
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.