Wyobraźmy sobie, że prawie 30 lat temu statek Obcych zepsuł się nad Ziemią. Ludzie uzbroili się i czekali na atak. A tu się okazało, że kosmici są chorzy i nie mogą odlecieć. Ale też nie mają zamiaru niszczyć Ziemian, prowadzić na nich dziwnych eksperymentów, czy też ich zniewolić… Co innego ludzie, ci są gotowi na najgorsze rzeczy.
Chorzy i bezbronni kosmici (zatrzymali się akurat nad południowoafrykańskim miastem) trafiają więc do Dzielnicy numer 9 – prowizorycznego obozu, przypominającego getto i amerykańskie slumsy. A władcy tego świata zastanawiają się, co zrobić z nieproszonymi gośćmi…
Jako, że przez 28 lat nic konkretnego nie wymyślono, teraz sprawami kosmitów zajmuje się Multi-National United (MNU), prywatna spółka nie dbająca o ich dobro, a o własne zyski. Ziemianie pracują nad tajną super bronią, do której stworzenia chcą użyć Obcych, a Obcy nad naprawą swojego statku, żeby wydostać się z mało gościnnej Ziemi.
W tej sytuacji pojawia się naukowiec – fajtłapa – Wikus Van De Merwe (Sharlto Copley). Przez przypadek (i jak to zwykle bywa z filmowymi ciamajdami, które ściągają na siebie wszystkie nieszczęścia tego świata) znajduje tajemniczy wirus, który zaczyna zmieniać jego DNA. Wikus szybko zostaje najbardziej zaszczutym człowiekiem na świecie, jak również najcenniejszym. Bo można go wykorzystać do stworzenia super broni, gdyż ma w sobie DNA kosmity… Wikus ucieka więc przed ludźmi do Dzielnicy numer 9.
„District 9” to film o totalitaryzmie, o tym, jak rodzą się uprzedzenia, i jak ludzie – jako bezmyślna masa, dają się manipulować małej garstce przywódców. To dobra sensacja, choć momentami przewidywalna, i całkiem nieźle zagrany film – choć bez gwiazd. Poza tym zakończenie aż się prosi o ciąg dalszy, który mam nadzieję zastąpi, bo „District 9” to całkiem przyzwoity film science – fiction. A takie, według nie-fana tego typu kina, zdarzają się zbyt rzadko.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.