Do Malaki dotarłem przed północą nadmiernie klimatyzowanym autobusem z Kuala Lumpur. Jestem przesądny (a może ptasie kupy wróżą właśnie szczęście), ale Malaka okazała się strzałem w dziesiątkę.
Miasteczko w Malezji
Historia tego, najstarszego w Malezji, miasteczka sięga 1403 roku, daty przybycia Hinduskiego księcia – awanturnika – pirata Parameswery, wygnanego z królestwa Sri Vijaya na Sumatrze. Założył on na krańcach Półwyspu Malajskiego państwo – sułtanat Malakkę, które w krótkim czasie podporządkowało sobie znaczną część półwyspu oraz północną Sumatrę. Malaka dzięki położeniu na skrzyżowaniu szlaków handlowych (kluczowy szlak morski z Oceanu Indyjskiego na Morze Południowochińskie), oraz lokacji umożliwiającej kupieckim statkom bezpieczne schronienie w trakcie pory monsunowej i łatwy dostęp do bogatej w przyprawy Indonezji, rozwijała się błyskawicznie i szybko przekształciła się w najpotężniejsze królestwo regionu i główny port w tej części Azji. Właśnie w tym okresie historii Malaki do Malezji zawitał Islam, zaimplementowany za pośrednictwem handlarzy Gujarati z zachodnich Indii.
W 1511 roku Malaka została podbita przez Portugalskich kolonistów dowodzonych przez Alfonso d’Albuquerque. Najeźdźcy wybudowali w mieście potężną fortecę A’Famosa (Wspaniała). Po ośmiomiesięcznym zaciętym oblężeniu w 1641 roku Malaka przeszła w ręce Holendrów. Walki z Portugalczykami kompletnie zrujnowały miasto, dlatego właśnie większość postkolonialnych budynków w Malace pochodzi z okresu rządów Holendrów, którzy zdobycie Portugalskiej koloni przypłacili ceną kompletnej odbudowy miejscowej infrastruktury. Panowanie przybyszy z Niderlandów trwało 154 lata. Następni w kolejce byli Brytyjczycy przejmując kontrolę nad Malaką w 1824. W tym okresie blask Malaki przyćmiła inna angielska zdobycz w regionie – Singapur. Wyliczając kolejnych zdobywców Malaki nie można pominąć krótkich, choć najbardziej krwawych i brutalnych rządów Japończyków w latach 1942-1945.
Azja i Europa w jednym
Ścieranie i mieszanie się wpływów azjatyckich i europejskich w mieście – państewku zaowocowało wielokulturowym dziedzictwem, zarówno materialnym, jak i niematerialnym. Budynki rządowe, kościoły, place, kamieniczki i fortyfikacje nadają Malace europejskiego kolorytu. W połączeniu z unikalną strukturą narodową Malezji, daje to niezapomniany efekt multikulturowego mini tygielka. Podobnie jak w innych większych ludzkich skupiskach w Malezji w Malace znajdziemy Chinatown i Little India. Odniosłem wrażenie, że to miasteczko, podobnie jak Georgtown na wyspie Penang, jest ostoją mniejszości Chińskiej, stosunek ilościowy Chińczyków do Malajów i Hindusów jest zdecydowanie większy niż np. w Kuala Lumpur. Równie dobrze jednak mogła to być moja entuzjastyczna nadinterpretacja, spowodowana wyczuleniem mojego ucha na język mandaryński i zbliżającym się Chińskim Nowym Rokiem. W miasteczku żyje również społeczność Portugalskich Euroazjatów (mówiących w języku christao, stanowiącym archaiczną formę portugalskiego), w całej Malezji jest ich około 10 tysięcy z czego 2,5 tysiąca mieszka właśnie w Malace. Kolejną grupą etniczną, która ma tu swoje skupisko są Chitty, czyli na wpół zasymilowani z Malajami, potomkowie Tamilskich handlarzy.
Włócząc się nocą po oświetlonych czerwonymi lampionami, pełnych życia uliczkach Chinatown natrafiłem na urokliwą kawiarenkę usytuowaną nad brzegiem rzeki przecinającej centrum miasta. Honky Tonk Haven Cafe prowadzona jest przez nietuzinkową personę. Pani Sandra Shunmugam jest blisko sześćdziesięcioletnią w połowie Chinką w połowie Hinduską, obywatelką Malezji, która większość swojego życia spędziła mieszkając w Australii i studiując w Europie. Nieprzeciętny talent do opowieści i poczucie humoru pozwalają jej dorabiać w wolnych chwilach jako komik w klubach w Kuala Lumpur. W tym wieku, ta tryskająca życiem starsza Pani jest aktywnym użytkownikiem Internetu (ma nawet swoje konto na facebooku). Pani Sandra opowiadała nam przez ponad 2 godziny o swoim życiu, o Malace i jej historii zabytkach i muzeach godnych odwiedzin. W pamięci utkwiło mi celne porównanie widoku na rzekę z tarasu przed kawiarnią, do impresji, które ujrzeć można w Belgijskim miasteczku Brugii. Właścicielka kawiarni konkludowała naszą rozmowę: „Jeśli nie przeszkadza wam moich 7 psów to następnym razem w Malace „moje dzieci” możecie zatrzymać się u mnie nie płacąc za nocleg”.
Kwitnąca kultura
Mieszkańcy Malaki zrobili na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nie ma tu natarczywych żebraków, hałaśliwych sprzedawców czy natrętnych prostytutek. Wszyscy, podobnie jak w całej Malezji, mówią świetnie po angielsku. Menadżer hostelu, w którym wraz ze znajomymi się zatrzymałem, był bardzo przyjaznym miłym i pomocnym człowiekiem. Będąc jednocześnie właścicielem lokalnej kawiarenki zaoferował nam darmowy Internet.
Miasteczko to istny raj dla miłośników muzeów. Ja do takich należę, więc sporą część mojego pobytu w Malace spędziłem oglądając eksponaty i włócząc się po, zaskakująco idealnie klimatyzowanych korytarzach. W samym centrum, przy ryneczku miejskim stoi muzeum Stadthuys, ten pomalowany na czerwono wzniesiony przez Holendrów budynek służył kiedyś za ratusz. W środku podziwiać można interesujące ekspozycje zaznajamiające nas z lokalną kulturą. Zapadła mi w pamięć imponująca kolekcja Krisów, czyli zdobionych sztyletów o wężowatej klindze, będących jednocześnie tradycyjnym symbolem Malezji.
Muzeum kultury umieszczono w drewnianej replice pałacu Sułtana. Jest to jeden z najbardziej fotogenicznych dzieł architektonicznych w Malace. Slogan reklamowy mówi, że cała konstrukcja zbudowana jest z drewna bez użycia gwoździ. To prawda gwoździ nie ma, ale znalazłem metalowe śruby. Najciekawszą ekspozycją w Muzeum Kultury jest moim zdaniem prezentacja zbudowana z rzeźb, manekinów, obrazów i komentarzy do nich. Przedstawia ona historię epickiej walki miedzy dwoma herosami Hang Tuahem a Hang Jebatem. Pozwolę sobie przytoczyć tutaj istotę tej legendy. Historyjka zachwyciła mnie swoją dramaturgią i szekspirowskim zakończeniem. Hang Tuah był słynnym wojownikiem, bohaterem Malaki, ulubieńcem sułtana. Popularność i łaska władcy wzbudzały zazdrość pałacowej arystokracji, pewien dworzanin uknuł intrygę. Spreparowano plotkę głosząca, że Hang Tuah ma romans z jedna z konkubin swojego suzerena. Sułtan wpadł we wściekłość, kazał stracić bohatera. Bendahara, jeden z pałacowych notabli sprzyjał Hang Tuahowi. Znał prawdę o spisku i postanowił pomóc mu w ucieczce. W tym momencie na scenę opowieści wkracza Hang Jebat, najlepszy przyjaciel naszego bohatera, wierząc w jego niewinność postanawia go pomścić. Najpierw zabija pomysłodawcę intrygi, aby później wzniecić rebelię i wystąpić zbrojnie przeciw sułtanowi. Nikt nie jest wstanie stawić czoła rozwścieczonemu Hang Jebatowi i jego armii. Człowiek, który ukrył Hang Tuaha wyjawia władcy prawdę o spisku, ten zwraca się do bohatera by powstrzymał swojego przyjaciela. Wojownicy staja naprzeciwko siebie. Widok uważanego za zmarłego towarzysza, bardzo uradował Hang Jebata. Hang Tuah jednak z goryczą wyznał przyjacielowi, że akt nielojalności wobec sułtana karany jest śmiercią i że on jako wierny sługa wykona tą karę. Doszło do kilkudniowego pojedynku tytanów. Zwycięzcą okazał się Hang Tuah, obejmując umierającego Hang Jebata obiecał mu zaopiekować się jego synem.
Warto również odwiedzić takie przybytki kultury jak: Muzeum Chitty, Muzeum Cheng Ho (słynny chiński żeglarz odkrywca Zhenghe), ulokowane w replice portugalskiego statku Flora de la Mar, który niegdyś zatonął u wybrzeży Malaki, Muzeum Morza i Marynarki, Muzeum Baba-Nyonya (czyli etnicznej grupy chińsko-malajskich mieszańców), czy najstarszą chińską świątynię w Malezji Cheng Hoon Teng.
Liście bananowca i owoce morza
Specjałami kuchni z Malaki są zasymilowane przez Malajów dania o rodowodzie portugalskim jak na przykład pasu kaemadu rodzaj pieczonej ryby, czy garing garing fretu smażone drobne szprotki z siekana szalotką. Dania kuchni Nyonya opierają się na chińskich składnikach dosmaczanych typowo Malezyjskimi przyprawami. Jak wszędzie w Malezji możemy skosztować tu również kuchni Hinduskiej i podawanych na liściach bananowca świeżych owoców morza. Pewien Malajski przewodnik wytłumaczył mi, że liść bananowca w zetknięciu z gorącym jedzeniem wydziela zapach pobudzający kubki smakowe i stymulujący uczucie głodu. Spośród smakołyków dostępnych na słynnym nocnym targowisku, na ulicy Jonker do smaku najbardziej przypadły mi, złożone głównie z przyprawionych słodko-ostrymi tajskimi sosami owoców morza, lokalne chińskie dim sum, zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące moje podniebienie niż ich oryginalne wzorce, dostępne w Państwie Środka.
Atmosfera tego wyjątkowego miejsca jest pełna relaksu i spokoju. Ludzie nigdzie się nie śpieszą, żar słońca jeszcze potęguje legendarną malajską leniwość. Słowa: hamak, drzemka, zimne piwo: nieustannie przewijały się w moich myślach, dobijając się zza drzwi podświadomości lenia. Niejako wbrew samemu sobie, szybko opuściłem Malakę, nie chciałem, aby klimat miasteczka wessał mnie, uniemożliwiając dalszą podróż po Malezji. Acha, byłbym zapomniał, Malaka to miejsce, gdzie największe „naturalne” bogactwo Azji Południowo-Wschodniej występuje bardzo obficie. Największe bogactwo czyli….wszechobecne, od Bangkoku, przez plaże Puketu, po dyskoteki na Bali blondwłose piękności: szwedzkie turystki.
Tekst i zdjęcia: Michał Gołąb
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.