Chciałam świeżości, chciałam być obiektywna. Stare kąty zaczęły tracić swoje 90 stopni i trochę mnie dusić, więc postanowiłam przedłużyć sobie wakacje i po lecie spędzonym w Atlantic City, przeprowadziłam się do Nowego Jorku. To było w 2009 roku. Miałam ze sobą aż jedną walizkę. Przed przyjazdem nie wyobrażałam sobie Nowego Jorku. Za dużo krąży mitów, by móc z nich złożyć jeden konkretny pejzaż i… zobaczyć go oczami wyobraźni. To tak, jakby, będąc ślepym, słuchać o kolorach. Da się, ale jest to bardzo obiektywna wizja każdego z osobna. Wchodziłam w to miasto powoli i stopniowo, i nie pamiętam dokładnie, w którym momencie przekroczyłam jego granice. To tak, jak zapadać w sen. Trudno jest zapamiętać dokładny moment przejścia z jednego stanu świadomości w drugi, i wszystko się zgadza, bo to miasto jest jak sen. „You have to be asleep to belive in this dream” – mówił o NY George Carlin.
Jeleń na rykowisku
Najbardziej zaskoczyło mnie lodowisko na Rockefeller Center. W rzeczywistości jest bardzo małe! A jeśli chodzi o ikony w stylu Statuy Wolności, największe wrażenie zrobił na mnie Chrysler Building! Za każdym razem, jak patrzę na tę budowlę, nie mogę przestać myśleć o cudnych scenach z filmu „The Cremaster Cycle”, Matthew Barney’a. Stare auta tańczące w kółko na głównym foyer, mężczyzna, który zalewa windę błotem, kobieta w małym pomieszczeniu wycinająca obcasem trójkąty z ziemniaków, a na samym szczycie, w tajemniczej restauracji – masoni przy piwie…
Manhattan to betonowa dżungla. Central Park pośrodku ratuje jego honor. To jakieś 3,5 km kw. trawy, jezior i skał. Reszta dzielnic jest trochę bardziej zielona. Moje ulubione miejsca to: Williamsburg, Harlem i Lower East Side, plaża na Far Rocaway, Governors Island, mosty i dachy. Najpiękniejszy widok rozciąga się z mostu Kościuszki na cmentarz Calvary i Manhattan w tle. Miasto na dywanie grobowców. W przekroju – dwupoziomowa konstrukcja, gdzie czubki mogił na pierwszym planie wyglądają jak czubki wieżowców z Manhattanu, tyle, że zakopanych pod ziemią. Inna ciekawa perspektywa to widok na Manhattan z parku w Hoboken (to już New Jersey). W lecie puszczają tam filmy pod gołym niebem. Downtown z księżycem w tle jest tak piękne, że aż kiczowate. Jak „Jeleń na rykowisku”.
Nowy Jork to miasto mikroświatów. Każda dzielnica ma coś w sobie, każda po jakimś czasie zamienia się w sentymentalną pocztówkę. Williamsburg – zasznurowane z Essex przez most Williamsbug – jest chyba najciekawszym niekontrolowanym przejawem życia nocnego.
Chinatown jest natomiast najlepszym przykładem ekstremalnie odseparowanej od Manhattanu dzielnicy. Jedyne, co mają wspólnego, to chyba tylko grawitację. Reszta jest jedną wielką zagadką: co jest jadalne, a co nie, czy „Oni” się kłócą czy to tylko zwykła wymiana zdań, czy turyści zadepczą mnie zaraz, czy za chwilę, czy ja to ja… Mikroludzie w mikroświecie.
Cały artykuł oraz przepiękne zdjęcia autorstwa Oliwii Bać znajdziecie w najnowszym numerze EksMagazynu – do kupienia w Empikach w całej Polsce, oraz w e-wydaniu – do kupienia tutaj.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.