A tam węże, tresowane małpy, osły, wielbłądy, konie, fakirzy, artyści, najtańszy sok pomarańczowy na świecie i największa w Maroku jadłodajnia „pod chmurką”. No i bociany, które wiją gniazda nawet na szczytach minaretów i nikt nie śmie ich stamtąd usuwać, gdyż przynosić mają szczęście i symbolizować dobrobyt.
W sercu Marrakeszu, na Placu Jemaa El Fna, od świtu do… świtu panuje jazgot. Naganiacze i naciągacze posługujący się kilkoma zdaniami w każdym europejskim języku (można odnieść wrażenie, że polski znają doskonale) kuszą, zapraszają, negocjują, wciskają swój towar niemal na siłę… Wchodząc na stragan nie wypada więc zabierać czasu sprzedającemu, oglądać i po godzinie… nic nie kupić. To nie europejska galeria handlowa. Dlatego dobrze wiedzieć, czego się szuka. Jeśli ma się sprecyzowane wymagania, można być pewnym, że na rynku w Marrakeszu na pewno dostanie się to, czego się szuka.
Po zakupach pora na posiłek. Jeśli ktoś chce naprawdę poczuć Maroko w ustach, powinien odważyć się na obiad w dużej jadłodajni na placu. Znaleźć tam można wszystko, co najbardziej charakterystyczne dla marokańskiej kuchni. Kurczak, baranina, warzywno-paprykowa zupa i kasza kuskus to podstawa. Wybór stoisk jest ogromny, lecz ze względu na ilość naganiaczy, zdecydować trzeba się szybko i konkretnie. Inaczej można zniechęcić się ich natarczywością. Po posiłku natomiast, nawet już w pokoju hotelowym warto zakończyć wieczór odrobiną mocnego alkoholu. Aby uniknąć zatrucia, które dopada Europejczyków podróżujących po Afryce niestety dość często…
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.