Zaczęła natomiast szybko i zdecydowanie biec przed siebie! Prawdopodobnie podjęła próbę odnalezienia mnie. Po 15 minutach rozpoczęliśmy akcję poszukiwawczą, która trwała prawie 40 godzin. Nie słyszący pies rasy Amstaff, zaginął na obcym dla siebie terenie. Jak szukać zaginionego psa? Jak znaleźć głuchego psa?! Początkowo szukały jej trzy osoby, ale z każdą chwilą dołączały do nas kolejni szukający: rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, a nawet znajomi znajomych. W miarę upływu czasu poszukiwania Pigi, przyjmowały coraz bardziej zorganizowaną strukturę. Zaangażowane w poszukiwania osoby rozwieszały plakaty na drzewach, słupach i tablicach ogłoszeniowych. Dzieliliśmy obszar poszukiwań na mapie. Rowerem, autem, pieszo – poszukiwania Pigi odbywały się każdym możliwym sposobem.
Wspierała nas Policja, Straż Miejska i pobliskie schronisko, cierpliwie odpowiadając kilka razy dziennie, na to samo pytanie: „Czy złapali białego Amstaffa”. Weterynarze wywieszali ogłoszenia i udzielali nam porad. W przerwach poszukiwań w terenie, prowadziliśmy akcję przez Internet: dodawaliśmy ogłoszenia o zaginięciu i sprawdzaliśmy portale, na których znajdują się informacje o tym, że ktoś znalazł zwierzę.
Pomagało coraz więcej ludzi. „Gazeta Krakowska” zgodziła się na umieszczenie darmowego artykułu o zaginięciu. Lokalne radio również emitowało informację o poszukiwaniach. Ktoś powiedział , że gdzieś w mieście jest hycel, czasami sprzedaje psy, które schwytał, więc zaczęłam wpisywać w wyszukiwarkę frazy: „ Sprzedam Amstafa”, „sprzedam pitbulla”, „sprzedam Amstafa z niebieskimi oczami”. Ktoś inny poradził, by zadzwonić do firmy śmieciarskiej, z prośbą o informację czy nie zgarnęli ciała naszego psa… Zadzwoniłam. Wolałam wiedzieć, niż żyć w niepewności. Dowiedziałam się od pani interweniującej w sprawach zaniedbań zwierząt, że psa najprawdopodobniej już zjedli cyganie, albo jest przy łańcuchu i biją go, bo nie wiedzą, że jest głuchy a nie głupi…Takie rozmowy szybko kończyłam i jednocześnie w głowie, cały czas towarzyszył mi romantyczny obraz Pigi, biegającej radośnie po łące. Niedorzeczne? Mnie pomagało wierzyć, że mój pies się odnajdzie.
Historia zakończyła się niesamowicie. Jak się okazało, genialnym pomysłem moich rodziców było poproszenie o pomoc księży! Duchowni pozwalali rozwiesić ogłoszenia w okolicy kościołów, czasami nawet na ich terenie. Jeden z księży okazał się wyjątkowo pomocny. Podczas mszy, na ogłoszeniach duszpasterskich, opowiedział o zdesperowanych właścicielach, którzy szukają swojego głuchego, bezbronnego pieska! Poprosił o pomoc w obserwowaniu terenu i zgłaszaniu informacji pod numery, które są na plakatach. I po tej mszy zaczęły dzwonić telefony…
Opowiadam swoja historię wielu osobom i najczęściej w odpowiedzi przytaczają mi swoje, o tym, że kiedyś pomogli jakiemuś zwierzakowi, albo im ktoś pomógł. Cała sytuacja skłoniła mnie do myślenia. Może z pragmatycznego punktu widzenia, sensowniej jest zakładać, że ludzie są dobrzy, chętnie pomogą i mają dobre intencje? Czy opisywanie przerażających historii o okrucieństwie i znęcaniu się wobec zwierząt, jest jedynym sposobem walki o ich prawa? Może w równym stopniu, spróbujmy dzielić się swoimi pozytywnymi doświadczeniami i obserwacjami. Jest szansa, że nasza postawa, pełnia zrozumienia i empatii, zaciekawi tych, którzy nigdy nie zastanawiali się, czy pies przy budzie, na łańcuchu czuje, myśli i ma swoje potrzeby?
Pigi ma się dobrze. Dziękuje wszystkim za pomoc w poszukiwaniach i wsparcie psychiczne. A kiedy nas zobaczyła, zareagowała w stylu: „O! Wreszcie was znalazłam! Hurra!!”
Autorką tekstu jest Sonia Maciuszek, Psi Ekspert.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.