Można robić coś przez całe życie i dopiero po upływie wielu lat zostać za to naprawdę docenionym. Lartigue od najmłodszych lat prowadził pamiętnik, który był jednak niezwykły. Składały się na niego bowiem same fotografie. Zrobione zostały oczywiście przez niego samego. Mimo, że znano go jako jednego z najlepszych „amatorów” fotografii to ciągle brakowało jednego kroku, który wyniósłby go ponad to, co robił do tej pory. Ciągle nie nastąpiło coś, co sprawiłoby, że zostanie doceniony przez większą liczbę odbiorców.
To, co szczególnie interesowało Lartigua w fotografii, to możliwości utrwalenia ruchu. Dopiero w 1963 roku, kiedy Jacques Henri Lartigue miał 68 lat, jego zdjęcia zobaczył John Szarkowski, ówczesny dyrektor Museum of Modern Art w Nowym Jorku i postanowił zorganizować indywidualną wystawę jego fotografii. Powiedział wtedy, że wydawało mu się, że patrzy na nieodkryte wcześniej prace Cartier-Bressona.
Tym oto sposobem udało mu się dołączyć do grona najbardziej cenionych fotografów na świecie. Nie byłoby w tym być może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wszystko to nastąpiło właściwie z dnia na dzień. Sprawiło jednak, że możemy teraz podziwiać jego prace. W tym momencie może się on dla nas stać jeszcze bardziej bliższy. Dlaczego? Wszystko przez to, że wiele jego prac, które nigdy nie były upublicznione trafiło do albumu Lartigue. Life in colour.
Źródło: Wydawnictwo Abrams
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.