Książka to nie tylko zapis walki z chorobą, bólem i bezradnością. To również opowieść o dojrzewaniu narratorki, budowaniu siebie i własnego życia na nowo, otwieraniu się na innych i mówienia o własnej niedoskonałości. A także o tym, że choć czasem droga do prawdziwej miłości może być zawiła, to warto nią podążać, bo za naszą cierpliwość czeka nas cenna nagroda – pełne akceptacji i miłości oczy ukochanego. Jednym z patronów medialnych książki jest EksMagazyn.
O Autorce:
Karina Kończewska – ur. 1981 r. Pracuje jako tłumacz języka niemieckiego, a hobbystycznie – jako wizażystka. „Droga do Marynarza. Historia prawdziwa” to jej debiut literacki.
Fragment:
Usiądźcie wygodnie w fotelu, przy dobrej kawie czy lampce wina. Zapraszam Was do poznania mojej tajemnicy, którą mam teraz odwagę wykrzyczeć całemu światu. Pragnę pokazać Wam moją drogę do Marynarza. Drogę przeciętą bliznami, które niegdyś były ranami (…).
Nie miałam już szkoły, nie miałam przyjaciół, beztroskiego życia, moja kariera sportowa skończyła się, zanim zaczęła się na dobre. Nie panowałam nad własnym ciałem, nie wiedziałam, czy… ja w ogóle mam jeszcze jakąś przyszłość? Mimo obecności moich rodziców i rodzeństwa czułam się bardzo samotna. Czułam się opuszczona, a co więcej, czułam się ukarana… Ukarana za coś, o czym nie miałam pojęcia (…).
W niemocy, w przerwie od bólu, krzyku i płaczu, wykrzykiwałam do moich rodziców: „Dlaczego nic nie zrobicie, dlaczego pozwalacie, by Wasze dziecko tak cierpiało, nie kochacie mnie, chcecie żebym umarła, nienawidzę Was, nawet Oma mnie zostawiła przez to, że jestem chora…!!!”. Nie potrafi ę sobie tego wybaczyć, gdyż rodzice, aby mi pomóc, robili rzeczy niemożliwe. Sytuacja w naszej rodzinie zaczęła się coraz bardziej zmieniać. Lekarstwa oraz opatrunki kosztowały fortunę. Zaczęło brakować nam nawet na jedzenie. Wszystkie wydatki pochłaniałam ja. Byłam na skraju wytrzymałości, nie chciałam tak dłużej żyć, nie miałam już na to sił (…).
Wiedziałam, że przyjdzie mi zmierzyć się z ponowną walką przeciw wszystkim, którzy będą mnie namawiać na ostateczność. Jedyne, co posiadałam w tamtej chwili, to była SIŁA WOLI, chęć wygrania tej wojny, tego piekła, które stworzyli mi ludzie. „Nie oddam Wam nogi, przez którą zabraliście mi najlepsze lata mojego życia, zrujnowaliście moją rodzinę. Ja wam wszystkim jeszcze pokażę, ile jestem w stanie znieść, by postawić na swoim.” Powtarzałam sobie te słowa nieustannie, myśląc o lekarzach, którzy za cenę sławy marnują człowiekowi życie. O lekarzach, którzy wyganiali mnie ze szpitala, chcąc wpędzić w samo zwątpienie (…).
Noga nadal była sucha i bez oznaki jakichkolwiek bakterii. Na dodatek nie bolała za bardzo. Pani chirurg powtarzała jedynie „Pani Karino, proszę pół roku odczekać i można starać się o dziecko”. Te słowa dawały mi pozytywnego kopa do walki o sprawność. Przecież niczego bardziej nie pragnęłam niż dziecka. Rehabilitacja była czynna. Fizjoterapeuta, pan Grzesio, zabierał mnie przed szpital na górkę i kazał mi na nią wejść, a następnie zejść, i tak na przemian. Co chwilkę popychał mnie przy tym, raz delikatnie, to mocniej. Denerwowało mnie to niezmiernie, aż w końcu krzyknęłam: „Jeszcze raz mnie popchnij, to oberwiesz kulą!”. Zaczął się głośno śmiać, po chwili sama dołączyłam.
Zdjęcie na okładkę książki wykonał Maciej Grochala.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.