19/11/2010
Teraz Polska
[Essential Killing (2010, Skolimowski)]
Otrzymałem wczoraj bardzo ciekawy i dający do myślenia list od pana Radosława Przedpełskiego, zamieszkałego w Dublinie anglisty, który uczęszczał na pokazy w ramach cyklu „Civilty in Crisis”. Pan Radek w niezwykle przenikliwy sposób przeanalizował tematy pojawiające się w polskim kinie najnowszym i sprowokował mnie do długiej odpowiedzi na temat źródeł naszego obecnego kryzysu tożsamości.
Rzadko piszę o takich sprawach, więc pozwalam sobie załączyć tutaj fragment odpowiedzi, jaką wysłałem Panu Radkowi. Może te luźne myśli staną się wstępem do jakiejś szerszej dyskusji w przyszłości:
(…)
Przede wszystkim zrozumiałem, że wolnościowy przełom roku 1989 został całkowicie zmarnowany. Głębokie podziały ekonomiczne, społeczne i mentalne zajęły miejsce wspólnoty, którą obiecywała nazwa „Solidarność” -- najbardziej zdewaluowane słowo naszej współczesnej polszczyzny, z którym pod względem wytarcia mogą rywalizować tylko nieszczęsne „wartości”. Przyczyny są zbyt skomplikowane, by rozwikłał je umysł takich rozmiarów, jak mój, ale osobiście upatruję ich w niedostatecznej reformie gospodarczej, która zaczęła się od balcerowiczowskiego impetu, by następnie utknąć w zabójczym stadium połowicznego rozwoju. W efekcie zaczątki prymitywnego „dzikiego kapitalizmu” zmieszały się z pozostałościami instytucjonalnymi komuny. Dało to fatalną mieszankę i rozdwoiło społeczeństwo, utwierdzając znaczną jego część w roszczeniowej postawie beneficjentów skarbu państwa, a drugiej części (tej bardziej przedsiębiorczej) nie dostarczając odpowiedniego etosu pracy, który mógłby przekształcić ich w „trendmakerów”, budujących dobrobyt nowej Polski bez upadlającej łatki „dorobkiewiczów” (i bez własnego przekonania, wyniesionego z metaforycznej chłopskiej chaty z włączoną w tle Dynastią, że bez mercedesa i willi jest się nikim).
Problem, przed jakim stanęliśmy po roku 1989 to tak naprawdę problem braku elit, które mogły (powinny były!) budować etos nowego, wolnego Polaka, definiowanego w kategoriach pracy, pożyteczności, odwagi i prawości. A nie: braku partyjnego epizodu, heteroseksualizmu, katolicyzmu, czy też ogólnej nie-żydowskości. Niestety, pozytywistyczna lekcja Prusa nigdy nie została u nas przyswojona, bo zamiast pragmatyzmu woleliśmy romantyczną katatonię permanentnych łez wylewanych nad ranami Chrystusa Narodów: ergo naszymi własnymi (co jest formą metafizycznego narcyzmu, którego najnowsze echo słyszalne jest w łkaniach o „poległych [sic!] pod Smoleńskiem”). Nigdy nie przerobiliśmy lekcji Stanisława Brzozowskiego i jego filozofii pracy. Zamknęliśmy się w solipsyzmie, podsycanym (słusznie Pan napisał!) wypartą wojenną traumą i głupią nostalgią za komunizmem w wydaniu Gierkowskim (którego przenikliwy portret zawarty jest w Jak żyć Łozińskiego, oczywiście).
Im dłużej nad tym wszystkim myślę, tym bardziej widzę ogrom straszliwego (bo pośmiertnego) zwycięstwa Stalina, któremu pod Katyniem udało się faktyczne duchowe ludobójstwo: zerwanie historycznej ciągłości narodu poprzez wycięcie w pień jego elit. Głęboką dezintegrację więzi społecznych, jaką obserwuję codziennie wokół siebie, można moim zdaniem prześledzić wstecz właśnie do katyńskiego lasu -- i zakrawa na wielką, szekspirowską ironię, że to właśnie w drodze na uroczystości katyńskie wydarzyła się niedawna katastrofa, która wbiła kolejny potężny klin, dzielący nasze społeczeństwo tym razem podług absurdalnej miary żałoby "dostatecznej" i "niedostatecznej", "prawomyślnej" i "nieprawomyślnej", etc.
Polacy nie nauczyli się ani wolności, ani odpowiedzialności. Dzieloną winę za to upatruję w postkomunizmie i Kościele Katolickim. Ów pierwszy uniemożliwił zbudowanie etosu jednostkowej odpowiedzialności za własne życie, a drugi zatamował proces modernizacji świadomości, który powinien zakładać przyswojenie pozornie prostej prawdy, że nie wszyscy ludzie są tacy sami i że wybory życiowych ścieżek (podobnie jak kwestie zdeterminowane przez biologię, jak rasa czy orientacja seksualna) są różne dla różnych ludzi. Wolność, pragmatyzm i pluralizm to trzy rzeczy, w które wierzę najmocniej i zarazem trzy rzeczy, których najbardziej nie dostaje współczesnej Polsce.
Problem, przed jakim stanęliśmy po roku 1989 to tak naprawdę problem braku elit, które mogły (powinny były!) budować etos nowego, wolnego Polaka, definiowanego w kategoriach pracy, pożyteczności, odwagi i prawości. A nie: braku partyjnego epizodu, heteroseksualizmu, katolicyzmu, czy też ogólnej nie-żydowskości. Niestety, pozytywistyczna lekcja Prusa nigdy nie została u nas przyswojona, bo zamiast pragmatyzmu woleliśmy romantyczną katatonię permanentnych łez wylewanych nad ranami Chrystusa Narodów: ergo naszymi własnymi (co jest formą metafizycznego narcyzmu, którego najnowsze echo słyszalne jest w łkaniach o „poległych [sic!] pod Smoleńskiem”). Nigdy nie przerobiliśmy lekcji Stanisława Brzozowskiego i jego filozofii pracy. Zamknęliśmy się w solipsyzmie, podsycanym (słusznie Pan napisał!) wypartą wojenną traumą i głupią nostalgią za komunizmem w wydaniu Gierkowskim (którego przenikliwy portret zawarty jest w Jak żyć Łozińskiego, oczywiście).
Im dłużej nad tym wszystkim myślę, tym bardziej widzę ogrom straszliwego (bo pośmiertnego) zwycięstwa Stalina, któremu pod Katyniem udało się faktyczne duchowe ludobójstwo: zerwanie historycznej ciągłości narodu poprzez wycięcie w pień jego elit. Głęboką dezintegrację więzi społecznych, jaką obserwuję codziennie wokół siebie, można moim zdaniem prześledzić wstecz właśnie do katyńskiego lasu -- i zakrawa na wielką, szekspirowską ironię, że to właśnie w drodze na uroczystości katyńskie wydarzyła się niedawna katastrofa, która wbiła kolejny potężny klin, dzielący nasze społeczeństwo tym razem podług absurdalnej miary żałoby "dostatecznej" i "niedostatecznej", "prawomyślnej" i "nieprawomyślnej", etc.
Polacy nie nauczyli się ani wolności, ani odpowiedzialności. Dzieloną winę za to upatruję w postkomunizmie i Kościele Katolickim. Ów pierwszy uniemożliwił zbudowanie etosu jednostkowej odpowiedzialności za własne życie, a drugi zatamował proces modernizacji świadomości, który powinien zakładać przyswojenie pozornie prostej prawdy, że nie wszyscy ludzie są tacy sami i że wybory życiowych ścieżek (podobnie jak kwestie zdeterminowane przez biologię, jak rasa czy orientacja seksualna) są różne dla różnych ludzi. Wolność, pragmatyzm i pluralizm to trzy rzeczy, w które wierzę najmocniej i zarazem trzy rzeczy, których najbardziej nie dostaje współczesnej Polsce.
(…)
Pytanie, które trapi mnie od powrotu ze Stanów: czy za mojego życia zobaczę Polskę taką, jaką chciałbym ją widzieć? Otwartą na przedsiębiorczość, walczącą z ksenofobią, rozwijającą się mentalnie i gospodarczo? Odpowiedź (którą wciąż z bólem przełykam, ale która wydaje mi się jedyną prawdziwą): nie. Ta Polska jest, by posłużyć się sformułowaniem angielskim, still a couple of generations away. Wyjściem dla mnie (dla nas, współczesnych) jest tylko emigracja: faktyczna (…), bądź wewnętrzna – oraz praca dla przyszłości, polegająca na mozolnym wskazywaniu nowych ścieżek.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.