jeff bridges
Jeff Bridges wraca na duży ekran w świetnej formie / kadr z filmu "Crazy Heart"
Aneta Zadroga
30/10/2010

Mieć serce szalone… Jak Jeff Bridges

Zachwycił mnie „Crazy Heart”. Nie wiem do końca dlaczego. Może dlatego, że brakuje dziś w kinie prostych historii… Dobrych historii, dobrze opowiedzianych i równie dobrze zagranych… Takich, które dają chwilę na oddech, i w których bohater nie musi zginąć, żeby wygrać walkę ze sobą, a najlepiej z całym, złym światem…

Pierwsze skojarzenie z „Crazy Heart” to oczywiście „Zapaśnik”. Zeszłoroczny, wielki, długo oczekiwany i w sumie udany powrót Mickey’a Rourka na wielkie ekrany. I jedno z największych zaskoczeń ubiegłorocznej gali oscarowej – bo Mickey nie dostał Oscara za swoją rolę. Ja się z tej decyzji ucieszyłam, bo dla mnie „Zapaśnik” był filmem dobrym, ale niepotrzebnie przedramatyzowanym. Podstarzały bohater, który nie ma dla kogo żyć, bo dotąd wszystkich, którym na nim choć trochę zależało, ranił i odpychał, postanawia spróbować raz jeszcze ułożyć sobie życie. I oczywiście, jak na dramat przystało, musi mu się nie udać… Fizycznie, bo mentalnie wygrywa z samym sobą. Albo przegrywa… To już nie ważne, ważne, żeby bohater zginął, a widz zaszlochał nad jego ciężkim losem i nieudanym życiem. Jakież to przewidywalne, ciężkie do strawienia i zbędne…

Historia w „Crazy Heart” jest analogiczna do „Zapaśnika”. Tyle, że główny bohater – Bad Blake (Jeff Bridges) nie jest zapaśnikiem, a piosenkarzem country. Ale jest tak samo podstarzały, tak samo nie ma dla kogo żyć, tak samo ma problemy z używkami i z sercem. Tyle, że Mickey Rourke dorobił się rozrusznika, a Bridges nie może swojego okiełznać. A tak poważnie – Bada poznajemy podczas jednego z występów w jednym z barów na amerykańskiej prowincji. Sława dawno minęła, kilka żon, z których jedna urodziła mu syna, również, pieniędzy nie ma… Jest za to sześćdziesiątka na karku, whiskey i stary samochód, w którym można zmieścić cały dobytek życia.

I tak Bad poznaje młodą, lokalną dziennikarkę Jean Craddock (zjawiskowa Maggie Gyllenhaal, która ma w swojej twarzy coś, co nie pozwala od niej oderwać oczu). Młoda kobieta również swojego życia nie może zaliczyć do najbardziej udanych. Związki z mężczyznami jej nie wychodzą, ale ma jedną radość – swojego kilkuletniego synka. Bad i Jean idą ze sobą do łóżka. Przelotna znajomość przeradza się w coś ważniejszego. Bad odkrywa, że życie z kobietą i wychowywanie dziecka może być wspaniałą przygodą, może dać dużo szczęścia. Niestety, jak na melodramat przystało, uzależniony od alkoholu piosenkarz, psuje wszystko przez swój brak roztropności…

„Crazy Heart” to niezwykle udany film. Nie ma w nim happy ednu… a jednak jest. Reżyser pokazuje, że wyznacznikiem szczęścia nie jest romantyczna miłość zakończona przed ołtarzem, udane życie rodzinne, czy pasmo sukcesów zawodowych, ale pogodzenie się z samym sobą. Nawet jeśli ma się szalone serce, które nie zawsze chce słuchać rozumu, najważniejsze, żeby te dwa organy się ze sobą dogadały. I wówczas przychodzi spokój. A spokój to szczęście. I na szczęście „Crazy Heart” bardzo dobrze to pokazuje. Dlatego cieszę się z tegorocznego Oscara dla Jeffa Bridgesa. Bo jego powrót do wielkiego kina naprawdę mi się spodobał. Swoją rolą pokazał, że wcale nie musi być tragicznie, a bohater nie musi zginąć wygrywając lub przegrywając walkę z samym sobą i całym złym, nie rozumiejącym go światem, żeby w polu „gatunek” na plakatach filmowych wstawić słowo „melodramat”.

jeff bridges
jeff bridges

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.