„King’s Speech”, zgrabnie przetłumaczony u nas na „Jak zostać królem”, to prosta historia. Opowieść o człowieku walczącym ze swoimi słabościami, stawiającym czoła przeciwieństwom losu i szukającym odwagi tam, gdzie wydaje się jej brakować.
Głównego bohatera, księcia Alberta, późniejszego króla Anglii Jerzego VI (fenomenalny Colin Firth), poznajemy w połowie lat 20. ubiegłego wieku, w momencie, kiedy próbuje wygłosić swoje pierwsze publiczne przemówienie. Próbuje, ale wychodzi mu to raczej kiepsko, ponieważ Albert się jąka. Tym bardziej, im wystąpienie jest większej wagi lub do jego wysłuchania zbiera się zbyt duża liczba osób.
Żeby zwlaczyć swoją słabość, Albert próbuje wielu sposobów, od wkładania do ust szklanych kulek, po palenie, które ma „rozluźniać mięśnie krtani”. Bez rezultatów. I tutaj do akcji wkracza jego urocza żona (Helena Bonham Carter), znajduje australijskiego specjalistę o wielce nieortodoksyjnych metodach pracy nad wymową (oszałamiający Geoffrey Rush).
Przyszły król rozpoczyna terapię. Niekonwencjonalną, acz skuteczniejszą niż wszystkie poprzednie. Pech chce, że po śmierci ojca Alberta i abdykacji jego starszego brata, to właśnie jąkający się władca staje na czele narodu. Jak wiadomo, nieszczęścia lubią dobierać się w pary, zatem do niespodziewanej monarchii utrudniającej życie Alberta, dochodzi Hitler z imperialistycznymi zapędami. Jest rok 1939, Anglia wypowiada wojnę Niemcom. Król musi przemówić do poddanych i nie ma już miejsca na jego słabości. Teraz okaże się, jak skutecznym terapeutą jest, sprawiający wrażenie stukniętego, Australijczyk…
„King’s Speech” to film doskonały. Świetny scenariusz, błyskotliwe dialogi, fantastycznie dobrana obsada. To, że reżyserowi, jakby niechcący, udaje się zaprowadzić nas w kuluary królewskich zwyczajów, że poznajemy ludzką twarz monarchy, inną niż nasze, inną niż ówczesnych Anglików, przepojoną zasadami i zwyczajami, których kulisów nie dane nam będzie zapewne nigdy poznać, to, że to wszystko pojawia się w tle opowieści o człowieku, jest wielkim filmowym osiągnięciem. Wartym 12 nominacji do Oscara. Warty tych najważniejszych statuetek: za reżyserię, główną rolę męską i za film roku!
Colin Firth gra niczym filharmonicy wiedeńscy podczas noworocznego koncertu – zjawiskowo i niepowtarzalnie. Jego Albert to król idealny. Idealny, bo z wadami. Ludzki, bo wady uczłowieczają. Inteligentny, z silną osobowością, przestrzegający zasad dworskiej etykiety, ale zachowujący ludzką twarz. Jeśli dołożyć do tego fenomenalne zdolności tego aktora do intrygowania widza od pierwszych sekund na ekranie, otrzymujemy coś, co nie pozwala oderwać od niego wzroku.
Firth walczył w tym roku o Oscara głównie z Jeffem Bridgesem. Ten sam scenariusz co rok temu. W 2010 mówiono, że Brytyjczyk zagrał w „The Single Man” rolę swojego życia. Niestety dla niego, Akademia wolała wracającego do aktorskiej chwały podstarzałego piosenkarza country. W tym roku obaj panowie ponownie stanęli w szranki o statuetkę rycerza. Tym razem Colin Firth nie mógł odejść z pustymi rękoma. Tym bardziej, że Oscar należał mu się już za pierwsze trzy minuty filmu. Reszta jest tylko dowodem na to, że „role życia” trafiają się częściej niż raz. Biorąc pod uwagę to, w którą stronę zmierza aktorstwo Firtha, aż boję się pomyśleć, w czym zagra w bieżącym roku. Może mi bowiem nie wystarczyć komplementów, żeby ocenić jego dokonania. Już teraz poprzeczka została postawiona niezwykle wysoko.
CytujSkomentuj
Z tego co wiem dostał 12 nominacji, a to najwięcej w dotychczasowej historii. Jeśli Oskar mu się z nudzi będzie mógł go drogo sprzedać jak zrobili już niektórzy.
http://platine.pl/michael-jackson-kupil-oscara-za-1-5-miliona-dolarow-0-760863.html
CytujSkomentuj
No nie, Titanic miał 14 na przykład;) I jakiś jeszcze był stary, ale nie pamiętam:)
CytujSkomentuj
@Ewka: Chodzi Ci pewnie o „Ben-Hur”. Miał 12 nominacji, zebrał 11 Oskarów.
CytujSkomentuj
Widocznie coś namieszałem, ale tak napisali np. w Metro, czytałem w drodze do pracy, mhhhh musieli coś sknocić. W każdym razie we wtorek idę do kina i przekonam się czy jest faktycznie taki dobry.
CytujSkomentuj
Och nie, ten drugi film, który miał 14 nominacji to „Wszystko o Ewie” z 1950! O mojej imiennicznce:) Znalazłam:). A Ben Hur tak, do Titanica najwięcej Oscarów. Szkoda, że przebił go taki komercyjny mega hit:)
CytujSkomentuj
Colin Firth w tym filmie jest zachwycający, Geoffrey Rush bardzo zabawny, a i Helena Bonham Carter też nie ma się czego wstydzić. Wszystko w tym filmie jest doskonałe
CytujSkomentuj
Brawo!!!!!!!!!!!!! Cztery Oscary!!!!!!!! I kocham Colina Firtha:)))