07/12/2011
Wywiad – Michał Zaczyński
Dzisiaj zapraszam na pierwszy w historii mojego bloga wywiad. Gościem jest Michał Zaczyński – moim zdaniem jeden z najlepszych polskich dziennikarzy piszących o wszystkim tym, co dzieje się w modzie i wokół niej. Michał jest obecnie redaktorem i szefem działu Styl Życia w tygodniku Newsweek Polska, Na łamach Newsweek’a pisze również świetne cotygodniowe felietony. Wcześniej współpracował m.in. z czasopismami Elle, Sukces, Wprost. Pisze teksty dla branżowego kwartalnika Moda Męska (wydawnictwo ProMedia). Regularnie występuje jako juror w konkursach dla projektantów, jest wykładowcą na uczelniach. W swoich tekstach nie słodzi, bywa kąśliwy, ma odwagę krytykować i wyrażać własną opinię, co w mediach komercyjnych nie jest takie powszechne. Dla mnie to duży autorytet jeśli chodzi o dziennikarstwo modowe, tym bardziej cieszę się z tej rozmowy.
MR.V: Często tytułuje się Ciebie określeniem „krytyk mody”. Czy obecnie w naszym kraju istnieją jeszcze prawdziwi krytycy mody, znasz takich?
MZ: Jeszcze? A to jesteśmy na wyginięciu? Myślę, że krytyka mody dopiero raczkuje i dopiero zaczyna być doceniana. Jest tylu projektantów i marek, a także tyle mód i trendów, że coraz trudniej się połapać, co jest wartościowe, a co niekoniecznie. A że na modzie można zarabiać, co dopiero od niedawna odkrywamy, to krytyka mody ewidentnie ma przyszłość. Opinii potrzebują przecież nie tylko czytelnicy (a więc potencjalni konsumenci), ale i kupcy, sponsorzy, organizatorzy rozmaitych targów, imprez etc. W Polsce moda na serio zaczęła się dopiero kilka lat temu, nie można więc wymagać gwardii opiniotwórczych krytyków. Wszystko przed nami.
MR.V: Dlaczego w polskich mediach o wydarzeniach modowych pisze się dobrze lub nie pisze się wcale? Krytyka nie jest mile widziana, czy po prostu dziennikarze nie mają zbyt mocnej pozycji i wiedzy by o tym pisać?
MZ: Jest kilka nazwisk, które piszą co myślą, ale rzeczywiście krytyka nie jest mile widziana. Nie tylko w polskich, ale i w większości zachodnich, typu „Vogue”, czy „Elle” pisze się dobrze, by nie zrażać reklamodawców, nie konfliktować się z projektantami itp. Tyle że, oczywiście, Zachód ma swoje Cathy Horyn, czy Suzy Menkes. U nas z krytykowaniem jest problem, bo po pierwsze znaczna część osób piszących o modzie jest także stylistami, czy producentami sesji. Nie zależy im więc na krytykowaniu tych, z których mają lub mogą mieć korzyści. Po drugie, naczelne, czy naczelni także wolą pozostawać w dobrych relacjach ze wszystkimi, to wygodniejsze. W zamian za pochlebstwa projektant łatwiej zgodzi się na wywiad, wypożyczenie, czy podarowanie sukni. Po trzecie, światek mody jest mały i – co też jestem w stanie zrozumieć - nie każdy ma ochotę, czy odwagę być skazany na jakiś ostracyzm towarzyski, bądź niezapraszany na pokazy, bo skrytykował jakąś kolekcję. Ja nie mam takich problemów, bo nie stylizuję, nie zarabiam na projektantach, czy markach, a przyjaciół nie muszę szukać na pokazach mody, afterkach, czy VIP-roomach, bo mam własnych. Co oczywiście nie znaczy, że nie cenię naszego środowiska. Przeciwnie – z niektórymi się przyjaźnię, poza tym jest w nim dużo wartościowych, inteligentnych osób.
MR.V: Środowisko dziennikarskie znasz śledzisz i znasz od lat. Czy obecnie w Polsce istnieje dobre, niezależne dziennikarstwo modowe i tytuły, które nie są kopią materiałów prasowych od agencji PR?
MZ: Zdecydowanie. Ale o wiele wyższy poziom jest prasy drukowanej niż tej w sieci. Przepisywanie informacji prasowych i kryptoreklamy w internecie są nagminne. Dlatego też rzadko śledzę portale, czy blogi. Mnie interesuje zdanie własne redakcji czy autora.
MR.V: Czy „dziennikarze” kopiujący w swoich tekstach materiały PR posiadają zbyt małą wiedzę by napisać coś od siebie, czy inne są powody?
MZ: Nie mają czasu, albo słabo im płacą, więc im się nie chce. To główne powody. Nie są też pewnie dziennikarzami z zawodu, czy – jakkolwiek patetycznie to zabrzmi – powołania. Wówczas taka łatwizna nie przyszłaby im do głowy, bo nie jest to żadne dziennikarstwo.
MR.V: Na zachodzie najlepsi redaktorzy mody, styliści, krytycy mody są prawdziwymi osobowościami i autorytetami, z których zdaniem liczą się czytelnicy i największe marki. Czy w Polsce odczuwasz taki szacunek czy wręcz przeciwnie, twoje teksty budzą negatywne reakcje?
MZ: Mam w sobie sporo pokory, nie uważam się za autorytet, a komplementy mnie krępują. Ale raczej odczuwam szacunek. Negatywne reakcje prędzej przychodzą ze strony projektantów niż czytelników. Na ogół nie tych, których krytykuję najbardziej, tylko tych, którzy oczekują wyłącznie zachwytów i prezentowania wyłącznie ich punktu widzenia. Kiedyś pochwaliłem kolekcję projektanta, dodałem jednak, że bardziej postawił na krawiectwo niż na spektakularny design. Napisał do mnie, że „nazwanie go krawcem” uwłacza mu i że jeśli mam tak pisać, to żebym w ogóle o nim nie pisał. Potraktował mnie więc jak swojego PR-owca, ewentualnie swoją osobę w Newsweeku. Cóż, nie każdy rozumie, jakie są prawa prasy. No i że w ogóle mamy wolną prasę.
MR.V: W dotychczasowej pracy spotkały cię jakieś nieprzyjemności związane z opublikowaniem tekstu krytycznego w stosunku do pewnych osób, marek czy wydarzeń?
MZ: Poza powyższym przypadkiem zdarzały się telefony z pogróżkami od niezadowolonych projektantów. Pewna kreatorka domagała się też od mojego naczelnego, by mnie zwolnił. Przez miesiąc atakowała go mailami. Czasami dostaję obraźliwe listy, nawet ze strony zazdrosnych dziennikarzy. Dwóch znanych projektantów nie zaprasza mnie na swoje pokazy. W sumie niewiele jak na siedem lat pisania o modzie.
MR.V: Obecnie żaden polski dziennik i żaden opiniotwórczy tygodnik nie mają stałej rubryki poświęconej wyłącznie modzie. Czy dla Polaków nie jest to jeszcze interesująca część życia, o której mogliby czytać w każdym numerze dziennika/tygodnika, czy po prostu polski rynek jest zbyt ubogi by zapewniać taką ilość treści?
MZ: No, to oznacza, że jestem monopolistą :-) Ubolewam, że Rzeczpospolita zrezygnowała z działu styl życia i muszę się teraz nieźle natrudzić, by natrafić na teksty o modzie Joanny Bojańczyk. Polacy, a zwłaszcza Polki są zainteresowani modą, rynek nie jest też znowu taki ubogi. Myślę, że to właściciele, czy naczelni dzienników, czy tygodników uważają, że moda, tak samo jak architektura, wzornictwo i w ogóle styl życia są mało istotne, więc dodatkową stronę w swojej gazecie wolą przeznaczyć na bieżące wydarzenia polityczne.
MR.V: Jaka czeka nas przyszłość mediów piszących i pokazujących modę? Czy internet przejmie cały ruch a magazyny modowe w wersji papierowej przestaną istnieć, czy jednak papier jest „sexy” dla tej branży i najlepsze tytuły utrzymają wersje papierowe?
MZ: Nie przestaną. Choćby dlatego, że magazyny o modzie są po prostu ładnymi przedmiotami. Miło je przeglądać, „Vogue”, czy „Harper’s Bazaar” na stoliku kawowym to praktycznie element wystroju wnętrz, a wertowanie ich to część stylu życia. Poza tym, poprzez ich wielkość, lepiej prezentują modę. Na przykład wielkoformatowe „W”, mój ulubiony magazyn poświęcony modzie.
MR.V: Jakie jeszcze magazyny z polskiego rynku chętnie czytasz?
MZ: Żadnego nałogowo. Przeglądam i "Politykę", i "Przekrój", i "Architekturę", ale i "Viva Moda", "Elle", "Wysokie Obcasy", "Fashion Magazine", branżowe periodyki typu "Moda męska", "K Mag", "MaleMan" - w zasadzie wszystkie, gdzie piszą coś o modzie.
MR.V: Burzę w rodzimej blogosferze wywołał twój tekst „Blogerki blagierki”, w którym zdemaskowałeś środowisko blogów szafiarskich, a właściwie pseudoszafiarskich. Czy na co dzień śledzisz polskie blogi czy było to tylko na potrzeby artykułu? Które blogi uważasz za godne uwagi?
MZ: Zwariowałbym, gdybym na co dzień śledził tysiące stron internetowych o modzie. Wolę czytać książki, mam jeszcze kilka innych zainteresowań zupełnie niezwiązanych z modą. Ale zaglądam czasem z ciekawości do UltraŻurnalu, na Kimono.pl, do Alicji Kowalskiej; bawią mnie anegdotki Doroty Wróblewskiej plus blogi, które wymieniłem w tym słynnym już artykule, jako pozytywne przykłady, jak Śmietnikowe LansPudernice.
MR.V: Jak byś scharakteryzował styl współczesnego polskiego mężczyzny?
MZ: Musi być wygodnie, więc wszystko za duże. I praktycznie, by nosić wszędzie i by nie trzeba było ciągle prać. I żeby się w oczy nie rzucało. I żadnych „pedalskich” kolorów. Im bardziej ch…wo Polak wygląda, tym bardziej męsko się czuje. To swoją drogą zabawne, jak niskie muszą mieć poczucie własnej męskości Polacy i jakie problemy z identyfikacją płci, że dopasowana koszula, modny bajer, czy odważniejszy kolor wywołuje u nich panikę.
MR.V: W mojej opinii w Polsce jest ogromna przepaść pomiędzy tym jak wyglądają kobiety i mężczyźni – na niekorzyść tych drugich oczywiście. Czy zgodzisz się ze mną? Właściwie dlaczego tak jest? W innych krajach nie ma aż takich skrajności.
MZ: To fakt. A wynika z historycznego konserwatyzmu Polaków. Na przestrzeni wieków rozmaici moraliści zawsze mieli większy wpływ na modę męską, niż damską. Na przykład, strojny król Henryk Walezy był wyśmiewany. W tamtych czasach, gdy na Zachodzie moda męska była dopasowana do sylwetki, Sarmaci jako jedyni w Europie nosili długie, obszerne szaty. Kobiety natomiast rekompensowały sobie niektóre zakazy choćby obfitym zdobieniem strojów biżuterią. XVII- czy XVIII- wieczne małżeństwa w ogóle wyglądały jak z dwóch różnych epok. Ówczesne damy przyswajały mody zachodnie, podczas gdy ich mężowie kurczowo trzymali się starych strojów. Po drugie, to efekt patriarchatu, gdzie kobieta ma prawo zajmować się głupotami, jak wygląd, a mężczyzna stworzony jest do celów wyższych. I tak, niestety, zostało do dziś. A trzeci powód to wina samych kobiet, tj. matek, które stroiły tylko córki, wychodząc z założenia, że chłopcy nie muszą fajnie (czy ładnie) wyglądać oraz partnerek, czy żon, które na tragiczny wygląd większości panów zwyczajnie się godzą.
MR.V: Czy w przypadku mody męskiej możemy mówić, że mamy w Polsce jakiś trendsetterów – czy autorytety?
MZ: Jest grupa ciekawie ubranych znanych ludzi – od Tomasza Stańki po Sebastiana Karpiela-Bułeckę. Ale autorytety? Nie wiem, czy w ogóle w modzie można jeszcze mówić o autorytetach. Mamy wolność wyboru i stylizacji, raczej potrzebni są zdolni styliści. A w razie prawdziwego dylematu autorytetem pozostaje etykieta, czy protokół dyplomatyczny.
MR.V: Jak się ubierają polscy dziennikarze? Czy W twoim otoczeniu są dobrze ubrani dziennikarze?
MZ: Okropnie. Niestety. Z kilkoma wyjątkami dziennikarze w ogóle się nie ubierają, tylko zakładają, co mają akurat pod ręką, albo – jak zabawnie określa to Tomek Jacyków – co morze przyniosło. Kamizelki wędkarskie, rozciągnięte dżinsy, buty trekkingowe, stare T-shirty. Naturalnie, w przypadku dziennikarzy zajmujących się modą, rzecz ma się zgoła odmiennie. Tu jednak mamy często do czynienia z przebieraniem się. No ale sam o swoim ubraniu nie mam jakiegoś rewelacyjnego mniemania, więc może to pytanie nie do mnie?
MR.V: Jakich projektantów mody męskiej z rodzimego rynku cenisz najbardziej? Czy można o nich powiedzieć, że są kreatorami, czy bliższe będzie sformułowanie „naśladowcy”?
MZ: Kibicuję temu, co robią Hyakinth i Piotr Drzał, obydwaj są bardzo obiecujący. Podobają mi się projekty Konrada Parola, na ostatnim fashion weeku zachwyciłem się marką Polygon i przypadła mi do gustu Monika Ptaszek. Cenię też Ossolińskiego, ale dawno nie widziałem jego regularnej kolekcji. Myślę, że oni wszyscy są projektantami, choć Ossoliński mówił ostatnio, że bardziej interesuje go krawiectwo niż projektowanie. W ogóle z modą męską w Polsce jest całkiem nieźle. Żeby tylko jeszcze Polacy ją nosili…
MR.V: Jaka przyszłość czeka modę męską w najbliższych latach? Czy trend na klasyczną elegancję obserwowany od czasu sukcesu serialu Mad Man będzie trwałym trendem?
MZ: Widzę przyszłość w zacieraniu się granic między płciami. Ale jakaś klasyka oczywiście też - zwłaszcza, że mamy czas kryzysu, ludzie wobec niepewności wokół stawiają na jakieś bezpieczeństwo. A klasyka im to daje.
MR.V: Mówisz o zacieraniu granic między płciami. Czy "męskość" w modzie męskiej będzie mniej pożądana?
MZ: Nie. Ale transpłciowość będzie miała do powiedzenie więcej niż obecnie. Nie mówię o jakichś przebierankach, czy facetach w sukienkach. Raczej o zapożyczeniach z mody damskiej, o miękkich liniach, konkretnych krojach, lejących tkaninach itp.
MR.V: Byłeś jakiś czas temu na nowojorskiej prezentacji kolekcji Versace dla H&M. Mówi się, że na takich kolaboracjach zyskują jedni i drudzy. Czy współpraca na takich zasadach dałaby korzyści obu stronom na polskim rynku (polski projektant – polska sieciówka)? Wyobrażasz sobie kolekcję męską Tomasz Ossoliński & Reserved?
MZ: Dała już Baczyńskiej i Paprockiemu&Brzozowskiemu dla Reserved. Choć akurat wcale nie jestem pewien, czy samemu Reserved, bo jakoś nie pali się do kolejnej współpracy. Wyobrażam sobie kolekcję Ossolińskiego dla polskiej sieciówki, choć on akurat miałby problem. Tani ( za jakieś 400 zł), ale dobrze uszyty garnitur z dobrej tkaniny to dość karkołomne zadanie. Z drugiej strony, w znakomitej większości sieciówki uważają, że Polak nie musi dobrze wyglądać i kupi cokolwiek. Wyjątkiem są dżinsy w Reserved, które naprawdę dobrze robi największy w Polsce spec od dżinsu Łukasz Smoła. Trafiają się tam też niegłupie koszule i kurtki skórzane.
MR.V: Marka Rage Age udowodniła, że mając spory kapitał można stworzyć w polskich warunkach ciekawą i awangardową markę męską. Sądzisz, że inni projektanci mając takie wsparcie finansowe jak Rafał Czapul byłaby w stanie stworzyć pożądaną markę męską z siecią własnych butików?
MZ: Czapul spędził wiele lat w Vistuli, poznał więc dobrze mechanizmy funkcjonowania rynku odzieżowego. Nasi projektanci najpierw więc musieliby pójść w jego ślady, a dopiero potem myśleć o własnej marce. Ale jak im się uda, to pierwszy ustawię się w kolejce do Hyakintha, Drzała, czy Polygonu.
MR.V: Aktualnie jesteś szefem działu Styl Życia w Newsweeku, piszesz świetne felietony, teksty o modzie, jesteś jurorem w konkursach dla projektantów. Jaką zawodową przyszłość widzisz dla siebie?
MZ: Myślę o własnym blogu, portalu może. Książka - niewykluczona. Coraz częściej wykładam na różnych uczelniach, co także daje mi satysfakcję. Chcę pisać coraz lepsze felietony. One dają mi najwięcej frajdy. To tyle w kwestii najbliższej przyszłości. A żeby w ogóle ją mieć, właśnie rzuciłem palenie :-)
MR.V: Często tytułuje się Ciebie określeniem „krytyk mody”. Czy obecnie w naszym kraju istnieją jeszcze prawdziwi krytycy mody, znasz takich?
MZ: Jeszcze? A to jesteśmy na wyginięciu? Myślę, że krytyka mody dopiero raczkuje i dopiero zaczyna być doceniana. Jest tylu projektantów i marek, a także tyle mód i trendów, że coraz trudniej się połapać, co jest wartościowe, a co niekoniecznie. A że na modzie można zarabiać, co dopiero od niedawna odkrywamy, to krytyka mody ewidentnie ma przyszłość. Opinii potrzebują przecież nie tylko czytelnicy (a więc potencjalni konsumenci), ale i kupcy, sponsorzy, organizatorzy rozmaitych targów, imprez etc. W Polsce moda na serio zaczęła się dopiero kilka lat temu, nie można więc wymagać gwardii opiniotwórczych krytyków. Wszystko przed nami.
MR.V: Dlaczego w polskich mediach o wydarzeniach modowych pisze się dobrze lub nie pisze się wcale? Krytyka nie jest mile widziana, czy po prostu dziennikarze nie mają zbyt mocnej pozycji i wiedzy by o tym pisać?
MZ: Jest kilka nazwisk, które piszą co myślą, ale rzeczywiście krytyka nie jest mile widziana. Nie tylko w polskich, ale i w większości zachodnich, typu „Vogue”, czy „Elle” pisze się dobrze, by nie zrażać reklamodawców, nie konfliktować się z projektantami itp. Tyle że, oczywiście, Zachód ma swoje Cathy Horyn, czy Suzy Menkes. U nas z krytykowaniem jest problem, bo po pierwsze znaczna część osób piszących o modzie jest także stylistami, czy producentami sesji. Nie zależy im więc na krytykowaniu tych, z których mają lub mogą mieć korzyści. Po drugie, naczelne, czy naczelni także wolą pozostawać w dobrych relacjach ze wszystkimi, to wygodniejsze. W zamian za pochlebstwa projektant łatwiej zgodzi się na wywiad, wypożyczenie, czy podarowanie sukni. Po trzecie, światek mody jest mały i – co też jestem w stanie zrozumieć - nie każdy ma ochotę, czy odwagę być skazany na jakiś ostracyzm towarzyski, bądź niezapraszany na pokazy, bo skrytykował jakąś kolekcję. Ja nie mam takich problemów, bo nie stylizuję, nie zarabiam na projektantach, czy markach, a przyjaciół nie muszę szukać na pokazach mody, afterkach, czy VIP-roomach, bo mam własnych. Co oczywiście nie znaczy, że nie cenię naszego środowiska. Przeciwnie – z niektórymi się przyjaźnię, poza tym jest w nim dużo wartościowych, inteligentnych osób.
MR.V: Środowisko dziennikarskie znasz śledzisz i znasz od lat. Czy obecnie w Polsce istnieje dobre, niezależne dziennikarstwo modowe i tytuły, które nie są kopią materiałów prasowych od agencji PR?
MZ: Zdecydowanie. Ale o wiele wyższy poziom jest prasy drukowanej niż tej w sieci. Przepisywanie informacji prasowych i kryptoreklamy w internecie są nagminne. Dlatego też rzadko śledzę portale, czy blogi. Mnie interesuje zdanie własne redakcji czy autora.
MR.V: Czy „dziennikarze” kopiujący w swoich tekstach materiały PR posiadają zbyt małą wiedzę by napisać coś od siebie, czy inne są powody?
MZ: Nie mają czasu, albo słabo im płacą, więc im się nie chce. To główne powody. Nie są też pewnie dziennikarzami z zawodu, czy – jakkolwiek patetycznie to zabrzmi – powołania. Wówczas taka łatwizna nie przyszłaby im do głowy, bo nie jest to żadne dziennikarstwo.
MR.V: Na zachodzie najlepsi redaktorzy mody, styliści, krytycy mody są prawdziwymi osobowościami i autorytetami, z których zdaniem liczą się czytelnicy i największe marki. Czy w Polsce odczuwasz taki szacunek czy wręcz przeciwnie, twoje teksty budzą negatywne reakcje?
MZ: Mam w sobie sporo pokory, nie uważam się za autorytet, a komplementy mnie krępują. Ale raczej odczuwam szacunek. Negatywne reakcje prędzej przychodzą ze strony projektantów niż czytelników. Na ogół nie tych, których krytykuję najbardziej, tylko tych, którzy oczekują wyłącznie zachwytów i prezentowania wyłącznie ich punktu widzenia. Kiedyś pochwaliłem kolekcję projektanta, dodałem jednak, że bardziej postawił na krawiectwo niż na spektakularny design. Napisał do mnie, że „nazwanie go krawcem” uwłacza mu i że jeśli mam tak pisać, to żebym w ogóle o nim nie pisał. Potraktował mnie więc jak swojego PR-owca, ewentualnie swoją osobę w Newsweeku. Cóż, nie każdy rozumie, jakie są prawa prasy. No i że w ogóle mamy wolną prasę.
MR.V: W dotychczasowej pracy spotkały cię jakieś nieprzyjemności związane z opublikowaniem tekstu krytycznego w stosunku do pewnych osób, marek czy wydarzeń?
MZ: Poza powyższym przypadkiem zdarzały się telefony z pogróżkami od niezadowolonych projektantów. Pewna kreatorka domagała się też od mojego naczelnego, by mnie zwolnił. Przez miesiąc atakowała go mailami. Czasami dostaję obraźliwe listy, nawet ze strony zazdrosnych dziennikarzy. Dwóch znanych projektantów nie zaprasza mnie na swoje pokazy. W sumie niewiele jak na siedem lat pisania o modzie.
MR.V: Obecnie żaden polski dziennik i żaden opiniotwórczy tygodnik nie mają stałej rubryki poświęconej wyłącznie modzie. Czy dla Polaków nie jest to jeszcze interesująca część życia, o której mogliby czytać w każdym numerze dziennika/tygodnika, czy po prostu polski rynek jest zbyt ubogi by zapewniać taką ilość treści?
MZ: No, to oznacza, że jestem monopolistą :-) Ubolewam, że Rzeczpospolita zrezygnowała z działu styl życia i muszę się teraz nieźle natrudzić, by natrafić na teksty o modzie Joanny Bojańczyk. Polacy, a zwłaszcza Polki są zainteresowani modą, rynek nie jest też znowu taki ubogi. Myślę, że to właściciele, czy naczelni dzienników, czy tygodników uważają, że moda, tak samo jak architektura, wzornictwo i w ogóle styl życia są mało istotne, więc dodatkową stronę w swojej gazecie wolą przeznaczyć na bieżące wydarzenia polityczne.
MR.V: Jaka czeka nas przyszłość mediów piszących i pokazujących modę? Czy internet przejmie cały ruch a magazyny modowe w wersji papierowej przestaną istnieć, czy jednak papier jest „sexy” dla tej branży i najlepsze tytuły utrzymają wersje papierowe?
MZ: Nie przestaną. Choćby dlatego, że magazyny o modzie są po prostu ładnymi przedmiotami. Miło je przeglądać, „Vogue”, czy „Harper’s Bazaar” na stoliku kawowym to praktycznie element wystroju wnętrz, a wertowanie ich to część stylu życia. Poza tym, poprzez ich wielkość, lepiej prezentują modę. Na przykład wielkoformatowe „W”, mój ulubiony magazyn poświęcony modzie.
MR.V: Jakie jeszcze magazyny z polskiego rynku chętnie czytasz?
MZ: Żadnego nałogowo. Przeglądam i "Politykę", i "Przekrój", i "Architekturę", ale i "Viva Moda", "Elle", "Wysokie Obcasy", "Fashion Magazine", branżowe periodyki typu "Moda męska", "K Mag", "MaleMan" - w zasadzie wszystkie, gdzie piszą coś o modzie.
MR.V: Burzę w rodzimej blogosferze wywołał twój tekst „Blogerki blagierki”, w którym zdemaskowałeś środowisko blogów szafiarskich, a właściwie pseudoszafiarskich. Czy na co dzień śledzisz polskie blogi czy było to tylko na potrzeby artykułu? Które blogi uważasz za godne uwagi?
MZ: Zwariowałbym, gdybym na co dzień śledził tysiące stron internetowych o modzie. Wolę czytać książki, mam jeszcze kilka innych zainteresowań zupełnie niezwiązanych z modą. Ale zaglądam czasem z ciekawości do UltraŻurnalu, na Kimono.pl, do Alicji Kowalskiej; bawią mnie anegdotki Doroty Wróblewskiej plus blogi, które wymieniłem w tym słynnym już artykule, jako pozytywne przykłady, jak Śmietnikowe LansPudernice.
MR.V: Jak byś scharakteryzował styl współczesnego polskiego mężczyzny?
MZ: Musi być wygodnie, więc wszystko za duże. I praktycznie, by nosić wszędzie i by nie trzeba było ciągle prać. I żeby się w oczy nie rzucało. I żadnych „pedalskich” kolorów. Im bardziej ch…wo Polak wygląda, tym bardziej męsko się czuje. To swoją drogą zabawne, jak niskie muszą mieć poczucie własnej męskości Polacy i jakie problemy z identyfikacją płci, że dopasowana koszula, modny bajer, czy odważniejszy kolor wywołuje u nich panikę.
MR.V: W mojej opinii w Polsce jest ogromna przepaść pomiędzy tym jak wyglądają kobiety i mężczyźni – na niekorzyść tych drugich oczywiście. Czy zgodzisz się ze mną? Właściwie dlaczego tak jest? W innych krajach nie ma aż takich skrajności.
MZ: To fakt. A wynika z historycznego konserwatyzmu Polaków. Na przestrzeni wieków rozmaici moraliści zawsze mieli większy wpływ na modę męską, niż damską. Na przykład, strojny król Henryk Walezy był wyśmiewany. W tamtych czasach, gdy na Zachodzie moda męska była dopasowana do sylwetki, Sarmaci jako jedyni w Europie nosili długie, obszerne szaty. Kobiety natomiast rekompensowały sobie niektóre zakazy choćby obfitym zdobieniem strojów biżuterią. XVII- czy XVIII- wieczne małżeństwa w ogóle wyglądały jak z dwóch różnych epok. Ówczesne damy przyswajały mody zachodnie, podczas gdy ich mężowie kurczowo trzymali się starych strojów. Po drugie, to efekt patriarchatu, gdzie kobieta ma prawo zajmować się głupotami, jak wygląd, a mężczyzna stworzony jest do celów wyższych. I tak, niestety, zostało do dziś. A trzeci powód to wina samych kobiet, tj. matek, które stroiły tylko córki, wychodząc z założenia, że chłopcy nie muszą fajnie (czy ładnie) wyglądać oraz partnerek, czy żon, które na tragiczny wygląd większości panów zwyczajnie się godzą.
MR.V: Czy w przypadku mody męskiej możemy mówić, że mamy w Polsce jakiś trendsetterów – czy autorytety?
MZ: Jest grupa ciekawie ubranych znanych ludzi – od Tomasza Stańki po Sebastiana Karpiela-Bułeckę. Ale autorytety? Nie wiem, czy w ogóle w modzie można jeszcze mówić o autorytetach. Mamy wolność wyboru i stylizacji, raczej potrzebni są zdolni styliści. A w razie prawdziwego dylematu autorytetem pozostaje etykieta, czy protokół dyplomatyczny.
MR.V: Jak się ubierają polscy dziennikarze? Czy W twoim otoczeniu są dobrze ubrani dziennikarze?
MZ: Okropnie. Niestety. Z kilkoma wyjątkami dziennikarze w ogóle się nie ubierają, tylko zakładają, co mają akurat pod ręką, albo – jak zabawnie określa to Tomek Jacyków – co morze przyniosło. Kamizelki wędkarskie, rozciągnięte dżinsy, buty trekkingowe, stare T-shirty. Naturalnie, w przypadku dziennikarzy zajmujących się modą, rzecz ma się zgoła odmiennie. Tu jednak mamy często do czynienia z przebieraniem się. No ale sam o swoim ubraniu nie mam jakiegoś rewelacyjnego mniemania, więc może to pytanie nie do mnie?
MR.V: Jakich projektantów mody męskiej z rodzimego rynku cenisz najbardziej? Czy można o nich powiedzieć, że są kreatorami, czy bliższe będzie sformułowanie „naśladowcy”?
MZ: Kibicuję temu, co robią Hyakinth i Piotr Drzał, obydwaj są bardzo obiecujący. Podobają mi się projekty Konrada Parola, na ostatnim fashion weeku zachwyciłem się marką Polygon i przypadła mi do gustu Monika Ptaszek. Cenię też Ossolińskiego, ale dawno nie widziałem jego regularnej kolekcji. Myślę, że oni wszyscy są projektantami, choć Ossoliński mówił ostatnio, że bardziej interesuje go krawiectwo niż projektowanie. W ogóle z modą męską w Polsce jest całkiem nieźle. Żeby tylko jeszcze Polacy ją nosili…
MR.V: Jaka przyszłość czeka modę męską w najbliższych latach? Czy trend na klasyczną elegancję obserwowany od czasu sukcesu serialu Mad Man będzie trwałym trendem?
MZ: Widzę przyszłość w zacieraniu się granic między płciami. Ale jakaś klasyka oczywiście też - zwłaszcza, że mamy czas kryzysu, ludzie wobec niepewności wokół stawiają na jakieś bezpieczeństwo. A klasyka im to daje.
MR.V: Mówisz o zacieraniu granic między płciami. Czy "męskość" w modzie męskiej będzie mniej pożądana?
MZ: Nie. Ale transpłciowość będzie miała do powiedzenie więcej niż obecnie. Nie mówię o jakichś przebierankach, czy facetach w sukienkach. Raczej o zapożyczeniach z mody damskiej, o miękkich liniach, konkretnych krojach, lejących tkaninach itp.
MR.V: Byłeś jakiś czas temu na nowojorskiej prezentacji kolekcji Versace dla H&M. Mówi się, że na takich kolaboracjach zyskują jedni i drudzy. Czy współpraca na takich zasadach dałaby korzyści obu stronom na polskim rynku (polski projektant – polska sieciówka)? Wyobrażasz sobie kolekcję męską Tomasz Ossoliński & Reserved?
MZ: Dała już Baczyńskiej i Paprockiemu&Brzozowskiemu dla Reserved. Choć akurat wcale nie jestem pewien, czy samemu Reserved, bo jakoś nie pali się do kolejnej współpracy. Wyobrażam sobie kolekcję Ossolińskiego dla polskiej sieciówki, choć on akurat miałby problem. Tani ( za jakieś 400 zł), ale dobrze uszyty garnitur z dobrej tkaniny to dość karkołomne zadanie. Z drugiej strony, w znakomitej większości sieciówki uważają, że Polak nie musi dobrze wyglądać i kupi cokolwiek. Wyjątkiem są dżinsy w Reserved, które naprawdę dobrze robi największy w Polsce spec od dżinsu Łukasz Smoła. Trafiają się tam też niegłupie koszule i kurtki skórzane.
MR.V: Marka Rage Age udowodniła, że mając spory kapitał można stworzyć w polskich warunkach ciekawą i awangardową markę męską. Sądzisz, że inni projektanci mając takie wsparcie finansowe jak Rafał Czapul byłaby w stanie stworzyć pożądaną markę męską z siecią własnych butików?
MZ: Czapul spędził wiele lat w Vistuli, poznał więc dobrze mechanizmy funkcjonowania rynku odzieżowego. Nasi projektanci najpierw więc musieliby pójść w jego ślady, a dopiero potem myśleć o własnej marce. Ale jak im się uda, to pierwszy ustawię się w kolejce do Hyakintha, Drzała, czy Polygonu.
MR.V: Aktualnie jesteś szefem działu Styl Życia w Newsweeku, piszesz świetne felietony, teksty o modzie, jesteś jurorem w konkursach dla projektantów. Jaką zawodową przyszłość widzisz dla siebie?
MZ: Myślę o własnym blogu, portalu może. Książka - niewykluczona. Coraz częściej wykładam na różnych uczelniach, co także daje mi satysfakcję. Chcę pisać coraz lepsze felietony. One dają mi najwięcej frajdy. To tyle w kwestii najbliższej przyszłości. A żeby w ogóle ją mieć, właśnie rzuciłem palenie :-)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.