- Nienawidzę cię – wyrzuciłem w siebie – nienawidzę – syknąłem ciszej. Wiedziałem, że przybranie pozycji pionowej oznacza organizacyjną biegunkę: bieganie w poszukiwaniu kluczyków do samochodu, picie kawy przez szczoteczkę w ustach, wrzucenie czegoś jedzeniopochodnego, by oszukać kiszki. Histeryk zaczyna być naprawdę upierdliwy: jak zaraz nie wstaniesz, to nie zdążysz z tym wszystkim. - dobra, przestań już, wstaję – to jedyny sposób, by się zamknął – wstaje, jeszcze minutka – negocjuje, przykrywając twarz kołdrą.
Zrobiłem i przelewy, i telefony, i mejle. Choć wejście w tryb „tak trzeba” dużo mnie kosztuje. Docieram do pracy. Choć tak naprawdę marzy mi się kawa przy małym stoliczku w centrum ciepłego Rzymu. Kawa i ja. I żadnej decyzji, do podjęcia; żadnej faktury do wystawienial żadnego mejla. Tylko mała, biała filiżanka i gwar włoskiej ulicy. Dzwoni Marta: Oskar, pani z dziesiątej się wypisała. Coś tam jej wypadło. Bardzo przepraszała… w każdym razie następną klientkę masz dopiero o 11.30.
Półtorej godziny skradzione żarłocznemu grafikowi. Idę na gorącą czekoladę. Krakowski Kazimierz może nie wygada mnie światu, że uciekłem na chwilę. Wchodzę … i oczywiście spotykam znajomą. Pije sok pomarańczowy świeżo wyciskany. Ja niczym bohater „Epoki lodowcowej” pędzę do baru, by zamówić kubek gorącego płynu zapewne z maślaną bułeczką, jaką tylko tu można kupić. Mój plan niweczy splot słów, które zaraz popłyną z ust znajomej: - Cześć Oskar. Wiosna idzie, powinieneś się troszkę wziąć za siebie – mówi z liściem sałaty między zębami – zacząć ćwiczyć i jeść zdrowe rzeczy. Wiesz, czytałam że cukier zabija.
Uśmiecham się głupkowato. To pojadłem bułeczek - myślę. Że też właśnie ją tutaj właśnie ja musiałem spotkać. Super-fit-sałatowo-sokową maszynę, szerzącą nauki o zdrowym żywieniu każdej napotkanej osobie. Jednak po porannych wyczynach Pana Histeryka, moja grzeczność ma poziom zerowy: - wiesz co Monika, ćwicz ty sobie te pilatesy, zagryzaj chlebem chrupkim z fasolą. I daj mi żyć. Poproszę dwa największe rogaliki i duży kubek gorącej, kalorycznej, zabijającej czekolady.
Głupio mi potem trochę. Wiem, że chciała dobrze. Bo dobrze to warzywnie, sportowo, zdrowo. Wiem, że tysiące ludzi chce dobrze, naprawiając mnie i resztę ludzkości. Ale ja chcę tylko czekoladę z rogalikiem. A właściwie to kawę w Rzymie… Monika pobiegła na zumbę, co jej coś tam dobrego z mięśniami brzucha robi, nieważnę co. Dzwoni telefon. Znajoma od wizerunku medialnego. Opierdzielić mnie dzwoni, to pewne. Wyłącznie po to dzwoni. - Oskar, coś ty wrzucił na fejsa? Goły tyłek na koniu? I ten dowcip z wczoraj też najsmaczniejszy nie był. To nie wpływa dobrze na twój wizerunek. Pół godziny i dwie złote rady. Grzeczność poniżej poziomu krytycznego: – wiesz kochana, może i moja goła dupa nie buduje ze mnie autorytetu narodowego ale chyba tak chcę. Sorry myszko, ale tak chcę. – ok, tylko żeby potem nie było, że nie mówiłam. Nie wytrzymam. Zaraz zamówię kolejnę, pełną niezdrowego glutenu drożdżówkę. Docieram do pracy. Klientki już na fotelach. Jedna zupełnie nowa. Z długimi, pięknymi włosami. – zdaję się na pana. Proszę robić, co pan uważa. - może byś Pani rozjaśnił trochę włosy – odzywa się druga, z fotela obok – ślicznie będzie dziewczyna wyglądac. I tu z prawej mógłbyś taką modną asymetrię machnąć. Brakuje mi czujników mierzących poziom cierpliwości. – Pani Krysiu, tu jest ciasteczko i kawa, i gazeta do poczytania – cedzę, walcząc z sobą i pomysłami, jak ją zamordować. Czy zwyczajnie udusić czy może by kolano przestrzelić. Udaję mi się dotrwać do 19.00 Zamykam salon. Koniec – myślę – od jutra to ja, a nie świat, podejmuje decyzje. Przynajmniej dotyczące mojej osoby.
źródło: Oskar Bachoń
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.