Pierwszy był obecny we frazach informacyjnych typu: „O Boże, gdzie ja miałam oczy, gdy za mąż wychodziłam!” lub bezpośrednich prośbach: „Boże, spuść bombę na tę przychodnię, bo nie wytrzymam!”. Doktor Piotr zaś był bogiem dialogu, gdy pojawiał się jako przyjaciel syna cioci Krystyny na różnych rodzinnych imprezach. Mimo, że oficjalnie w papierach widniała specjalizacja CHIRURG, w ciocinym myśleniu Piotr był specjalistą absolutnym. Posiadał wszystko to, co bóg mieć powinien: wysoki, postawy, niezbyt gadatliwy, ale jak już się odzywający, to mądrze i sensownie. I najważniejsze: oprawę jego oczu stanowiły gęste, czarne brwi, których delikatne zmarszczenie sytuowałą każdą jego wypowiedź w dialektyce niedyskutowalnego autorytetu. Podśmiewaliśmy się odrobinkę z cioci Krystyny i jej oddania religii piotrowej, wyobrażając sobie sytuację, gdy dr Piotr poleca myć jej zęby kwasem solnym, ale były to żarty niewinne, które nigdy nie wyszły poza wąski krąg mnie i kuzyna Waldka. Kruczoczarność oprawy ocznej nieco onieśmielała ciocine pytania, więc zanim je zwerbalizowała, poświęcała im chwilę namysłu. Niczym rybak, który wie, ze ma tylko trzy życzenia i czwarte, nawet najlepsze, już nie zostanie.
Tego dnia miało miejsce duże spotkanie rodzinne. Krystyna wiedziała, że szansa na rozmowę z dr. P. była nikła, ograniczyła więc liczbę pytań do jednego. Siedziałem na drugim końcu stolu, ale dokładnie widziałem ciocine przygotowania. Lekko poprawiła ułożone na szczotce włosy, sprawdziła, czy między zębami nie zalegają okruszki ciasta i ruszyła:
- Panie Doktorze, nie chciałabym naruszać Pana czasu, ale wiem, że Pan w tej kwestii ma pewne doświadczenie a martwię się przeokrutnie.
- Pani Krystyno, czy coś się stało?
- Otóż panie doktorze, mam na strychu kunę a takie dzikie zwierzę to i chorobę może przywlec, i inne dziadostwo. Czy pan wie, co takie zwierzę może zrobić?
- Pani Krysiu, kuna – a znam się na kunach, bo w swoim życiu wypłoszyłem ich całkiem sporo – jest ogólnie bezpieczna. Ma tylko jedną wątpliwą cechę – tu zbliżył swe postawne ciało w kierunku ciocinego sweterka. Ciocia wbiła wzrok w okolicę gałek ocznych doktora. Piotr zaś ze stoickim spokojem szepnął: „Otóż kuna uwielbia dusić starsze panie”.
Po czym wrócił do jedzenia kotleta
I to był ten jedyny raz w życiu, gdy na twarzy cioci Krysi pojawiła się emocja niewerbalizowalna.
– Aha – odpowiedziała, cały swój wysiłek wkładając w utrzymanie maski „jakby nigdy nic”
Nie muszę dodawać, że byliśmy z Waldkiem ugotowani.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.