– Naiwność to grzech, którego nigdy by mi nie wybaczyła. A ja zawsze myślałam, że to dlatego, że sama była taka przebiegła i cwana. Całe życie żyłam w przekonaniu, że jej naiwność się nigdy nie przytrafiła. Każda narracja miała zawsze puentę w postaci wskazania czyjejś przebiegłości, bądź naiwności. Jedyne kategorie odbioru świata. Na studia poszłam na prawo, bo wtedy „nikt mi nic nie wciśnie”. Specjalizuję się w prawie gospodarczym, tzn. szukam tych, którzy cwaniactwem próbują oszukać państwo polskie, a dokładniej pobliski urząd skarbowy.
Przypomniałem sobie sytuacje, gdy Dorota zrobiła mi ogromną awanturę, że chcę na niej przyoszczędzić i zrobiłem jej balejaż nie od samej głowy, tylko dwa centrymetry od skóry. Moje próby tłumaczenia jej, że to celowy zabieg, by nie wyglądała jak na weselu w Pcimu, że tak robią profesjonaliści, bo wtedy wygląda to naturalniej, a nie jak hełm, nic nie skutkowały.
- Myślisz że jestem taka naiwna jak inne baby? – darła się na pół ulicy. – Robisz tak po to, by przyoszczędzić na farbie.
W pewnym momencie zorientowałem się, że tłumaczenie nic nie daje. Bo to nie był problem farby. Więc kiedy dzisiaj zaczęła opowiadać o matce, ciekawość wylewała mi się uszami.
- Dorota, a twojej matce nigdy się nie zdarzyło być choć przez moment naiwną? – zapytałem
- Całe życie myślałam, że nie. Aż do tej niedzieli. Otóż moja babcia obchodziła dziewięćdziesiąte urodziny. Z tej okazji rodzina zorganizowała zjazd. Wynajęli salę i pokoje w Poroninie. No i alkoholu nie brakowało. Babcia dosyć szybko udała się spać, ale za to jej dzieci, czyli moje ciotki, popiły słono. I zaczęły opowiadać… Na co wpadła moja matka i patrząc w oczy swojej rodzonej siostrze teatralnym szeptem powiedziała: „Zdziśka, powiesz Dorocie historię z niedźwiedziem i do końca życia się do ciebie nie odezwę. Przysięgam”. Oskar, czy ty tej farby za mało nie wziąłeś?
- Zlituj się babo, zrobię ci dzisiaj farbę, gdzie chcesz, tylko opowiadaj dalej – pisnąłem.
- No, nie tak łatwo było ją z cioci Zdzisi wycisnąć. Ale ja nie z takimi zawodnikami na sali sądowej się spotykam, więc lałam cioci koniaczek i napomykałam o pewnym futrzastym ssaku. Okazało się, że moja rodzona matka wzniosła się w swoim życiu na Everest naiwności, łykając głodne kawałki, które wciskał jej mój ojciec. W czasach komuny pojechał on do pracy na Syberii. Wtedy wszyscy wyjeżdżali, bo dobrze płacili. Wrócił zapewniając matkę o swej wierności i dozgonnej miłości. Ale mama od pewnego czasu zaczęła się źle czuć. Wtedy nie było jeszcze internetu, więc słowo „kiła”, którego nauczył ją lekarz, musiała sprawdzać w encyklopedii powszechnej. No i ojciec wmówił jej, że przy wyrębie lasu, napadł go niedźwiedź. Ojciec bronił się dzielnie, ale drapieżnikowi udało się go zadrasnąć i w ten czysto ekologiczny sposób nabawił się choroby wenerycznej. A, że matka zawsze skrupulatna była, to poszła do lekarza upewnić się, czy na odniedźwiedzią kiłę to na pewno te same lekarstwa, co na ludzką. Bo przecież jej Marianek nigdy by jej z obcą babą nie zdradził.
- I co lekarz matkę oświecił?
- Nie, lekarz tkwił w męskiej lojalności. Ojciec sam się wkopał, bo brnąc dalej w tę historię, zdecydowanie twierdził, że ten niedźwiedź to był prawdziwy grizzli. I to go wydało, bo matka biolog z wykształcenia szybko pokojarzyła, że grizzli to w Ameryce jedynie występuje i nikt go nigdy na Syberii nie widział…
źródło: www.oskarbachon.pl
CytujSkomentuj
swietny tekst