Ola-Żelazo-ikona
Anna Chodacka
19/02/2018

Aleksandra Żelazo: Pomagam szczęściu!

Aktywność to jej drugie imię! Żona, mama dwójki chłopców, autorka świetnych przepisów, pasjonatka podróży, blogerka, instruktorka fitness, kulturystyki, jogi. Aleksandra Żelazo to spełniona kobieta sukcesu, która dzieli się z odbiorcami swoimi sposobami na szczęśliwe, zrównoważone życie w stylu fit

Głównym obszarem pani ćwiczeń stała się joga. Dlaczego akurat taki rodzaj aktywności pani preferuje?

Aleksandra Żelazo: Mój pierwszy kontakt z jogą miałam jako wczesna nastolatka. Ojciec mojej koleżanki z klasy był bioenergoterapeutą oraz joginem. Był człowiekiem bardzo aktywnym i empatycznym. Lubił ludzi i chciał im pomagać. Jako że byłyśmy z Magdą dobrymi koleżankami i lubiłyśmy spędzać ze sobą czas, jej ojciec zabierał nas w niedzielne poranki na basen (wstawałam przed 7 rano w weekend!), a po nim na grupowe zajęcia jogi. On był nauczycielem. Wtedy joga to było coś niesamowicie egzotycznego. Nie ukrywam, że podśmiewałyśmy się podczas praktyki. Pozycje z wyciągniętym językiem, szybkie i mocne wydechy powietrza, śmieszne skręcanie się w pozycjach i leżenie podczas zajęć. To było dla mnie niebywałe. Moje wyobrażenia aktywności ograniczały się do biegania, grania w piłkę ręczną, koszykówkę, ćwiczeń sprawnościowych i basenu, czyli to, na czym skupiały się moje treningi w szkole sportowej. A tu nagle taka forma ćwiczeń – oddychanie, leżenie… Spokój nauczyciela, skupienie ćwiczących. Było inaczej! Ale ponieważ zawsze mnie ciągnęło do nowego, do wyzwań, do próbowania, to i joga znalazła się na mojej wczesno-młodzieńczej ścieżce aktywności.

Ten romans z jogą jednak dość szybko się zakończył i na długo o niej zapomniałam. W międzyczasie moja mama przyniosła do domu kilka książek swojego wydawnictwa, traktujących o jodze. Wszystkie przejrzałam, ale nie było w nich ilustracji ćwiczeń i łatwego, zrozumiałego dla mnie języka. Te książki opisywały jogę, jako filozofię, z poziomami rozwoju świadomości, oznaczeniami czakram człowieka… Skupione były na wiedzy, jaką można zdobyć poznając jogę. Ale to nie była moja bajka. Wciąż wolałam biegać!

Biegałam i ćwiczyłam. W międzyczasie skończyłam studia, wyszłam za mąż, urodziłam dwójkę dzieci, zafascynowałam się fitnessem i sposobami na kształtowanie sylwetki i charakteru. Zdobyłam uprawnienia instruktorskie i trenerskie. Odkrywałam nowe formy aktywności, chętnie w nich uczestniczyłam. Spędzając dużo czasu w fitness klubach próbowałam wszystkich proponowanych treningów – od boksu aż do jogi. Wszystko mi się podobało. O losie! Z moim charakterem, gdy chce się wszystkiego spróbować i wejść na trochę wyższy poziom, żeby lepiej poczuć, pogłębić umiejętności, znaleźć dobre i gorsze strony – zrobiło się tego naprawdę dużo. Na szczęście, będąc osobą nieźle zorganizowaną, udawało mi się łączyć pasje z obowiązkami. Zawdzięczam to mężowi, rodzicom i teściom.

Będąc na rodzinnych wakacjach na Fuerteventurze z małymi jeszcze dziećmi, spędzaliśmy czas głównie na plaży i nad basenem. Codziennie widywałam tam starszego pana, który nie przejmując się spojrzeniami innych, rozkładał nad wodą matę i pięknie ćwiczył jogę. Po kilku dniach obserwacji podeszłam do niego i zapytałam czy nie miałby nic przeciw temu, żebym poćwiczyła z nim. I tak już zostało do końca wyjazdu. Okazało się, że pan to Czesław Berr, jeden z najstarszych nauczycieli jogi w Polsce, praktykujący od lat. Po powrocie do domu znalazłam zajęcia jogi w fitness klubie i rozpoczęłam przygodę z ashtangą – to forma jogi dynamicznej, wymagająca dużej sprawności, siły i opanowywania dość długich sekwencji. Czyli taki rodzaj, który w tamtym okresie najmocniej do mnie przemawiał. Był duży wysiłek, wyzwania, nowe pozycje, balanse, stanie na głowie, przeskoki, rozciąganie, szpagaty, skręty… Po zajęciach wychodziłam mokra, ale jakże szczęśliwa! Niestety, po dwóch latach moja nauczycielka Agata Świerk musiała zrezygnować z prowadzenia zajęć i wtedy zaczęłam szukać dalej.

Znałam już Hatha-jogę i jogę akademicką prowadzoną przez Janusza Szopę. Podobało mi się jego matematyczne podejście do jogi – ustawienie każdej pozycji w precyzyjny sposób, z umiejętnością dostosowania kątów, długości, wyciągania, rozciągania. Dzięki temu zobaczyłam, że w jodze nic nie dzieje się przez przypadek, wszystko ma określony cel, służący przede wszystkim zdrowiu, usprawnianiu ciała. Tu nie ma miejsca na bylejakość. Liczy się jakość, a nie ilość.

Później trafiłam do szkoły jogi Iyengarowskiej – Zacisze Jogi z charyzmatyczną i doskonałą nauczycielką – Katarzyną Złotkowską-Kałamajską oraz innymi nauczycielkami uczącymi metodą Iyengara. I tutaj właśnie zdecydowałam, że chcę poznać jogę – nauczyć się metodyki, poznać filozofię jogi, ćwiczyć ciało, odnaleźć więcej spokoju, ukoić umysł. Fitness zaczął mi więcej zabierać niż dawać. Przestałam widzieć cel moich treningów, czułam, że coś zaczyna mi umykać. Nie chciałam prowadzić moich portali społecznościowych i pisać o zrobionych treningach, pokazywaniu brzucha czy podnosić do rangi niesamowitości zjedzenie tortu, lodów czy kurczaka z Maca. Chciałam więcej prawdy, radości, uśmiechów… Bez względu na wygląd brzucha, przebiegnięcie 10 km o 5 rano czy porcję fit posiłku z dokładnym odmierzeniem gramatury ryżu, ryby i oliwy.

Udało mi się! Odnalazłam jogę tak naprawdę teraz. Lubię ćwiczyć, poznawać nowych nauczycieli, usprawniać ciało. Lubię położyć się podczas zajęć, pomedytować. Dostosowuję praktykę do cyklu menstruacyjnego, dbam o system hormonalny, zdrowo się odżywiam. Zwracam uwagę na oddech. I czuję się ze sobą dobrze. Wciąż szukam wyzwań, a wierzcie mi, że joga, asany i techniki oddechowe bywają bardziej wyczerpujące niż przebiegnięcie maratonu. Tylko w jodze dba się nie tylko o ciało, ale również o umysł. W dzisiejszym świecie to wartość niebywała.

Czy każdy może uprawiać jogę?

Ćwiczenia są dostosowywane do aktualnych możliwości ćwiczącego, dzięki czemu jest to forma ćwiczeń absolutnie dla każdego. Co niekoniecznie przejawia się w formach fitnessowych. Joga ma najzdrowszy system ćwiczeń, jaki poznałam. Tutaj nic nie dzieje się przypadkowo. Każda asana niesie za sobą cel, którym jest usprawnienie ciała. Dzięki odpowiedniemu dobraniu ćwiczeń, dostosowanych do możliwości ciała, schorzeń, bólów, kontuzji, blokad – ćwiczenia stanowią formę terapii, którą coraz częściej polecają lekarze. Jogę Iyengarowską ćwiczy się z pomocami, takimi jak koce, klocki, paski, krzesła, wałki. Te pomoce właśnie stanowią o dostępności ćwiczeń dla każdego. Nie możesz zrobić skłonu? Podłóż pod dłonie klocki i w ten sposób wyciągaj kręgosłup. Siedząc masz zaokrąglone plecy? Usiądź na 4 kocach i winduj się od nich. Nie podniesiesz nogi? Użyj paska. Masz chore kolana, spięte mięśnie tylnej strony nóg, mało elastyczne biodra i ból pleców? Joga ma na takie schorzenia rozwiązania.

Ale nie chciałabym, aby kojarzyć jogę tylko z terapią. To także forma ćwiczeń dynamicznych, tj. vinyasa, wcześniej wspomniana ashtanga czy hatha-joga. Dla osób młodych, wysportowanych, zaawansowanych w jodze – ciało nabiera elastyczności i pozwala na dużo więcej. Przechodzenie ze stania na rękach do mostka, warianty stania na głowie, wyciągnięte, piękne świece, balanse, zakładanie nóg za głowę… Na początku drogi może to brzmi egzotycznie, ale po latach praktyki, uelastycznienia i wzmocnienia ciała, to wszystko jest w zasięgu – nie tylko dla młodych wysportowanych ciał. Panie 60 + potrafią mieć sprawniejsze ciała niż dwudziestolatki. Choć to nie jest ważne. W jodze się z nikim nie porównujemy i ćwiczymy tylko dla siebie, nie na pokaz.

Na co dzień jest pani szczęśliwą żoną, matką i niezwykle aktywną kobietą. Jaki jest pani przepis na sukces?

Bycie żoną i mamą to moje najważniejsze role. I jakże przyjemne! Od 12 lat jestem mężatką, a od 11 mamą. Moje życie zawodowe od samego początku wiąże się z tymi dwoma funkcjami. Mając dwójkę małych dzieci i pracującego męża, nie ma się wielkiego pola do popisu. „Siedzenie w domu” i pełna odpowiedzialność za malutkie istoty to bardzo ciężka praca. I tylko mama, która zostaje z takimi obowiązkami o tym wie. Ja na szczęście zawsze miałam wsparcie męża, rodziców i teściów. Bez słów, wszyscy rozumieli, że potrzebuję swojej przestrzeni i paru chwil wytchnienia. Teraz jeszcze dochodzi doping ze strony synków. I to mi daje niesamowite pokłady energii. Wkrótce to pewnie chłopcy będą szukać tej przestrzeni bez mamy. I na pewno będzie mi smutno. Dobrze, że będę przez to przechodzić razem z mężem. Będzie nam raźniej.

Jestem aktywna i pewnie stąd ta moja nieumiejętność zaszycia się w domu na stałe. Ale potrafię to pogodzić. Wyznaczyłam już dawno swoje priorytety i ich się trzymam. Na pierwszym miejscu stawiam rodzinę i dopiero, gdy mam pewność, że niczego im nie brakuje, wtedy zaczynam swoje działania. Pomocna jest przy tym dyscyplina i niezła organizacja. Nieraz jest mi przykro, że nie jestem w stanie zrobić wszystkiego tak, jakbym chciała. Ale wychodzę z założenia, że na wszystko przyjdzie czas. Albo i nie. Przynajmniej się postaram. I takie podejście ułatwia życie.

Jak wygląda pani zwykły dzień?

Bardzo lubię zwykłe dni. Za to, że pomimo tego, że mamy te same obowiązki, ustalone godziny działań, rytualne picie kawy, spożywania posiłków, zakupów itp., to każdy dzień jest inny, niezwykły. I w każdym jednym dzieje się coś, o czym można by napisać książkę. Dlaczego tak lubimy patrzeć na codzienność innych ludzi, oglądać reality show, czytać książki o ludziach takich jak my – z podobnymi przeżyciami, ambicjami, problemami? Dlaczego przygody Bridget Jones stały się bestsellerem na całym świecie? Dlatego, że jest taka jak my – niedoskonała, a w każdej codzienności można odnaleźć magiczne chwile. Tylko najlepiej nie czekać na nie z założonymi rękami na kanapie. Wystarczy rozejrzeć się wokół i nauczyć dostrzegać szczegóły.

Ja staram się wyłapywać te szczegóły i po prostu się nimi cieszyć. A okazji jest dużo, bo od samego rana. Mój dzień zaczyna się około 6 i trwa aż do późnego wieczora, czyli około 23, kiedy kładę się spać. Tyle czasu, aby zadziało się coś fajnego…

Poranek mamy dynamiczny. Ja wstaję najwcześniej i szykuję śniadania: 4 na miejscu + 2 na wynos. Zwykle mąż odwozi dzieci do szkoły, a ja ogarnąwszy poranny rozgardiasz wybieram się na jogę lub ćwiczę w domu. Po ćwiczeniach zabieram się za obowiązki związane z domem i pracą. Prowadzę bloga, kanał na YouTube oraz jestem obecna na portalach społecznościowych. Piszę artykuły do różnych portali, układam zestawy ćwiczeń, przygotowuję się do nagrań kolejnych sesji, nagrywam i montuję. Odpowiadam na wiadomości od osób, które ze mną ćwiczą. Spotykam się z koleżanką, z którą rozmawiamy po angielsku. Ostatnio sporo czasu przeznaczałam na naukę do egzaminu z jogi. W międzyczasie robię zakupy, gotuję, piorę, sprzątam. Tak, żeby do 16 zdążyć ze wszystkim i pojechać po dzieci do szkoły. I ten czas popołudniowy przeznaczam na rodzinę. Dzieci mają dużo zajęć pozaszkolnych, uprawiają sporty, dlatego muszę zadbać o ich komfort, zdrowe odżywianie, dowożenie i dostępną mamę. Wieczorem, już po wszystkim staramy się z mężem znaleźć chwile dla siebie. Wtedy rozmawiamy i oglądamy filmy oraz seriale, które bardzo lubimy.

Dlaczego bycie „fit” jest ważne?

Napisałam o tym książkę „Bądź fit z Olą Żelazo”, w której bardzo dokładnie tłumaczę, co dla mnie znaczy bycie „fit” i dlaczego uważam, że łatwiej się żyje będąc „fit” niż nie. Ta książka jednak powstała w czasie, kiedy byłam zafascynowana ciałem i możliwością wpływania na nie przez ćwiczenia i dietę. I „fit” kojarzyłam głównie z tymi dwoma czynnościami. Wyłożyłam jak na tacy sposoby na bycie „fit”, na schudnięcie, na zdrowe odżywianie. Opisałam również metody jak odnajdować motywację i wytrwać w swoich postanowieniach. Czas pisania tej książki był dla mnie cudownym doświadczeniem i cieszę się, że teraz znów zostałam wyróżniona i otrzymała szansę napisania o moim sposobie na życie.

Bycie „fit” jest ważne, pod warunkiem, że jest elementem szczęśliwego życia, a nie jego celem. Nie wiążę tego połączenia jedynie z wyglądem, z wysportowanym ciałem. W byciu „fit” chodzi o dbanie o siebie, swój komfort życia, zdrowie, spokojny umysł, balans w życiu, ciekawość, słuchanie siebie. Najprościej bycie „fit” określiłabym, jako życie w zgodzie ze sobą, w równowadze, w zdrowym ciele ze zdrowym duchem.

Czym dla pani jest szczęście?

Doceniam wszystko, co mam. Źródeł szczęścia szukam wszędzie i jest tego tak dużo, że mogłabym o tym napisać powieść. Staram się też szczęściu pomagać: dbam o zdrowie, spędzam czas z bliskimi, ćwiczę jogę, podróżuję, smakuję, chodzę z psem na spacery, czytam, słucham audiobooków, oglądam dobre filmy, spełniam marzenia, myślę…

Jaka jest pani ulubiona forma spędzania czasu wolnego z rodziną?

Zwykle wolny czas spędzamy aktywnie. Któregoś dnia nawet starszy syn Krzyś powiedział, że chciałby spędzić weekend w domu nic nie robiąc. Wzięłam to sobie do serca i od tej pory dbam również o leniwie spędzony wolny czas. Zwłaszcza, że cały tydzień mają mocno zajęty – zarówno nauką jak i sportami.

Dużo podróżujemy. Chcemy z mężem pokazać dzieciom świat, różnice kultur, piękne miejsca, nowe smaki. Lubimy wspólne wojaże. Czasem zabieram chłopaków na jogowe wyjazdy. Chcę, żeby wiedzieli, co robi mama. Wprawdzie jogi nie ćwiczą, ale chętnie ze mną jeżdżą. Na jodze dobrze gra się w piłkę z kolegami (śmiech). A ja się cieszę, że mam wszystkich blisko. Chłopcy zdecydowanie najbardziej lubią, gdy ćwiczymy razem z naszym psiakiem Korą. Wszyscy mamy wtedy duży ubaw. W rzeczywistości Kora to bardzo usportowiony pies – poza jogą gra w piłkę nożną i pływa przy windsurfingu. Mamy działkę nad jeziorem w Wielkopolsce, gdzie również lubimy spędzać weekendy. Tam mąż pływa z dziećmi i Korą na windsurfingu, jeździmy na rowerach i dużo spacerujemy. Z dziećmi spacery powinny mieć określony cel, np. lody, wtedy łatwiej ich namówić. Ja z mężem mogłabym spacerować całymi dniami.

Tworzy pani również świetne przepisy. Czym się pani inspiruje?

Lubię gotować i poznawać nowe smaki. Jestem świadoma, że odżywianie ma duży wpływ na nasze zdrowie, siłę, wygląd, samopoczucie, podejmowanie wyzwań, naukę. W naszej rodzinie to ja jestem odpowiedzialna za kuchnię, tzn. robię zakupy i przygotowuję dania. Jak każda mama i żona chcę, aby posiłki były smaczne i zawierały w sobie jak najwięcej składników odżywczych, aby były jak najbardziej naturalne i nieprzetworzone. Korzystam z produktów sezonowych, ale pozwalam sobie na pomoc, np. w postaci mieszanki sałat, mrożonek, pomidorów w puszce, itp.

Inspiracji kulinarnych szukam wszędzie. Zaczynając od kobiecych magazynów, gdzie strony z kulinariami czytam w pierwszej kolejności, przez Internet i moje ulubione blogi, aż po książki kulinarne. Z całą rodziną uwielbiamy podróże i to także czas moich poszukiwań kulinarnych – próbuję, doświadczam, dopytuję o składniki i przepisy. Lubię, gdy miejsca kojarzą mi się ze smakami i są one raczej typowe, np. na Sardynii podaje się najlepsze makarony, zwłaszcza te najprostsze – z sosem pomidorowym czy oliwą, tam również jadam wyśmienite lody o smaku czekoladowym. Choć muszę przyznać, że od dwóch lat w Polsce rynek lodów bardzo zbliżył się do włoskich gelato. Szczerze mówiąc trochę mnie to martwi, bo zostaje coraz mniej powodów, aby wyruszyć w tamtym kierunku. Na szczęście chłopcy wciąż uważają, że pizza nad Jeziorem Garda nie ma sobie równych. Inne miejsca, które zachwyciły mnie smakami, to moja ukochana Francja, którą przejechaliśmy wszerz i wzdłuż. Mam do tego kraju sentyment z uwagi na język francuski, którego uczyłam się w liceum z nauczycielką, która potrafiła go w sobie rozkochać oraz rok spędzony tam podczas studiów na wyjeździe Socrates Erasmus. I tamte smaki jest mi niestety trudno odtworzyć w Polsce. Dlatego regularnie tam wracamy. Mule z Morza Północnego, ostrygi w barach w Normandii, które dostaje się prosto z sieci i je na plastikowych talerzykach, sery z bagietką jedzone na deser… A już całkowite mistrzostwo kulinarne to crepy, czyli naleśniki, które jada się w Bretanii, popijając cydrem. Już planujemy z mężem kolejną podróż w tamte strony. W Ameryce o zawrót głowy przyprawiają muffiny cynamonowe i doskonała w swej niedoskonałości kawa z dzbanka, którą można pić litrami jak wodę. W Meksyku nauczyłam się przygotowywać pyszne guacamole i tortille. Natomiast na Wyspach Kanaryjskich zachwycił mnie smak mąki goffio, z której robi się desery przypominające w smaku blok o smaku masła orzechowego. Niestety w Polsce nie udało mi się znaleźć tej mąki, za to masła orzechowe sprawdzają się znakomicie. Używam ich do wielu potraw. Lubię także ryby, ale z nimi jest tak, że najlepiej smakują w miejscowościach nadmorskich. Nie zapomnę zakupu ryb (red snapperów) prosto z połowu na Mauritiusie z prośbą o przygotowanie ich w pobliskim barze. Takiego smaku nigdzie nie udało mi się powtórzyć. Z dodatkiem miski ryżu i posiekanej kapusty tworzyło najlepszy zestaw pod słońcem. Jeszcze jeden smak zapadł mi w pamięci – ciepły bochenek chleba posmarowany masłem na pokładzie Omegi na Mazurach. W sklepie wykupiliśmy całą dostawę z piekarni. To cudowne, że chwile łączą się ze smakiem i zapachem. Im jestem starsza, tym bardziej na to zwracam uwagę, staram się celebrować i zapamiętywać każdą chwilę, po czym próbować je odtwarzać.

Zawsze po podróżach wracam przepełniona pomysłami i próbuję wyczarowywać wszystko po kolei w mojej kuchni. I co nieraz okazuje się trudniejsze od samego procesu przygotowawczego – namówienie dzieci do spróbowania nowego curry, czy koktajlu z jarmużem. Wtedy zaczynam opowieści kulinarne… O zdrowiu wynikającym z racjonalnego odżywiania, wynikach w nauce, wynikach sportowych, sile mięśni, energii. I zanim skończę wszystko znika z talerzy.

Co według pani jest najważniejsze w zdrowej diecie?

Najzdrowsze wydaje mi się nie być na diecie, ale całe życie prowadzić racjonalne odżywianie, uwzględniające jak najwięcej produktów naturalnych, z jak największą różnorodnością po to, aby zapewnić sobie naturalną podaż potrzebnych pierwiastków, minerałów, witamin oraz energii dostosowanych do aktualnych potrzeb. W przypadku alergii czy nietolerancji pokarmowych, powinno się wykluczyć dane produkty z diety.

Mi najbliżej jest do odżywiania podążającego w kierunku wegetariańskim. Na talerzu królują wszelkiego rodzaju warzywa, kasze, zboża, owoce, nasiona, orzechy. Ale nie wykluczam mięsa, ryb, nabiału. Słodyczy nie traktuję, jako wroga, którego trzeba się wystrzegać, ale raczej nie zdarza mi się zastąpić śniadania czy obiadu czekoladowym batonikiem. Urodzin bez tortu sobie nie wyobrażam. I nie chodzi tylko o moje urodziny. Okazjonalnie piję wino, ostatnio zachwycam się winami przywiezionymi z wycieczki szlakiem winnic sandomierskich.

Z umiarem, wszystko jest zdrowe i dla nas dobre. Odżywiamy nie tylko ciało, ale przede wszystkim zmysły, dzięki którym świat nabiera przepięknych barw, dając radość i prawdziwe szczęście, które wynika m.in. z braku ciągłej kontroli siebie.

Często w pani mediach społecznościowych pojawia się pies, z którym uprawia pani jogę…

Pies pojawił się u nas rok temu. Na początku nie miałam przekonania czy to dobry pomysł z uwagi na nasze wyjazdy i codzienne zajęcia. Ale w tej kwestii zostałam sama, pozostali domownicy nie widzieli żadnych przeszkód. I tak oto pojawiła się w naszym domu Kora. Cudna suczka rasy golden retriver. Dołączyła do naszego życia, do naszej codzienności i już sobie nie wyobrażamy inaczej. Kora dała nam ogromne pokłady miłości, nie wywróciła życia do góry nogami. Po prostu z nami jest i tyle. Jako że ćwiczę jogę również w domu, Kora ćwiczy ze mną. Gdy zauważa mnie idącą z matą, skacze z radości i od razu szykuje się do zajęcia miejsca na macie. Właściwie muszę pomyśleć o rozkładaniu dwóch mat, bo na jednej jest nam jednak za ciasno.

Któregoś dnia chciałam nagrać film instruktażowy z praktyki jogi. Włączyłam kamerę i jak zwykle zaczęłam ćwiczyć. Kora szybko dołączyła. I tak powstał nasz pierwszy film. Zamieściłam go najpierw na swoim fanpage’u, aby zobaczyć czy Kora nie przeszkadza w odbiorze. Okazało się jednak, że jest odwrotnie – to ona stała się gwiazdą. Doszły mnie nawet słuchy, że gdy Kora pojawia się na ekranie, praktyka jogi schodzi na drugi plan. Wniosek jest jeden – najpierw trzeba obejrzeć odcinek z Korą, a później skupić się na ćwiczeniach.

Ostatnio zdobyła pani dyplom, uprawniający do nauczania jogi. W jaki sposób przygotowywała się pani do egzaminów? Co dla pani oznacza to osiągnięcie i czy w związku z tym planuje pani poszerzyć swoją działalność?

Przez ostatnie dwa lata byłam uczestniczką szkoły jogi, w której uczyłam się praktyki, metodyki, poznałam filozofię jogi, joginów i cel jogi. Po dwóch latach przygotowań zdałam egzamin, który upoważnia mnie do nauczania jogi. To szczęśliwe wydarzenie w moim życiu, bo chciałabym się związać z jogą na dłużej. Przygotowania do egzaminów to była wytężona praca z dużą ilością prac pisemnych, zapoznaniem się z księgami twórców jogi, praktyka asan, kolokwia, wyjazdy… Ostatnie tygodnie przed egzaminem to dość duży stres z jednoczesnym przeświadczeniem, że nauczanie jogi, które czeka mnie na egzaminie, nie powinno pokazywać mojego spięcia, rozedrgania czy niespokojnej mowy. Udało mi się to wszystko opanować i gdy już weszłam do sali zdawać, jako pierwsza z grupy, poczułam się lekka i wszystko poszło dobrze.

Moje plany związane z otrzymaniem dyplomu wiążą się z kontynuowaniem nauczania jogi, ale także z większą pracą nad sobą, z doskonaleniem siebie i zagłębianiem wiedzy. To nie etap, który zamyka, ale ten, który zaczyna otwierać nowe możliwości. Jestem czujna i nie osiadam na laurach.

Jak zamierza pani szerzyć pasję do jogi wśród osób, które dopiero chcą jej spróbować, ale się wahają?

Zawsze wychodzę z założenia, że trzeba czegoś doświadczyć lub spróbować kilka razy, żeby móc się określić czy mi się podoba, smakuje, czy coś lubię czy nie. Co więcej, ważne jest również nasze podejście i nastawienie do nowych wyzwań. Jeśli z góry założymy, że coś nam się nie spodoba, to najczęściej tak się stanie, a wtedy droga, żeby zmienić takie nastawienie będzie bardziej wyboista, kręta i nie zawsze prowadząca do celu. Podobnie ma się sprawa z ludźmi. Jeśli ktoś opowie nam w sposób negatywny o człowieku, którego nie znamy, przed spotkaniem z nim, od razu nastawimy się do niego z pewnym niesmakiem. A wcale tak nie musi być. Po pierwsze najlepiej swoje opinie kształtować samemu, po drugie, nie szerzyć swojego niezadowolenia i negatywnych emocji dalej.

Jeśli chodzi o jogę, ja do niej podchodziłam kilka razy. Nie zawsze mi się podobała. Trafiałam na różnych nauczycieli. Aż przyszedł czas, kiedy i głowa i ciało potrzebowały takiej formy aktywności. Teraz ucząc jogi, nagrywając filmy, nie narzucam się, nie opowiadam, że joga jest najlepsza, jedyna i nic innego się do niej nie równa. Bo tak nie jest. Ale pewne jest, że większość dyscyplin sportu świetnie łączy się z jogą i można zacząć z tego miejsca. Joga, jako dodatek do większej sprawności ciała i opanowania stresu podczas np. startu w zawodach. Układam również zestawy ćwiczeń jogi dla początkujących, także osoba chcąca spróbować, zacząć, posmakować jej znajdzie u mnie na kanale YouTube JogaŻelazo filmy z pełną praktyką. Nagrywam filmy krótsze, jak i dłuższe, tak żeby można było dostosować ćwiczenia do możliwości czasowych. I co jest ważne w jodze i o czym zawsze powtarzam – joga jest usprawnianiem ciała, służy każdemu i nie ma ograniczeń wiekowych ani sprawnościowych. To również jedna z niewielu z dyscyplin, które mają bardzo ograniczone ryzyko kontuzji, a jej praktyka może być terapią przy wielu schorzeniach dzisiejszych czasów.

Czy ma pani najbliższe plany zawodowe, wydawnicze?

Napisałam już jedną książkę autorską wydaną przez wydawnictwo Pascal o tematyce fit: „Bądź fit z Olą Żelazo”, jestem współautorką książki „Projekt bieganie” – to pierwsza publikacja o bieganiu napisana przez polskich blogerów i trenerów. Proces pisania książki to piękny, twórczy czas, męczący, ale dający ogromną satysfakcję. Chciałabym jeszcze tego doświadczyć i napisać kolejną pozycję o tematyce jogi. Pokazać jak wspaniała jest i jak ją ćwiczyć.

Z planów zawodowych cały czas aktywnie działam na portalach społecznościowych – Facebook trenerka.info, Instagram Joga.Zelazo, a także na kanale YouTube JogaŻelazo, gdzie zamieszczam filmy z treningami, wywiadami, poradami motywacyjnymi. Mam w planach podążać ścieżką jogi, zagłębiać wiedzę i praktykę, uczyć się zdrowego ruchu, spokoju i opanowania, pisać bloga, uczyć jogi, gotować, spotykać się z fanami, brać udział w ciekawych wydarzeniach i uczestniczyć w fit warsztatach.

Co chciałaby pani przekazać wszystkim naszym czytelnikom?

Przede wszystkim chciałam podziękować za uwagę i spędzenie ze mną czasu. Chętnie odpowiem na pytania, które być może nasunęły się podczas lektury. Jednocześnie chciałam serdecznie zaprosić do wspólnych ćwiczeń, do tworzenia wspólnej społeczności na fanpage’u, gdzie się motywujemy, razem ćwiczymy i sobie pomagamy.

Na zakończenie dodam, że każdy z nas może żyć pięknie, zdrowo i spokojnie. Sami tworzymy przestrzeń, w której żyjemy. Dobrze o nią dbać każdego dnia.

Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka (Jarząbek)


Ola-Żelazo-ikona
Ola-Żelazo-ikona

Komentarze Dodaj komentarz (2)

  1. Sylwia 03/06/2018 19:27

    CytujSkomentuj

    Ola Żelazo jest jedną z najfajniejszych „FIT liderek” w sieci. Naturalna, wyważona i nie musi świecić nagim ciałem, żeby przekazywać wiedzę. Ha, właśnie, głównie przekazuje wiedze i stara się edukowac, w dodatku robi to w bardzo przystępny i naturalny sposób. Uwielbiam! :D

  2. wiem_lepiej 04/06/2018 07:08

    CytujSkomentuj

    Super, Ola jest mamą dwójki dzieci i pokazuje, że nie trzeba epatować ich wizerunkiem na prawo i lewo w mediach społecznosciwoych, nie trzeba pokazywac się niemal nago i sprzedawać prywatności, żeby być popularnym i merytorycznym w tym, co sie robi :)

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.