Od zawsze chciała pani być aktorką? Pamięta pani, kiedy narodziło się to marzenie?
Anna Prus: Miałam 12 lat. Podczas lekcji języka polskiego do klasy weszła pewna pani. Ubrana była w długą, zieloną sukienkę i kapelusz. Okazało się, że to aktorka z gorzowskiego teatru, która postanowiła założyć w moim rodzinnym mieście (Zielonej Górze) Małą Akademię Teatralną. Poszłam na przesłuchanie i dostałam się. Tworząc grupę piętnastu osób, przygotowywaliśmy i wystawialiśmy sztuki teatralne dla szkół w naszym mieście i nie tylko. Tak połknęłam bakcyla. Nasza Mała Akademia Teatralna zakończyła swoją działalność po pięciu latach, kiedy miałam już prawie osiemnaście lat. To był wspaniały czas, który nauczył mnie dyscypliny, kreatywności i pracy w grupie. Dorastałam z teatrem i to, że zostanę aktorką, było dla mnie czymś zupełnie naturalnym.
Zdaje się, że już jako nastolatka sporo grała pani na deskach teatralnych. Jak wspomina pani ten czas?
Pierwszy raz stanęłam na deskach teatru w wieku 12 lat. To były „Dziady”. Gra z zawodowymi aktorami, scena w profesjonalnym teatrze i liczna widownia, zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Coś panią rozczarowało w tym aktorskim świecie? Często nasze dziecięce wyobrażenia dotyczące przyszłości nie mają później nic wspólnego z rzeczywistością.
Jestem z natury marzycielką i może z tego powodu rzeczywistość czasem mnie rozczarowuje. Zawód aktora nie jest łatwy, ale pozytywnych jego stron jest zdecydowanie więcej. Przede wszystkim, w tym świecie trzeba być silnym i nauczyć się walczyć o siebie. Aktorstwo uczy pokory, to nieustająca praca nad sobą.
Obecnie, sporo pani gra w zagranicznych produkcjach. Skąd taka decyzja? Tam lepiej się czuje pani na planie?
Rzeczywiście, ostatnio gram więcej za granicą niż w Polsce, ale to nie była moja decyzja, tak po prostu się ułożyło. Ponad dwa lata temu wygrałam casting do swojej pierwszej rosyjskiej produkcji i tak już zostało. Dla mnie liczy się to, że mam pracę, że mogę uczestniczyć w ciekawych projektach, realizować się w zawodzie. W Rosji poznałam wspaniałych ludzi, z którymi bardzo dobrze mi się pracowało.
Rosyjski film „Jedynka”, gdzie grała pani główną rolę kobiecą, przyniósł pani dwie prestiżowe nagrody. Jak wspomina pani pracę nad tą rolą?
„Jedynka” („Edinichka”) to mój pierwszy rosyjski film. Już samo przesłuchanie było bardzo wyczerpujące, ponieważ miałam odegrać scenę rozstrzelania przez SS. Pamiętam, że zaraz po castingu rozpłakałam się. Ta scena kosztowała mnie wiele emocji. Ale… udało się! Dostałam główną rolę kobiecą w rosyjskiej wojennej produkcji! Reżyser zaraz po przekazaniu mi tej wspaniałej wiadomości powiedział, że do rozpoczęcia zdjęć mam być tylko na wodzie, ponieważ jest to II wojna światowa i trzeba mnie trochę „zabiedzić”. Tak też się stało. Przez dwa tygodnie piłam tylko wodę, a przez kolejne dwa jadłam tylko jedno jajko dziennie i nic więcej. Schudłam 8 kilo. To była ciężka, ale dająca wiele satysfakcji praca. Przez miesiąc spałam po 4 godziny dziennie, przez kilka dni również z zapaleniem oskrzeli, ale nigdy nie narzekałam. Cały czas szlifowałam też rosyjski, ponieważ jadąc do Moskwy, nie umiałam powiedzieć słowa w tym języku. Z „Jedynką” zjeździłam kilka filmowych festiwali. Wspaniały czas!
Niebawem ruszają zdjęcia do amerykańskiego filmu „Operation Redemption”, gdzie również gra pani główną rolę kobiecą. Kogo pani zagra? Jak przygotowuje się pani do tej roli?
Gram dziewczynę porwaną przez islamskich terrorystów. Cały czas szlifuję amerykański akcent i pracuję nad kondycją fizyczną. Cieszę się, kiedy mogę pracować nad nową postacią. Za to właśnie kocham ten zawód – można być każdym…
Marzy się pani kariera w Hollywood?
Marzą mi się ciekawe i wartościowe projekty, a czy to będzie Rosja, Stany Zjednoczone czy Polska, nie ma to większego znaczenia. Chce się realizować zawodowo, czuć się spełniona, stale się doskonaląc jednocześnie.
Gdyby mogła pani wybrać każdego reżysera na świecie, z którym mogłaby pracować na planie filmowym, to kto by to był i dlaczego?
Jest kilka takich nazwisk, wspomnę o jednym z początku mojej listy: Pedro Almodovar. Almodovar to reżyser kobiet. Uwielbiam go za pełnokrwiste bohaterki. Wydaje mi się, że potrafi niczym rentgen prześwietlić kobiecą osobowość. Myślę, że praca u tego genialnego reżysera to marzenie wielu aktorów.
Bierze pani też obecnie udział w zdjęciach do filmu „Dywizjon 303″. Kolejny film historyczny. Dobrze odnajduje się pani w tej tematyce?
Praca na planie filmu historycznego jest niesamowita. Uczucie cofania się w czasie sprawia, że kocham ten zawód jeszcze bardziej. Poza tym, uczestnicząc w takim projekcie, masz wrażenie, że robisz coś ważnego, obcujesz z historią. To zawsze niesamowite. Tak samo jest teraz z moją najnowszą produkcją „Dywizjon 303”. Cieszę się, że mam okazję pracować na planach takich filmów.
W mediach głośno było o pani przyjaźni z aktorem Benedictem Cumberbatchem. Jak zaczęła się wasza znajomość?
Z Benedictem poznaliśmy sie w Krakowie na festiwalu Off Camera. To świetny człowiek i utalentowany artysta. Bardzo cenię go za jego aktorskie kreacje, a Sherlock Holmes w jego wydaniu jest absolutnie genialny.
Przyjaźnie w tym zawodzie są możliwe? Showbiznes to przecież brutalny świat…
Oczywiście, że są możliwe! Mam kilku wieloletnich przyjaciół, którzy zawsze są przy mnie, kiedy ich potrzebuję, tak samo oni mogą liczyć na mnie. Trzeba szanować się i pomagać sobie nawzajem, bo cóż warte jest życie bez przyjaźni…
Rzadko bywa pani na tzw. „salonach”, jakby uciekała pani trochę od showbiznesu… Dlaczego?
Ostatnio pracowałam za granicą, wiec nie było mnie w Polsce. Teraz mam tyle zajęć, w tym również tych pozazawodowych, że czasu trochę brak, ale kiedy dzieje się coś interesującego i mam akurat chwilę, to idę.
Jakie ma pani pasje poza aktorstwem?
Uwielbiam podróże, poznawać nowe kraje, ludzi, ich kulturę. Właściwie to mogłabym tylko grać i podróżować.
Sporo pani podróżuje. Jakie miejsca zrobiły na pani największe wrażenie?
Na pewno Wielki Kanion, wioska buddyjska pod Ho Chi Minh i afrykańskie safari.
Udzielała się pani jako wolontariuszka w Wietnamie. Jak pani wspomina ten czas?
Na wolontariacie w Wietnamie byłam miesiąc. To był wyjątkowy czas. Poleciałam tam sama, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. Teraz wiem, że była to dobra decyzja. Pracowałam w sierocińcu buddyjskim z małymi dziećmi. Niesamowite doświadczenie, a uśmiech tych małych istot był najlepszą nagrodą na koniec każdego dnia. Wiem, że jeszcze tam wrócę.
Uważa pani, że warto pomagać? Dobro do nas wraca?
Tak, warto pomagać! Uczucie, że robisz coś dobrego, że czujesz się potrzebna, czy że potrafisz wywołać uśmiech na czyjejś twarzy, sprawia, że świat staje się lepszy. Poza tym głęboko wierzę, że dobro wraca.
Wygląda pani na bardzo silną kobietę. Mam rację? Jak pani sądzi, co sprawia, że my-kobiety jesteśmy tak wytrwałe i z takim uporem dążymy do celu?
Kobieta jest nieprawdopodobnym stworzeniem. Każda posiada tę niesamowitą, niezbadaną siłę. Często w momentach krytycznych, kiedy wydaje się, że już nic nie da się zrobić, odnajdujemy ją w sobie. Tylko nie wolno zapominać, że ona jest gdzieś w każdej z nas.
Jest pani piękną kobietą, jedną z najpiękniejszych polskich aktorek. Często słyszy pani komplementy?
Uroda to rzecz względna. Poza tym szybko przemija. Zadbajmy raczej o piękno wewnętrzne, bo to zostaje na zawsze.
Uroda pomaga, czy przeszkadza w zawodzie aktora?
Typ urody rzeczywiście może szufladkować. Reżyserzy często obsadzają aktorów „po warunkach”. Najciekawiej jednak jest wtedy, kiedy aktor może zagrać swoje przeciwieństwo, zmienić się dla roli.
Ma pani szczęście do filmów, w których gra charakterystyczne i role, w których jest, stereotypowo, mało atrakcyjna – m.in. w „Wojnie polsko-ruskiej”. Takie postaci są wyzwaniem? Jakie to uczucie?
Uwielbiam charakterystyczne postaci! Ala z „Wojny polsko-ruskiej” jest właśnie taka. Do tej roli przygotowywałam się trzy miesiące. Długo szukałam jej w sobie. Na początku bałam się, czy podołam tej roli, ponieważ Ala jest moim zupełnym przeciwieństwem, ale właśnie to było najciekawsze w pracy nad nią. Kiedy już ją w sobie stworzyłam, czułam, że staje mi się coraz bliższa. Okularnica Ala zawsze będzie jedną z moich ukochanych postaci.
Czym jest dla pani sukces?
Sukces to osiągnięcie wyznaczonego przez siebie celu. Dla jednego sukcesem będzie zakup nowego samochodu, dla drugiego ukończenie trzech kierunków na uczelni, dla kolejnego natomiast rzucenie palenia papierosów. Każdy z nas stawia sobie inny cel i stara sie go realizować. Sukces dodaje wiatru w skrzydła i pozwala nam dalej pracować, marzyć i te marzenia spełniać.
Czy uważa się pani za kobietę sukcesu?
Słowo „sukces” dla każdego jest czym innym. Ja po prostu staram się być szczęśliwa i realizować swoje małe cele każdego dnia.
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Fot. Edyta Leszczak
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.