Anna Chodacka: Zajmujesz się czymś co można nazwać indywidualną fotografią, która poprawia poczucie własnej wartości? Na czym to polega?
Beata Synkiewicz, fotografka: Tak naprawdę każda kobieta ma mniejsze lub większe kompleksy. Niekiedy stają się one dla nas przyczyną złego samopoczucia, niepowodzeń towarzyskich ale generalnie powodują brak wiary w siebie. Nigdy nie uważałam, by wygląd stanowił podwalinę naszej wartości, jednak nie bez znaczenia jest sposób, w który siebie postrzegamy. To on kształtuje nasz charakter. Pewność siebie wynika, moim zdaniem, z akceptacji tego, co sobą reprezentujemy i ambicji, by te cechy pielęgnować, walczyć o indywidualność. Dlatego właśnie na sesjach zdjęciowych daję z siebie wszystko, by pokazać osobie, która mi pozuje to, czego nie dostrzega na co dzień, a co bezwzględnie posiada. Piękno w odpowiedniej oprawie.
Beata Synkiewicz
Dlaczego właśnie fotografia?
Spoglądając na siebie w lustrze widzimy to, do czego jesteśmy przyzwyczajone. Oczywiście nasza świadomość wypiera wiele zalet i skupia się na wadach. Rzadko spotykam na swojej drodze kobiety, które akceptują siebie. Być może dlatego właśnie postanowiłam, że zacznę pokazywać im to, co mają najpiękniejszego. Czasami wystarczy odpowiednia mina, spojrzenie, innym razem poza w ulubionej sukience. Nigdy nie wymuszam na kobietach, aby cokolwiek udawały. Zawsze w czasie zdjęć rozmawiamy, śmiejemy się, staramy się lepiej poznać. Im więcej się dowiaduję o osobie, którą fotografuję tym więcej jestem w stanie pokazać na zdjęciu. Portret to nie jest zdjęcie, portret to jest człowiek na tym zdjęciu, odpowiedź na pytanie: „Kim jestem, jaki jestem?”. Poprzez każde z moich ujęć chcę opowiedzieć choć krótką emocję, choć jedno zdanie z historii. Dlatego nazywam tę fotografię fotografią indywidualną. Jest wypowiedzeniem słowa „Ja” w sposób nietuzinkowy, wizualny. Każdy z nas jest indywidualnością, a ja wyruszam na poszukiwania tego, co wyróżnia daną osobę właśnie poprzez wykonanie jej zdjęcia.
Kobiety, które do ciebie przychodzą – kim są, jakie mają oczekiwanie odnośnie sesji zdjęciowej?
Moje klientki są bardzo zróżnicowane. Zarówno wiekowo jak i pod względem statusu społecznego. Czasami przychodzą do mnie nastolatki, którym marzy się kariera modelki. Chętnie wtedy wykonuję zdjęcia w stylu fashion, tworzymy wspólnie wyjątkowe stylizacje, wykonujemy piękny sesyjny makijaż i powstają ujęcia rodem z kolorowych czasopism, które znajdą swoje miejsce w portfolio. Często zgłaszają się również kobiety sukcesu. Ich sesje zdjęciowe z reguły mają charakter biznesowy, ale po godzinie wspólnej pracy zaczynamy obierać drugi bardziej kobiecy kierunek współpracy, podyktowany właśnie podniesioną samooceną klientek (zwłaszcza po tym, jak podzielę się z nimi dotychczasowymi efektami pokazując kilka ujęć na ekranie aparatu). Panie mają ogromną ochotę dostrzec w sobie seksowne uwodzicielskie kobiety, chcą utrwalić sylwetkę w subtelnej melancholijnej, lub niekiedy także lekko erotycznej kreacji. Czasami robią to dla siebie, innym razem dla ukochanego mężczyzny. Zdarza mi się wykonywać kalendarze ścienne z roznegliżowaną klientką w roli głównej. Jak się okazuje jest to idealny prezent dla męża, narzeczonego a nawet chłopaka (śmiech). Potrafi podnieść temperaturę w związku i sprawić, że dwójka kochających się ludzi odkrywa swoją cielesność na nowo. Fotografia to także lek na rutynę w związku … o bardzo dobrym przyswajaniu i praktycznie bez działań ubocznych (śmiech).
A jakie są ich oczekiwania? Dla kogo są przeznaczone rezultaty takiej sesji?
Tego same na początku nie wiedzą, lub też czai się w nich lęk przed przyznaniem, że chodzi po prostu o to, by poczuć się piękną. Ja ten lęk doskonale rozumiem, ponieważ sama miałam i do tej pory mam ogromne kompleksy (śmiech). Nie jestem kobietą idealną. Lubię siebie, ale nie do tego stopnia, by nie mieć zastrzeżeń do swojej figury i dokładnie tak samo jak moje klientki chcę czuć się dowartościowana patrząc na udane zdjęcia, które mnie przedstawiają. To wcale nie jest płytkie wbrew pozorom. To zwyczajny zabieg psychologiczny.
Bardzo ciekawe, że zapytałaś dla kogo są przeznaczone rezultaty takiej sesji. Myślę, że najbardziej dla nas samych. Dla tej kobiety na zdjęciu, której zachwytu i zaskoczenia w oczach nie da się ukryć. Nigdy nie zgodzę się, że wykonanie ładnego zdjęcia jest zaspokojeniem próżności. To droga do poznania własnej natury.
Specjalizujesz się też w tzw. fotografii brzuszkowej. Byłam świadkiem jednej z takich, twoich sesji, gdzie zadbałaś o każdy detal – typu czyste studio, ogrzewania, komfort ciężarnej kobiety. Niby detale, ale wszystko złożyło się na doskonały efekt sesji. Jaki masz sposób na pracę z przyszłymi rodzicami?
Sama jestem mamą i pamiętam doskonale kiedy byłam w ciąży. Radość oczekiwania na tego uroczego małego człowieczka jest ogromna, ale z drugiej strony odczuwamy także dyskomfort związany ze zmianami, jakie toczą się w naszym organizmie. Dlatego właśnie pracując z przyszłą mamą zawsze dbam o to, by czuła się komfortowo, w każdej chwili mogła odpocząć, miała pod ręką szklankę wody no i co najważniejsze – by po prostu poczuła się swobodnie w moim towarzystwie.
Sesja brzuszkowa, w której uczestniczy dwójka rodziców to najpiękniejszy obraz tworzącej się rodziny. Lubię obserwować wsparcie jakim darzą się partnerzy. Mężczyźni jednak „jak świat światem” – nie lubią się fotografować, czują się nieswojo, mówiąc kolokwialnie „głupio”. Niejeden pan zanim przyszedł do mojego studia na sesję – uważał „obfotografowywanie się” za błahą rozrywkę. Myślę, że dopiero po konfrontacji z moją dbałością o szczegóły, z dopracowywaniem światła, pełną zrozumienia rozmową sesja objawiła im się jako przedsięwzięcie artystyczne. Zawsze staram się zrozumieć osoby, które spotykam na swojej fotograficznej drodze. Dialog jest tu najważniejszy. I może brzmi to pompatycznie, ale znasz mnie i wiesz, że uwielbiam rozmawiać (śmiech).
Wspominałaś, że dobrze czujesz się w fotografii, gdzie możesz pracować ze światłem i cieniem. Dlaczego?
Fotografia jest sztuką rysowania światłem. Jak sama nazwa wskazuje. Ale można także rysować cieniem, bawić się kontrastem. Nie tylko poprzez oświetlenie tego, co ważne, ale poprzez intrygę cienia, niezgłębioną tajemnicę, którą kryje – jesteśmy w stanie budować niepowtarzalny klimat zdjęcia. Nasuwa mi się porównanie do bielizny. Czasami bardziej atrakcyjna jest właśnie ta, która więcej zakrywa. Pobudza bowiem wyobraźnię. Tak samo jest z ukrywaniem w cieniu lekkich niedopowiedzeń, lekkich zapowiedzi tego, co zaraz stworzy właśnie nasza imaginacja. Z praktycznego punktu widzenia – wspaniałe są możliwości rzeźbienia aktu wybiórczym światłem. Ciało nabiera wtedy wyrazistości, gdy jedna poza ukazana może być się w stu różnych obliczach. Wtedy staram się wybrać najlepsze oblicze i właśnie to jest zdjęcie, na które czekała moja modelka/model. Cień, bądźmy szczere, także wiele zatuszuje.
Wspominałaś, że lubisz robić akty kobietom. Dlaczego?
Czy tylko akty i tylko kobietom? Nie powiedziałabym. Kocham fotografię z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że kreuję świat takim, jakim pragnę go ujrzeć i go doświadczać, eksplorować. Widzę go później w okienkach, które potocznie nazywa się właśnie zdjęciami, czasem grafikami. Drugim ważnym powodem, dla którego param się fotografią jest to, co mogę dzięki tej sztuce dać drugiej osobie. Właśnie poczucie piękna. Każde spotkanie z kobietą na aktach traktuję jak wyzwanie. Zakładam sobie podstawowy cel – ma być zachwycona, ma być zszokowana, ma poczuć się piękna, wyjątkowa, pociągająca. Uwielbiam obserwować tę transformację w czasie sesji zdjęciowej, gdy klientka z początku niepewnie, z lekką dozą nieśmiałości i wstydu zaczyna powoli nabierać chęci na odważniejsze ujęcia i cieszyć się z efektów, które są głównie jej zasługą. Satysfakcja płynąca z takich zdjęć jest olbrzymia! Pewnie moi koledzy fotografowie teraz się na mnie wkurzą, ale uważam, że nikt nie pokaże kobiecie jej piękna tak dobrze, jak druga kobieta. Mężczyźni skupiają się na detalach czerpanych z własnego poczucia estetyki, które błądzi po innych obszarach niż te ciche miejsca, skupiające naszą kobiecą uwagę. Gdyby kobieta i mężczyzna mieli za zadanie nakreślić topografię kobiecego ciała pomiędzy tymi obrazami zdawałaby się rozpościerać nieskończoność rodem z wiersza La précieuse, Pawlikowskiej Jasnorzewskiej (mojej ukochanej poetki). My kobiety chcemy mieć wąskie uda na zdjęciu, chcemy mieć zalotne spojrzenie i absolutnie nie może nam być widać drugiego podbródka… Który mężczyzna pomyśli o podbródku fotografując kobietę? Podobnie apetyczne na pozór wałeczki w okolicach talii… Słowo „apetyczne” mogłoby zapewne paść jedynie z męskich ust. Kochamy to, jakimi postrzegają nas mężczyźni, ale my rozpatrujemy siebie w innych kategoriach. A taka sesja zdjęciowa ma na celu pokazanie nam, że mamy powody by się sobie spodobać. Radość z tego faktu potrafi działać cuda, o których się psychologom nie śniło. I też trochę jak we wspomnianym wierszu Pawlikowskiej chcemy choć na chwilę zatopić się w doczesności i delektować swoim ulotnym pięknem.
Kolejny z twoich projektów to „Retrografia”. Opowiedz proszę o nim kilka zdań.
„Retrografia” zrodziła się kilka lat temu, gdy poznałam niezwykłą kobietę, pasjonatkę strojów z lat 20., 30. i generalnie z minionych epok. Agnieszka prowadzi bloga o nazwie RETROSTYL.net i pewnego słonecznego popołudnia zapragnęła tego bloga wzbogacić o zdjęcia wykonane przeze mnie. Znalazła mnie przypadkiem w sieci i tak zaczęła się nasza wspólna przygoda. Jej pasja odzieżowa przeplatała się z moją fotograficzną. Zainteresowało mnie to, jak niegdyś wykonywano portrety. Zabawnie było dowiedzieć się z podręcznika do „historii fotografii” że na przykład portret to:
„Wizerunek wykonany z odległości, od czterech do ośmiu stóp od osoby, której zapłacono za pozowanie” [ Maurice Grosser, malarz] (śmiech). Zaczęłam zgłębiać wiedzę na temat sposobów fotografowania (od Dagerotypów poprzez Pinhole, aż do dzisiejszych lustrzanek cyfrowych) – odkryłam pewną skarbnicę barw dyktowanych możliwościami starych technik fotograficznych i zaczęłam implementować ją do swojej pracy. Tak powstały pierwsze retrograficzne cuda. Dzisiaj spotykamy się z Agnieszką na sesjach w stylu retro. Dla naszych klientek jest to podróż w przeszłość. Mogą poczuć się jak gwiazdy kina lat 50-tych, jak pin-up girls, czy też niczym przedwojenne piękności przechadzające się po parku z parasolką. Dbamy o każdy szczegół. Na ostatnim retrograficznym spotkaniu stworzyłyśmy dokładnie taką scenografię, jaka towarzyszyła siostrze Mathew Brady’ego (jednego z pierwszych no i oczywiście najsławniejszych fotografów amerykańskich XIX wieku), gdy portretował ją w roku 1890. Zastosowałam również dokładnie takie samo oświetlenie, by oddać klimat zamierzchłych czasów.
Indywidualne sesje zdjęciowe to też kwestia prywatności ich uczestników.
To wręcz oczywisty i absolutnie niepodważalny pakt, który zawarłam z samą sobą. Można mi zaufać. Zawsze chciałam, by te słowa miały realną wartość i co dnia stosuję się do nich. Spotykam na sesjach różne osoby. Czasem są to nauczyciele, lekarze, innym razem pracownicy dużych korporacji. Nie wyobrażam sobie konsekwencji wpłynięcia do sieci na przykład aktów nauczycielki biologii, lub szefowej dużego zespołu badawczego w instytucie naukowym. To mogłoby oznaczać koniec kariery zawodowej. Dlatego szanuję prywatność ludzi, którzy powierzają mi w zasadzie to, co mają najcenniejszego. I mam nadzieję, że moim koledzy oraz koleżanki po fachu postępują tak samo.
Nie ukrywam też, że bywa to niesamowicie kuszące… Uwielbiam dzielić się z innymi efektami swojej pracy. Często proszę moich klientów o pozwolenie na publikację w portfolio jednego, czy dwóch zdjęć. I zdarza się, że taką zgodę otrzymuję.
Rozmawiała: Anna Chodacka
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.