Czy muzyka zawsze była obecna w pani życiu?
DJ Wika, DJ-ka: Tak, zawsze była obecna i jest obecna w życiu każdego człowieka. Od urodzenia aż po kres. Wita nas dzień, wita nas grzechotka, mama śpiewa kołysankę, witają nas ptaki na drzewie. To wszystko jest muzyka. W szkole też kiedyś były zajęcia muzyczne. Były zajęcia śpiewu, chóru – no dużo się wtedy działo. Ja to nawet solistką byłam w chórze! Mój dziadek grał na wszystkich instrumentach, jakie pamiętam. Był bardzo muzykalny. Zawodowo był zawiadowcą stacji, ale ściana była zapełniona gitarami, mandolinami, było pianino w domu i akordeon. Miał siedmioro dzieci i wszystkie pięknie grały. Gdy ja przyjeżdżałam, to też musiałam grać. Jak źle coś zagrałam, to dostawałam dla żartu pałeczką po głowie, więc starałam się zawsze grać dobrze (śmiech). Muzyka towarzyszy mi wszędzie, ale wypoczywam w ciszy. Gdy mam tyle grania to muszę choć trochę od niej odpocząć. Muszę się wyciszyć, ze sobą porozmawiać i poukładać się sama. Dbam o to, bo uszy też się nadwerężają. Bardzo lubię śpiew ptaków, to mnie relaksuje, więc czasem sobie to włączam z płyty. Ale lubię też Bacha czy Vivaldiego czy Czajkowskiego. Tak, by było w tle.
Kogo jeszcze pani słucha?
Lubię Ewę Demarczyk i jej „Groszki i róże”. Lubię piękne i romantyczne melodie, i lubię sobie czasem przy nich popłakać. I taka wtedy jestem szczęśliwa w swym muzycznym nieszczęściu. Tak się czyszczę. Te nasze dawne piosenki mają duszę. Alicja Majewska, Zdzisława Sośnicka, Urszula Sipińska czy Irena Santor to takie moje faworytki. Te dawne lata właśnie lubię, mają inny rytm. I wspaniały wokal oraz teksty. Nieraz to puszczam na imprezach.
A jaką muzykę pani gra?
Na zabawach przede wszystkim gram klubowo i dynamicznie- disco i latino. I te nasze standardy. Boney M, Modern Talking, Abba, ale też rock, twist. Bardzo lubię Presleya, obu Iglesiasów, Beckera, Halleya itd. To, co jest na topie, staram się wprowadzać. Wiem, że ludzie chodzą po różnych imprezach i sobie porównują, jak kto gra. Bardzo lubię muzykę włoską, hiszpańską i francuską – Zaz mogę słuchać ciągle. Francuski to język bardzo elegancki w piosenkach. Piosenki rosyjskie też bardzo lubię.
Dla mnie nie ma muzyki brzydkiej. To samo myślę o disco polo, tak krytykowanym. Bardzo lubię muzykę westernową czy szanty. Przecież w tej muzyce to się można zatopić!
Ale hip hop czy rap też jest do posłuchania, choć tego akurat nie gram. Ale jeśli ktoś poprosi o dany utwór, i ja go mam, to chętnie zagram. Są takie imprezy, że bez rozpoczęcia z disco polo, impreza nie ruszy. Muzyka biesiadna jest ważna dla starszych osób i to też gram.
Kiedy wiedzą, że będzie ich ulubiona Paloma czy piękny walc, to wtedy chętnie tańczą i śpiewają.
Czy ma pani jakieś rady dla młodych, polskich DJów?
Czasami młodzi do mnie piszą z prośbą o podpowiedzi. Na pewno polecam im opanowanie warsztatu i zdobycie doświadczenia. A poza tym, muzyka jest jak produkt i ważne jest zdobycie klienta. DJ musi mieć dla kogo grać. Z wieloma DJ-ami grałam, to byli naprawdę fantastyczni ludzie. Wielu z nich to muzycy z wykształcenia. Do tego świetnie śpiewają i operują mikrofonami. Jeśli ich gra dwóch to mają też swój podział zadań na scenie i to naprawdę pięknie wychodzi.
DJ nie może być bufonem z barierami. Ma zachęcać do podejścia i być uprzejmy, i pełny empatii. I musi kochać to, co robi. Muzyka to jest pasja, którą trzeba kochać. No i trzeba próbować. Gra coraz więcej dziewcząt, wiele próbuje DJ-owania. Mam na swoim Facebooku znajomą, to DJ Alexi. Pracowała w szpitalu, ale zainspirowała się mną, i postanowiła, że będzie grać. Kupiła sobie sprzęt i ruszyła z pierwszym imprezami. Ma też ukończoną szkołę muzyczną więc to jest dodatkowy atut.
A jak do grania ma się starość?
Starość ułomna nakłada bariery, ale jeśli ktoś jest nadal sprawny to, dlaczego ma nie grać i nie bawić się super? To nie jest zarezerwowane tylko dla młodych – każdy może to robić.
Mam znajomych po 60. i oni są wiecznie chorzy. Ja tu mieszkam już pół wieku (przyp. red. – rozmowa odbyła się w mieszkaniu Wirginii) i pamiętam młodsze ode mnie sąsiadki z psami, już wtedy chore a teraz są jeszcze bardziej chore. To jest taki sposób na życie – bez aktywności, bez pasji, tylko dom i pies. A to za mało, by żyć.
U nas ten zachwyt nad kultem młodości wyparł starość w ciemny kąt. Każdy chce być piękny i młody oraz bogaty i do tego, żyć długo i szczęśliwie – a tak to jest tylko w bajkach. Starość kojarzy się tylko z chorobami, biedą i niesprawnością.
A to właśnie starsi wspierają swoje dorosłe już dzieci i opiekują się wnukami – tak się utarło, że to jedyny pożytek z tego wieku.
Moje granie to taki mój bunt przeciw takiemu traktowaniu ludzi starszych. To on mi dał możliwość wykorzystania moich pasji. Starość to jedna z pór roku życia. Jak widać, może być radosna i aktywna. Wystarczy znaleźć chęć działania a możliwości się pojawią.
A ja muszę myśleć o tym, by być jak najdłużej zdrowa. Bo wtedy nie będę nikogo sobą obciążać. Gdy człowiek jest niezależny, ma wtedy poczucie wolności. I wiem, że to jest mój sukces. Ja za to jestem wdzięczna losowi zawsze.
Czy to, co pani robi dla seniorów, traktuje pani jako swego rodzaju misję? Z tą aktywizacją osób w podeszłym wieku różnie u nas bywa.
Przeszłam wszystkie szczeble kariery w moim zawodzie pedagoga, czyli byłam wychowawcą oraz dyrektorem zakładu dla wychowanków, byłam nauczycielem, byłam też nauczycielem w szkole życia, pracowałam też 4 lata z dziećmi głęboko upośledzonymi. Dlatego jak teraz słyszę, że ktoś mówi, że dziecko z zespołem Downa może być samodzielne, to sobie myślę, że niech idzie z tym dzieckiem popracować „24 godziny na dobę”.
Podobnie, nie popieram aborcji, ale jestem za tym, by to tylko kobieta decydowała o sobie. Jeśli ktoś jej tego zabrania, niech tak samo, pójdzie do zakładu dla dzieci głęboko upośledzonych i niech popatrzy, co się z nimi dzieje.
Bardzo przykre jest dla mnie też to, co się teraz dzieje w sytuacji osób niepełnosprawnych i dzieci z zaburzeniami, czyli izolowanie ich od społeczeństwa poprzez naukę indywidualną w domach.
Niestety to też jest wina dorosłych i rodziców, bo jako społeczeństwo z trudem przełamujemy stereotyp patrzenia na niepełnosprawność, starość i upośledzenia. Tak się przyjęło, że to jest „kara boska”. Kiedyś, jak ktoś miał dziecko upośledzone na wsi, to cała rodzina była upośledzona i na marginesie. Pamiętam z dzieciństwa, jaki był stosunek do dziewczynki, która była niemową i mieszkała na samym końcu wsi. Dzieci biegały koło domu i przedrzeźniały ją. I tylko nauczyciel, i rodzice zwracali na to uwagę, nikt więcej.
Ja mam niepełnosprawną wnuczkę, która ma epilepsję. Jeśli bierze leki to wszystko jest w porządku, ale one powodują, że myślenie się spowalnia. I nikt z nią nie chciał siedzieć w ławce, w szkole. Rodzice uważali, że ich dzieci zarażą się epilepsją. Takie dziecko nie ma kontaktów z rówieśnikami, choć bardzo chce.
Kiedy te dzieciaki są normalnie traktowane, mogą uczestniczyć w zabawach i jest inny stosunek rodziców, wtedy one się rozwijają i wręcz kwitną w takim środowisku. Inaczej wtedy reagują na wszystko, bez strachu. Łatwiej im idzie nauka.
Czy podobnie jest ze starością?
Takie same bariery dotyczą kwestii starości. Stary człowiek jest już tylko śmieszny, głupi, opuszczony i dziwny oraz zaniedbany. Co może mieć do powiedzenia stary człowiek? I to jest u nas wielkim błędem. Nie możemy wychować nikogo dobrze ani zrealizować mądrego planu wychowawczego z obecnymi barierami. Człowiek chory i upośledzony jest po prostu inny. Nie jest zły czy głupi. Niepełnosprawny na wózku często może być bardziej inteligentny niż pełnosprawny człowiek. Może mieć zaburzenia mowy i ruchu, ale tak samo dzieci i młodzież mogą pokończyć szkoły i studia, z dostosowanych do nich specjalnym, ale nadal pełnym programem edukacyjnym. Segregacja i tworzenie barier to coś, czemu się zawsze będę sprzeciwiać, bo to zaburza wychowanie porządnego i otwartego człowieka.
I gdy już przeszła pani na tę emeryturę…
I gdy już przeszłam na emeryturę to pomyślałam, że sobie odpocznę od pracy, którą kochałam, ale która była bardzo trudna. Poranne wstawanie na dyżury, kontakty z policją, obecność w sądzie, tu kradzież… Pomyślałam więc, że sobie posiedzę w mężem i odpocznę na mojej działce. Posiedziałam tak chyba rok, zrobiłam wszystko w moim ogrodzie i zaczęło mi brakować kontaktów z ludźmi. Bo to nie wszystko, że ten mężczyzna jest obok i pójdziemy sobie na spacer, i pooglądać drzewa wkoło. Może będę żyć kolejnych 30 lat i co dalej? I co będę robić? I mimo, że wkoło mnie było naprawdę pięknie, bo lasy i jeziora, było mi za mało. Mój mąż zjeździł cały świat, więc już chciał odpocząć na miejscu. Ja siedziałam jako nauczyciel w zakładzie za kratami i chciałam jeździć, i podróżować. Chciałam więcej.
Ta działka może być dla mnie relaksem, ale nie sposobem na życie! Zakładałam swoją długowieczność czyli do ponad stu lat i miałam ten czas na działce siedzieć? (śmiech) To marnowanie życia. Wtedy dostałam telefon, od znajomej, która mnie zapytała, czy mogłabym zrobić coś artystycznego dla jej seniorów. Pomyślałam, że sama jestem seniorką więc czemu nie.
Miałam też wtedy obraz seniora z czasów zakładu, że chłopcy mówili: „Znów te stare dziadki przyjdą na nasze wydarzenia”. I tak pomyślałam, że na pewno nie chcę wyglądać jak tamten senior, który był niechciany i wyśmiewany. Ja nie będę przychodziła na kiepskie wieczorki ani spotkania w klubie.
Tak się zaczęła moja praca w Klubie Seniora. Założyłam wtedy kabaret „Ferajna”. Pojechaliśmy na przegląd do Bydgoszczy i tam się bardzo moje teksty spodobały. Nawet dostałam wyróżnienie za drugie miejsce i dostaliśmy nawet 600 zł dla Klubu. I tak pomyślałam, że tym ludziom chcę coś pokazać, by nie siedzieli tylko przy herbacie.
To były lata 90. więc naprawdę nie było gdzie iść. I już wiedziałam, że nie będę seniorem, który siedzi, ale tym, który działa i tworzy.
I co było dalej?
Ponieważ zawsze działałam społecznie, dostałam propozycję otwarcia klubu dla seniora Ikar na warszawskiej Ochocie. Tam poznałam panią prezes od spraw rencistów i emerytów. Powiedziała, że koniecznie muszę założyć własny klub. Powiedziałam, że gdybym tylko miała salę to już by klub był.
Dostałam więc salę we Włochach na 300 osób. To była piękna filia domu kultury. Założyłam kabaret, zespół wokalny, zespół dla dzieci, dla przedszkoli i zespół taneczny. No i tak to poleciało.
W tych moich przeróżnych działaniach zapraszałam też jako prelegentów wykładowców z Uniwersytetu. To były jeszcze znajomości, które nawiązałam w zakładzie czy ze szpitali, kiedy chorowałam. Lekarze, psychologowie przybywali na te spotkania i mieli swoje prelekcje. Na początku robili to bezpłatnie, później dom kultury płacił za te wykłady więc honoraria też były. Do tego doszły kąciki brydżowe i to życie społeczno-towarzyskie, które chciałam zaproponować tym ludziom, zaczęło kwitnąć.
Tak powoli odkrywaliśmy swoje pasje, uzupełnialiśmy wiedzę z różnych dziedzin. Pracując z seniorami, miałam duże możliwości poznania potrzeb z mojego pokolenia. Właśnie dzięki tym spotkaniom, przekonałam się, że chcę pokazać to nasze przemijanie, żeby ta nasza „starość” stałą się widoczna i znacząca w życiu publicznym tak samo, jak każda inna grupa społeczna.
Kogo jeszcze pani zapraszała?
Były spotkania z psychologiem. Na przykład na temat relacji między dziećmi a rodzicami czy między dziećmi a babcią. Uważam, że u naszych sąsiadów za granicą, jest pod tym kątem o wiele lepiej, bo nam życie i jego cykle, wyznaczają też warunki mieszkaniowe. Myślę, że gdybyśmy mieli lepsze warunki mieszkaniowe, to by było mniej dramatów. Bo jeśli na przykład rodzice mają tylko dwa pokoje, starzeją się a dzieci ich pobierają się, mają swoje dzieci, to nie da się pomieścić w takim małym mieszkaniu przecież. Jest ciężko wtedy. Nawet gdy jedno z rodziców umiera, to są już na świecie wnuki i jest wtedy bardzo ciasno. Stąd właśnie spięcia i awantury w domach.
Ludzie też przychodzili, by wyjść z domów. Bo pan przepisał mieszkanie na córkę, jego żona umarła, ale np. zięć go nie lubi więc stara się wtedy wychodzić…
Miałam taki cel, żeby uzupełniać luki w edukacji dla seniorów. Zorganizowałam też serię wykładów „kościoły chrześcijańskie i niechrześcijańskie”. To była cała piękna seria na temat religii. I przybywali prelegenci z różnych kościołów, np. ewangelickie i od Świadków Jehowy, przeróżne.
Te spotkania cieszyły się ogromnym powodzeniem, ponieważ po spotkaniach, robiłam zabawę. Nie odwrotnie. Godzina wykładu a potem zabawa.
Co działo się dalej z projektem dla seniorów?
Zaprosiłam DJa na wydarzenie z dyskoteką, do tego domu kultury. Bardzo się to spodobało. I pomyślałam, że mamy taką piękną salę, na 300 osób, to może te dyskoteki co tydzień? I pomysł spotkał się z zachwytem.
Dyrektor powiedział: „Pani Wiko, jeśli pani chce co tydzień tu grać, to niech pani gra. My tylko możemy raz na pół roku kogoś zaprosić, by zagrał, bo nie mamy funduszy na to”. Odpowiedziałam więc, że zgadzam się, będę grała za darmo i co tydzień. Sprzęt był, jak to w domu kultury, głośniki były. Kupiłam kilka płyt na rachunek, posłuchałam, jak gra DJ na tej pierwszej dyskotece i co? Byłam gotowa (śmiech). Potem zagrałam w Sylwestra i od tamtej pory minęło 24 lata, jak gram.
Mąż kwitował to śmiechem, że zupełnie upadłam na głowę z tą muzyką. On był typem domatora. Owszem, zawoził mnie i przywoził z tych zabaw, ale nie wchodził na salę. Mój mąż miał swój świat polityki i swoich znajomych a ja byłam taka społeczna i rozrywkowa.
W domu kultury przepracowałam pięć lat.
Przyjeżdżała do nas telewizja, kręcili zabawy, robili wywiady i to było bardzo miłe.
Przyszły jednak różne zmiany formalne, po których zrezygnowałam.
Wówczas współpracę zaproponowała pani Fundacja Wspierania Inicjatyw Artystycznych.
Zaproponowano mi pomoc w rozkręceniu Fundacji no i się zgodziłam. Fundacja mieściła się w pubie „Bolek” i tam, oprócz grania, założyłam salonik literacki. I zaczęłam tam uprawiać poezję i organizować wieczorki poetyckie, i wieczór pieśni autorskich. Napisałam projekt i dostałam 25 tysięcy złotych dofinansowania od miasta.
Np. był wieczór pieśni żydowskich i poezję recytowała piękna dziewczyna o pseudonimie „Zinger”. Występował też kabaret z Teatru Żydowskiego i były dwie cudowne dziewczyny z „Piwnicy pod Baranami” ze swoimi pieśniami. Od klimatu sentymentalnego, po pogodny i wesoły. Kiedy skończyły się pieniądze, to już drugiego projektu nie napisałam, ale „Bolek” zaproponował, bym u nich już została. Wtedy poznałam Paulinę Braun, która mnie zapytała o współpracę przy „Dansingu Międzypokoleniowym”. Powiedziałam, że chętnie spróbuję i zrobiłyśmy wydarzenie w „UFO”, na Rozdrożu. Pracowałyśmy razem chyba jakieś dwa lata.
Poprzez to, że w „Bolku” grałam trzy razy w tygodniu i wywiady zaczęły się sypać jak z rękawa, stałam się rozpoznawalna. Starałam się wykorzystać swoją popularność, by pokazać naszego polskiego seniora – z jego problemami, ale zawsze godnego szacunku i zachowującego twarz. Tacy, jakimi naprawdę są.
Jak narodził się pomysł na Paradę Seniorów?
Po kilku potknięciach dotarłam do Przemka Wiśniewskiego, doktoranta z UW, u którego taty kiedyś grałam na imprezie. Przemek zajmuje się socjologią seniorów. Znaliśmy się z różnych senioralnych imprez. Powiedziałam, że z racji tego, że seniorów jest w Polsce prawie 10 milionów, a są niewidoczni dla społeczeństwa, to chcę ich pokazać. Przemek się zgodził i powiedział, że jako Fundacja (przyp. red. – Fundacja Zaczyn) zrobi moją Paradę. Pierwsza Parada Seniorów była pięć lat temu i przyjechało na nią około 12 tysięcy osób z całej Polski. To się udało też dzięki temu, że jako DJ-ka byłam coraz bardziej popularna.
Jakie były pierwsze reakcje na to, że zaczęła pani grać? Jak to wygląda teraz?
Nadal było ogromne zaskoczenie, że jak to, jak starsza pani może w ogóle być DJ-em? Mówiłam więc wtedy, że nie jestem DJ-em tylko prezenterem muzyki, po prostu – gram, bo lubię. Odzywały się wtedy głosy oburzenia, że nie wypada, że jak to jest, by kobieta grała. A jaka to różnica, że kobieta nie może a mężczyzna może? A ja gram, bo to kocham. Słyszałam, że „w tym wieku” wypada zachować umiar i siedzieć w domu. Odpowiadałam wtedy, że to proszę siedzieć, ja idę grać. Nie jesteśmy jednakowi. Dla mnie się życie nie skończyło. Dla mnie rok na działce, wspomniany wcześniej, był rokiem regeneracji wśród zieleni. W międzyczasie wróciłam do Warszawy na operację, mam wszczepioną endoprotezę. Myślałam, że nie będę chodzić a chodzę, a nawet tańczę! Wszystko jest w porządku i dobrze się zagoiło.
Ale totalnie się nie zgadzam, by ktoś mówił, co ja mam robić. Gdybym nie miała protezy to wiem, że chodziłabym na zajęcia z pole dance czyli taniec na rurze.
Przykro jednak wspominam, gdy jakiś DJ kiedyś mi napisał, pod moimi zdjęciami z imprezy – „Co to za impreza, same stare meble tańczą”. Odpisałam więc z pytaniem czy on zawsze będzie piękny i młody? „Jak to wygląda, że stara kobieta gra na scenie?” – pytał dalej. Ano, jakoś tak wygląda, że inni tańczą i świetnie się wtedy bawią. Bo czy to jest tak, że muzykę może tylko młody grać? Przecież to nie jest istotne, kto gra, tylko jak i co.
Dopóki nie wzbudzam litości na scenie, bo też się muszę z tym liczyć, to będę grać. W momencie, gdy zacznę się wdrapywać na scenę zamiast wskakiwać na nią (śmiech) to faktycznie, powinnam z niej zejść.
Nigdy pani nie pomyślała, że faktycznie w tym wieku, już nie wypada pewnych rzeczy robić?
Uznałam, że nie będę niewolnicą stereotypów ani nawyków. Kto powiedział, że mam się ubierać na czarno, założyć buciki na niskim obcasie a nie złote?
Włosy związać w kucyk a nie mieć rozpuszczone czy pofarbowane na różowo pasemka, tak jak teraz? Nie będę się ukrywać z tym, jaka jestem. Nie lubię chodzić do fryzjera, od lat sama dbam o włosy. Bardzo dużo zależy od nas samych. Nie jest prawdą, że ja jako mama mam siedzieć do końca życia i stać nad moimi dziećmi, wnukami czy prawnukami. Jako mama swoje dzieci wychowałam, ale też nie ślęczałam nad nimi stale. Moi dwaj synowie mają żony i swoje dzieci oraz wnuki, a ja na gosposię też się nigdy nie nadawałam (śmiech). No, do czego jest im potrzebna babcia? Ja nie wychowałam tak rodziny, że ta oczekuje ode mnie, bym przyjeżdżała i pomagała od świtu do nocy. Moja rodzina też jest szalona i ciągle w ruchu, tak jak ja. Moje wnuki nie mieszkają z rodzicami, tylko same. I sami też dbają o siebie. To już jest inne pokolenie, niż było kiedyś. Moja mama nie pracowała, była w domu, zajmowała się domem. Po śmierci taty mieszkałyśmy razem 20 lat. Wtedy na powrót byłam „małą córeczką” i mogłam inaczej prosperować. Gdy mama zmarła, stałam się dorosła i odpowiedzialna sama za siebie.
Dlatego sytuacja starych ludzi czy niepełnosprawnych w Polsce mnie tak boli. Również sytuacja środowiska osób homoseksualnych mnie boli, bo uważam, że to tylko sprawa dwóch osób, które się kochają. A nie rządu czy sąsiadów. Ja oceniam człowieka to tylko po tym, co dobrego zrobił dla świata. Jaki jest dla rodziny, sąsiadów, zwierząt.
Jaki jest sekret szczęśliwego życia w podeszłym wieku?
Istnieje ciekawy zestaw rad ludzi, którzy zdradzają nam sekrety swojej długowieczności:
- Nigdy się nie poddawaj,
- Prawidłowo przeżuwaj jedzenie,
- Nie przejadaj się,
- Pij alkohol tylko z umiarem,
- Gimnastykuj się,
- Bądź optymistą,
- Kochaj ludzi, zwierzęta, przyrodę i kochaj siebie.
Rozmawiała: Dagmara Wójcik – Jędrzejewska
Redakcja: Anna Chodacka – Penier, Aneta Zadroga
CytujSkomentuj
Niesamowita kobieta! Pełna radości, uśmiechu i werwy. Jej energia można by było obdzielić kilka osób jest wspaniałym przykładem, ze życie jest po to, by żyć. Tak wiec – żyjmy!