Potrafiła przełamać bariery „ról społecznych” przypisanych jej w czasie dorastania, odkryć w sobie potencjał do tworzenia rzeczy niezwykłych i łącząc pracowitość z optymizmem i chęcią dokonania niezwykłego, osiągnęła sukces, który może być inspiracją dla każdej kobiety pragnącej rozpocząć przygodę ze swoją własną firmą.
Czy od zawsze chciała być pani kobietą niezależną i mieć własną działalność?
Dorota Bocian, właścicielka Open Business Boutique: Absolutnie nie. Ja należę jeszcze do pokolenia, które było wychowywane w imię wartości „Bóg, honor i ojczyzna’”. Życie według tego schematu miało wyglądać w bardzo prosty sposób: należało zdobyć przydatne wykształcenie, znaleźć pracę i spełnić się według ról, jakie przypadły nam w udziale. Mam tu na myśli oczywiście tradycyjne kobiece role żony i matki. Oczywiście miałam marzenia… Widziałam siebie w różnych miejscach, tworzącą różne rzeczy. Byłam jednak przekonana, że marzenia to jedno, a życie, to zupełnie coś innego. Nie wiedziałam, że „marzenia to cel z datą realizacji.” Dowiedziałam się o tym dopiero kilka lat temu.
Jaką drogę musiała pani przejść, aby dopiąć swego?
Trudno mi teraz patrzeć na to w ten sposób. Ja nawet teraz nie myślę o sobie, że dopięłam swego. Ponad 6 lat temu, po 17 latach pracy na wysokim stanowisku w międzynarodowej firmie, postanowiłam odejść. Według zewnętrznych kryteriów osiągnęłam sukces. Miałam stanowisko, zarabiałam bardzo dobre pieniądze, ale… No właśnie – zawsze jest jakieś ale. Przez kilkanaście lat byłam przekonana, że tak powinno wyglądać życie bizneswoman, i że w większości tak właśnie wygląda: nie normowane (a także zdecydowanie ponad normę) godziny pracy, zbyt dużo obowiązków (zawodowych i prywatnych) i wykruszające się w konsekwencji braku czasu na przyjaźnie i znajomości, oraz zderzenie z przeróżnymi stereotypami dotyczącymi kobiet na stanowiskach. Nie potrafiłam znaleźć granicznego punktu pomiędzy pracą, a życiem prywatnym, pomiędzy tym, co powinnam, a tym, co chcę, nie miałam czasu na rozwój osobisty – i nie chodzi mi tutaj o udział w szkoleniach. Jednakże moją największą traumą okazała się świadomość, że będę musiała robić to, co robię, aż do emerytury. Byłam książkowym przykładem wypalenia zawodowego, spowodowanego zbyt głębokim zaangażowaniem w sprawy zawodowe bez zadbania o work-life balance. To jest oczywiście duże uproszczenie. W moim przypadku nie była to kwestia tylko i wyłącznie pomylenia wartości z zakresem obowiązków, ale głównie to, że żyłam w poczuciu, że życie mi się przydarza, a nie, że posiadam moc sprawczą i mogę na własne życie wpływać. To oczywiście było zarówno przyczyną, jak i skutkiem zaniżonego poczucia własnej wartości. Nie doceniałam własnych sukcesów, przypisując je korzystnym zbiegom okoliczności, a nie własnym talentom i bardzo ciężkiej pracy. Po jakimś czasie odkryłam, że nie jestem przypadkiem odosobnionym. Wiele kobiet ma skłonności do niedoceniania własnych umiejętności, do brania na siebie zbyt wielu zadań, i do bycia różnymi osobami, tylko nie SOBĄ.
Czego nauczyły panią te wszystkie lata doświadczeń?
Zaczynałam pracę w międzynarodowej firmie w bardzo specyficznym momencie. Zakończył się etap Polski solidarnej, a zaczynał wolnej i demokratycznej. Ze wszystkimi konsekwencjami tego zjawiska: obalaniem zagranicznych mitów o Polsce i Polakach oraz naszych własnych. Myślę, że tylko moja tak zwana głupota młodości i to, że nikt mi nie powiedział, że się „nie da’’ spowodowało, że cały projekt udało się zrealizować. Gdybym wiedziała wtedy to, co wiem dzisiaj, myślę, że zabrakłoby mi odwagi, żeby podjąć się takiego wyzwania. Nie mówię tutaj o braku doświadczenia zawodowego (w tej branży, w tamtym czasie, w Polsce nie było NIKOGO przygotowanego do tego typu projektu), mówię o czynniku ludzkim: złośliwości, zawiści, kompleksach, nieuczciwości i jeszcze kilku naszych niechlubnych cechach, nie tylko naszych narodowych. Niezbędnym elementem było nieustanne dokształcanie się w różnych dziedzinach. Przypominam, że były to czasy, kiedy Polska nie pretendowała do miana największego centrum rozwoju osobistego i rynku szkoleniowego. Ze zrozumiałych względów była to głównie literatura obcojęzyczna. Czytałam, przerabiałam i uczyłam się wszystkiego, co było mi bezpośrednio przydatne, ale też pochłaniałam rzeczy „na zapas”, które mogły przydać mi się w przyszłości.
W jaki sposób podczas całej pani kariery, radziła sobie pani z rozwiązywaniem problemów w biznesie?
Rozwiązywanie problemów? Ja nie rozwiązywałam problemów… Miałam zadania do wykonania i je wykonywałam. To były kwestie, które zajmowały mniej lub więcej czasu, ale to nie były problemy. Ja chyba nigdy w życiu nie użyłam sformułowania „problem”. I do dzisiaj została mi absolutna awersja do narzekania i wynajdywania wymówek.
Pomysł na firmę Open Business Boutique jest niezwykle oryginalny. Jak narodziła się ta koncepcja?
Reinwestowanie się na rynku pracy po czterdziestce nie jest łatwe, w pewnym sensie własna firma to było jedyne wyjście (śmiech). Kiedy już wiedziałam, że nie chcę nigdy więcej powtarzać pewnych doświadczeń, i że nie chcę być najemnikiem, nawet takim na wysokim stanowisku i dobrze opłacanym, musiałam podjąć decyzję o odejściu. Ale, mówiąc zupełnie, szczerze, wtedy jeszcze nie wiedziałam, co będę robić. Wiedziałam tylko, że nie chcę zostać tam, gdzie byłam. Chciałam mieć poczucie, że żyję własnym życiem, chciałam decydować, kiedy pracuję i co robię, a co najważniejsze – z kim. Wymyślając siebie na nowo, wzięłam pod uwagę nie tylko to, w czym byłam dobra, ale przede wszystkim to, co jest zgodne z moimi osobistymi wartościami i predyspozycjami osobowymi. Odkrycie tego zajęło mi chwilę i wcale nie okazało się takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. A jeszcze trudniejsze okazało się danie sobie na to wszystko przyzwolenia… Bo, niestety, w takich sytuacjach, większość ludzi z twojego otoczenia, puka się w głowę, a stwierdzenia: „Ty chyba zwariowałaś!’’ są najłagodniejszymi, jakie do ciebie docierają… Zwykle jest też tak, że popadamy ze skrajności w skrajność – nieraz słyszeliśmy o przypadkach menedżerów, którzy po odejściu z korporacji, uciekli w przysłowiowe Bieszczady i żyją zgodzie z naturą. Sama poznałam taką kobietę, która zrezygnowała z mega kariery, kostiumy Deni Cler zamieniła na gumowce i piecze chleb we własnoręcznie wybudowanym przez siebie piecu. Ja też miałam moment maksymalnego wychylenia wahadła na druga stronę, absolutnie nie chciałam pracować dużo, ciężko, dla kogoś, robić czegoś, do czego nie zawsze byłam przekonana. Nie chciałam odpowiedzialności za kilkudziesięciu pracowników i ich rodziny. Nie chciałam konfrontacji, zadań, planów itp. Wydawało się, że nie chcę nic ze starego życia… Często zmian w życiu dokonujemy na zasadzie rewolucji, a nie ewolucji, również pod wpływem skrajnych emocji, więc nie jesteśmy do tych zmian technicznie przygotowani… Tak właśnie było ze mną i niestety konieczna okazała się korekta pod kątem tego, na ile to, co lubię robić, pozwoli mi na pokrycie (wysokich ze względu na kredyty) kosztów utrzymania. Wyniki zamknęłam w 4 wnioskach.
Jakich?
Po pierwsze – nie zawsze nasze wybory powinnyśmy opierać w życiu na tym, co umiemy robić najlepiej (często potrafimy bardzo dużo, ale to nie znaczy, że wszystko, co umiemy i robimy dobrze, sprawia nam maksimum satysfakcji i że na tym powinnyśmy opierać nasz biznes). Po drugie – nie zawsze pasję da się przełożyć na biznes, który w 100 procentach zadowoli nasze potrzeby finansowe (bywa też tak, że musimy rozważyć opcję połączenia kilku źródeł, żeby naszą sytuację rozwiązać). Nie zawsze też należy łączyć pasję z biznesem (trzeba wyznaczyć granicę pomiędzy tym, co chcę, a tym, co powinnam). I na koniec – najważniejsza w tym wszystkim jest świadomość nas samych i tego, że z każdym wyborem wiąże się jakaś konsekwencja.
Wiedziałam, czego nie chcę, a to było już coś. Dodałam do tego to, co mogę wykorzystać na już i stworzyć z tego nową wartość.
Zmiany społeczno-gospodarcze ostatnich lat skłaniają coraz częściej do redefinicji pojęcia tradycyjnego biznesu. Pewność czy raczej niepewność koniunktury, stwarza możliwości dla kreatywnego podejścia w biznesie. Co to znaczy? Kreatywność w biznesie jest tworzeniem powiązań, o których inni nie pomyśleli, implementowania na naszym rynku innowacyjnych rozwiązań, nowych pomysłów na zarabianie pieniędzy, a tym samym tworzenia nowych zawodów. Obecnie potrzeba dużo więcej niż tylko dyplom ukończenia wyższej uczelni, żeby odnaleźć się w dzisiejszym biznesie. Rynek dzisiaj dużo bardziej ceni kreatywność niż kompetencje i preferuje raczej znajomość konkretnych zagadnień niż ogólną wiedzę. Stąd potrzeba kreowania nowych pomysłów w biznesie.
Pani firma określa się hasłem „nowe spojrzenie na biznes”. Co, oprócz kreatywności, istotne jest w tej branży?
Tematem mojej trenerskiej pracy dyplomowej (Akademia SET) była właśnie kreatywność. Niestety, większość ludzi za kreatywnych się nie uważa, ponieważ rezerwuje to pojęcie dla artystów, pisarzy, wynalazców, copywriterów. Zwykle uważamy, że kreatywność „dotyka” innych ludzi, nie nas. A to jest w dzisiejszym świecie na porządku dziennym. Zmiany, jakich dzisiaj jesteśmy świadkami, to poważne epokowe zmiany – zarówno w zakresie technologii, sposobów jej wykorzystywania, wartości, jak i zmiany społeczne, które są nie do cofnięcia. Hasło „nowe spojrzenie na biznes” wzięło się również z tego, że w momencie określania profilu firmy, niektóre zawody – tutaj – sposoby zarabiania pieniędzy, nie miały bezpośredniego odnośnika do PKD, albo było to spojrzenie na biznes naprawdę „nowe’’, czyli jeżeli myjnia – to bez użycia wody, jeżeli farby do malowania – to fotokatalityczne, jeżeli urządzenia do oczyszczania wody, to wykonane z zakrętek do butelek plastikowych, problem z wilgocią w domu – nieinwazyjne urządzenia do likwidowania wilgoci kapilarnej Bio Dry. Przykładów jest dużo, a w związku z tym, że prawie wyłącznie moi klienci są z polecenia, rzadko upubliczniam informacje, bo nie mam takiej potrzeby.
Misja firmy uwzględnia m.in. innowacyjne i nowe sposoby na zarabianie. Jak zatem odbywa się cały proces wsparcia osób, które szukają pomysłu na siebie? Na czym to polega?
Tak, jak mówiłam, moi klienci są głównie z polecenia, ale to wynika raczej z tego, że wiele osób wie, że moje życie toczy się między Polską i Włochami, a Włosi znani są z kreatywności, nie tylko w dziedzinie mody. Ktoś, kto szuka dla siebie lub na siebie nowego pomysłu może: mieć zasoby finansowe, a nie mieć pomysłu lub dojścia do pewnych rozwiązań, mieć pomysł (albo przynajmniej pojęcie, czego szuka), a nie mieć pieniędzy, albo nie mieć ani pomysłu, ani środków. Muszę przyznać, że najbardziej lubię takie przypadki, kiedy mogę uczestniczyć w procesie, tzn. osoba wie tylko, że pora na zmiany, ale jeszcze nie wie, w jakim kierunku. Wtedy po części przeprowadzam te osoby przez „drogę przez mękę”, przez którą ja sama przeszłam – przyglądania się swoim wartościom, dopasowywania własnych predyspozycji również do własnych potrzeb. Jeżeli ktoś ma koszty na poziomie 20 tys. PLN miesięcznie, nie może się spodziewać, że natychmiast znajdzie biznes oparty na własnej pasji i nawet jeśli chce się poświęcić zielarstwu, to trzeba się temu chwilę poprzyglądać, żeby za chwilę nie przechodzić wszystkiego od nowa. Tak więc w zależności od indywidualnej sytuacji: kojarzę firmy, pomagam znaleźć pomysł i/lub go wdrożyć, a jeśli trzeba, przeprowadzam klienta przez cykl warsztatów oraz sesji coachingowych w niezbędnym lub wybranym przez klienta zakresie. Najważniejsze w tym jest to, że nie wszystko nowe musi być nowe w 100 proc. – to zostawmy wynalazcom. Pewne pomysły i rozwiązania już gdzieś istnieją, tylko trzeba je umiejętnie implementować do naszej rzeczywistości.
Może pani podać przykłady realizacji, które były najbardziej szczególne/nietypowe?
Po części wszystkie są nietypowe, bo są różnorodne. Zmuszają mnie do ciągłej nauki i niesłychanej otwartości na to, co się dookoła dzieje. W obecnym układzie sił moja intuicja ma duże pole do popisu – owocuje to bardzo dużą trafnością w prognozowaniu pewnych trendów z wyprzedzeniem ok. dwuletnim. Jeżeli ktoś pyta, czym się zajmuję, to przeważnie odpowiadam, że zależy, w jakim dniu tygodnia. Dzisiaj zgłębiam tajniki receptur kosmetycznych, pomagam w negocjacjach firmie zajmującej się trychologią, albo tłumaczę fenomen pirodestylacji albo pirogazyfikacji (chociaż to są zupełnie inne bajki). To, co chcę podkreślić to to, że moje nowe wcielenie dało mi szansę na niesłychaną polifoniczność, w odróżnieniu do tego, co robiłam wcześniej. Oczywiście, to nie znaczy, że zajmuję się wyłącznie zagadnieniami, które trudno znaleźć w słowniku. Pomagam różnym osobom, w różnych sytuacjach i mających różne potrzeby. Rozmiary projektów są różne. Teraz pracuję z panią, która oferuje prasowanie własnym sprzętem w domu klienta lub na żądanie – z dowozem. Inny duży projekt to dermotekstylia. Moja praca polega na dyskretnej asyście w osiągnięciu tego, co definiuje klient. Czasami jest to pomysł na biznes, a czasami rozwiązania, jak go zastosować.
Nie jest to tak łatwe zadanie, jak może się wydawać. W jaki sposób zainspirować kobiety, dodać im wiary we własne możliwości?
Kobiety, po pierwsze, muszą wyjść z domu. Jest teraz bardzo dużo grup, klubów, organizacji kobiecych, które mogą nam pomóc w odnalezieniu siebie, odbudowaniu poczucia własnej wartości i – przede wszystkim –poczucia sprawczości we własnym życiu. Inspiracja to jedno, a trwałe zmiany to proces, który często nie jest dla nas ani łatwy ani komfortowy. I właśnie wtedy przydaje się wsparcie osób, które wiedzą, z czym się borykamy.
W jaki sposób mężczyźni odbierają kobiety na stanowisku szefa?
Lata temu, o naiwności, myślałam, że dobrze, że kobiece spojrzenie wzbogaca męski styl zarządzania. Później odkryłam, że prawda wygląda trochę inaczej. A teraz? Od kiedy odpowiedziałam sobie na pytanie: Czy chcę mieć rację, czy chcę być szczęśliwa? To mnie to już absolutnie nie obchodzi. Ale do tego musiałam dorosnąć.
Czy my, kobiety, możemy czegoś nauczyć się od mężczyzn w świecie biznesu?
Bardzo dużo. Nie zawsze jednak jest możliwe zastosowanie tego w praktyce, chociażby z tego powodu, że mamy inną konstrukcję psychiczną. Często zazdrościłam mężczyznom, że są mniej emocjonalni ode mnie, w związku z tym spustoszenia wywołane przez stresujące sytuacje nie były tak ogromne, jak u mnie. Chciałabym też umieć odciąć się w domu od spraw zawodowych. Godzien podziwu jest męski luz i pewność siebie, podczas gdy, my, kobiety chcemy być zawsze perfekcyjne i nigdy nie jesteśmy (według nas samych) dość dobre. Zresztą te kwestie poruszam też w książce, nad którą pracuję.
Jest pani wolontariuszką w Dress for Success Poland. Na czym polega idea tej organizacji i w jaki sposób się pani udziela?
Współpracuję z tą organizacją od kilku lat. Pojawiła się na mojej drodze w momencie, kiedy zdałam sobie sprawę, że mam potrzebę robienia czegoś dla innych. Robienia w sposób świadomy, nie na zasadzie przyjacielskiej przysługi, albo świątecznych dobrych uczynków, ale z wewnętrznej potrzeby – jak to zwykli określać Amerykanie – „to leave the world a better place”, żeby zostawić świat lepszym…
Misją organizacji jest promowanie ekonomicznej niezależności kobiet, pomoc kobietom defaworyzowanym zawodowo. Dress for Success jest częścią światowego ruchu wspierającego kobiety w dokonywaniu zmian na rzecz ich lepszej, bezpieczniejszej i bogatszej przyszłości. Kobiety, które się zgłaszają, pochodzą z różnych środowisk i są na różnych etapach życiowych. Czasami stoją w obliczu podejmowania bardzo trudnych decyzji. Od nas dostają – poprzez serię warsztatów – wsparcie na etapie zdobywania własnej niezależności, metamorfozę wizerunkową oraz tytułową „sukienkę” do rozpoczęcia drogi zawodowej. NIE szukamy zatrudnienia dla naszych beneficjentek, my je przygotowujemy do tego, żeby mogły same zawalczyć o swoją lepszą przyszłość. Moja rola dotychczas głównie polegała na prowadzeniu warsztatów wizerunkowych i zajęć motywacyjnych. Ale te osoby, które miały do czynienia z organizacjami działającymi w oparciu o wolontariat wiedzą, że robi się to, co jest do zrobienia, bez wybrzydzania: sprzątanie, skręcanie mebli, dyżury w biurze czy pakowanie kilkuset paczek na event…
Ponadto godzi pani życie zawodowe z prywatnym, pomiędzy Polską i Włochami. Jak to się pani udaje?
Szczerze? Z różnym skutkiem (mam nadzieję, że uśmiech na mojej twarzy będzie widać nawet w druku). Bo na temat Włoch i Włochów wszyscy wiemy bardzo dużo. Niemal każdy wyrobił sobie własną opinię na ich temat. Ci, którzy we Włoszech nie byli, znają Włochy i Włochów z filmów (zwłaszcza komedii) albo reklam, niestety pełnych stereotypów. Ci z kolei, którzy we Włoszech byli, mają prawdopodobnie obraz Włoch taki, jaki jest region, który zwiedzili najpierw. Niestety i ja sama wpadłam w taką pułapkę i dopóki nie poznałam ich trochę lepiej, moja opinia o nich pełna była stereotypów, nierzadko pewnie krzywdzących. Kilka spostrzeżeń jednakże mi pozostało, tylko teraz patrzę na nie trochę inaczej… Kto kiedykolwiek był we Włoszech, to wie, że w tym kraju słowo „logika’’ nabiera zupełnie nowego wymiaru i, jak mówi Maciej Brzozowski, „proste jest tutaj tylko jedzenie.” Nie lubią zakazów ani żadnych reguł, robią niemal wszystko po swojemu. Są wielkimi indywidualistami, ale jednocześnie jednym z najbardziej towarzyskich narodów, z wprost niezwykłą umiejętnością nawiązywania kontaktów. Potrafią dogadać się wszędzie i ze wszystkimi i to oczywiście niezależnie od poziomu znajomości języków obcych. Jak Włoch nie wie, jak powiedzieć, to z pewnością pokaże rękami, a my go zrozumiemy. Niektórym przeszkadza włoski chaos – a to nic innego, jak rozkoszna improwizacja! Jednakże osoby z zacięciem do porządku i planowania mogą przechodzić we Włoszech kryzys tożsamości i trudności adaptacyjne. Wbrew pozorom jest to jednak pracowity naród i kontakty biznesowe są dla nas bardzo pouczające, pomimo pozorów konieczności odbycia terapii po powrocie.
Wiele rzeczy może nas drażnić, wielu rzeczy możemy nie rozumieć i je krytykować. Niezaprzeczalny jednak jest fakt, że mają to „coś”. Włoski geniusz to jakość, fantazja i pomysłowość, doskonały design i perfekcyjne wykonanie. To genialna prostota, ale jednocześnie smak i kultura. Jedno jest pewne: można Włochy lubić albo nie, można Włochów kochać albo ich nienawidzić, ale trudno pozostać zupełnie obojętnym…
Gdzie czuje się pani najlepiej?
Tam, gdzie jestem w danym momencie (śmiech). A przeważnie takie nastawienie u siebie podsycam. A później, tzn. maksymalnie po dwóch tygodniach, wracam do mojego domu w Katowicach, żeby się „spolszczyć”. Wtedy nie jem makaronu i rządzę się, tak jak chcę. Co zresztą uwielbiam i do czego jestem przyzwyczajona. Do samodzielności. Włochy są cudne, ale ja nie chcę rezygnować z tego, kim jestem, tylko dlatego, że rano zamiast „Cześć”, słyszę: „Ciao Amore”…
Co sprawia pani największą satysfakcję?
Okrywanie siebie, świata i pomaganie innym.
Co uważa pani za swoje szczególne osiągnięcie?
Mam wielkie plany. Chociaż powinnam powiedzieć chyba, że mam ich wiele. Największe osiągnięcia jeszcze przede mną. Tego się trzymam.
Jakich podstawowych błędów należy unikać, według pani, aby osiągnąć wymarzony sukces?
Mówię z perspektywy własnych doświadczeń i przemyśleń: Nie ma takiej recepty, która pozwoliłaby nam osiągnąć sukces bez przynajmniej minimum konsekwencji. Możemy próbować je zminimalizować, ale tak naprawdę nie da się osiągnąć sukcesu bez wpadek, porażek i łez. Świadomość, że tak musi być, pomoże nam w trudnych momentach. My, kobiety, chcemy zawsze jak najlepiej wypaść, więc porażka to dla nas koniec świata. Lega w gruzach nasze poczucie własnej wartości, a szkoda…
A osobiście? Co oznacza dla pani pojęcie „sukces”?
Jak mówi o sobie Anna Dymna: „Piękna to ja już byłam”, to ja powiem z kolei, że sukces to ja już kiedyś miałam – i nie byłam szczęśliwa. Dzisiaj dla mnie sukces to „Droga w budowie”… Sukcesem dla mnie dzisiaj jest to, że wiem, że mam do zrobienia jeszcze wiele rzeczy, że mam wybór, że nawet, jak odnoszę chwilowe porażki, to mogę je zamienić w coś dobrego dla siebie, albo dla innych. Zakładam fundację, nad którą pracowałam prawie rok, żeby połączyć w jedno wszystkie wartości i idee, jakie mi przyświecają w ostatnich latach. Sukcesem jest to, że każdy kolejny dzień może być ciekawszy i wartościowszy od poprzedniego.
Co najbardziej lubi pani w swojej pracy?
To, że pod pretekstem pracy mogę podróżować i jestem po innej stronie barykady, różnorodność tematów, możliwość wyboru zarówno klienta jak i tematyki współpracy.
Jak widzi pani swoją przyszłość za 10 lat?
Zawsze miałam problem z określaniem planów aż tak bardzo długoterminowych. Przeważnie realizowałam je wcześniej i potem zaczynałam się nudzić. Pewnie mam jakąś formę ADHD. Jasne, że mam plany i cele, chociaż czasami myślę, że cele są bez sensu. Oczywiście, musisz wiedzieć, gdzie chcesz dojść, ale życie nie może polegać tylko na realizacji celów. To wydaje się trochę nudne…
Gdyby miała się pani określić w trzech słowach…
Innowacyjnie indywidualna introwertyczka…
Czy bycie własnym szefem ma też swoje minusy?
Mnóstwo. Kiedy opowiadamy o minionych wydarzeniach, nie ma to już takiego ładunku emocjonalnego, jak wtedy, kiedy to się dzieje realnie. Z moich wypowiedzi mogłoby się wydawać, że wszystko w życiu łatwo przychodzi, trzeba tylko wiedzieć, czego się chce i do tego dążyć. Mieć pasję i robić to, co się lubi. Nic bardziej mylnego. Jak masz szefa nad sobą, to w najgorszym wypadku możesz złożyć wypowiedzenie. Jak podejmiesz złą decyzję we własnej firmie, nie masz na kogo zwalić. To jest trudne i jak mówiłam wcześniej – wszystko ma swoją cenę. Tego musimy być świadome i zaakceptować to.
O czym pani marzy?
Nie mogę powiedzieć, bo to też jest pewna nowość, i zaraz ktoś to zrealizuje (śmiech)…
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
CytujSkomentuj
Mądre słowa. Tak to już jest, stety czy niestety że życie ogromnie weryfikuje nasze zamierzenia i plany odnośnie życia zawodowego, ale i również prywatnego. A że te dwie dziedziny się często zazębiają to nic nowego. Warto mieć zatem porządek tu i tu