EksMagazyn: Jakie jest pani przepis na szczęście?
Ewa Kasprzyk: To jedno z trudniejszych pytań, jeśli chodzi o zadanie go drugiemu człowiekowi, jeśli chcemy się nad nim zastanowić w trochę szerszym ujęciu, może nawet trochę filozoficznym. Mówiąc krótko, szczęście to jest brak nieszczęścia. Jeśli tego nieszczęścia nie ma, to jestem umiarkowanie szczęśliwa, czyli jest to stan, w którym nie czuje się zagrożenia. Szczęście się zdarza. Jeżeli szczęście ma mieć zabarwienie euforyczne i utożsamiamy je z takim stanem, który jest bardzo ulotny, trwa może pięć minut, to chcielibyśmy je przedłużyć. Tylko, gdyby to był constans, gdyby nie było przeciwstawienia, skąd wiedzielibyśmy, co to jest szczęście? Tak to się zapętla.
Czego pani potrzeba do szczęścia?
Niedużo, jestem osobą nastawioną bardzo optymistycznie do ludzi, do życia i do świata. Poza tymi momentami, kiedy nie, bo i takie się zdarzają (śmiech). Jestem chyba wtedy najszczęśliwsza, kiedy mam dobrą energię daną od drugiego człowieka, kiedy spotyka mnie interesujące zdarzenie, albo coś idzie po mojej myśli, albo tak po prostu, zwyczajnie, kiedy wstaje się z łóżka, jest jakiś kolejny dzień, a ja cieszę się, że żyję. Czasami człowiek tak ma i potrafi to do siebie powiedzieć.
Czy miała pani w życiu szczęście do ludzi?
Ja w ogóle mam bardzo dobry kontakt z ludźmi. Wynika to z tego, że jestem osobą ufającą i otwartą. Nie zakładam z góry, że ktoś może mi wyrządzić jakąś krzywdę psychiczną czy fizyczną. To czasami bywa zgubne, ale biorę to na margines tej mojej „naiwności”. Dobrze się stało, że u progu mojej działalności artystycznej spotkałam Barbarę Sas, Romana Załuskiego, z którym zrobiłam cztery filmy, Jacka Bromskiego, Janusza Majewskiego, z którym robiłam spektakle telewizyjne i teatralne, czy Kazimierza Kutza. Cieszę się, że spotkałam Andrzeja Wajdę, z którym wprawdzie nie zrobiłam żadnego filmu, ale pamiętam, jak przyszedł do mnie po „Bellissimie” i był zachwycony. To jest chyba taka rzecz dana aktorom – spotykamy odpowiednich ludzi i nasza droga zawodowa się potem dobrze układa.
Czy kobieta musi mieć u boku mężczyznę, żeby czuć się szczęśliwą?
Kobietom w pewnym wieku trudniej znaleźć mężczyznę, bo nauczyły się żyć same, przyzwyczaiły do pewnej autonomii, do tego, że są samodzielnie, że nie są zależne od nikogo. Trudno jest pójść w relacje, nawet znieść czyjąś obecność i to gdzie on stawia filiżankę. Często to słyszę od młodszych kobiet. Ja powiem tak. Na pewno jest dobrze, kiedy ma się partnera, fajny, udany związek z mężczyzną, który spełnia nasze oczekiwania. Jest dobrym człowiekiem, czujemy się z nim bezpiecznie, a jednocześnie ma się z nim dobry seks, jest pewna doza namiętności, trochę zazdrości. To kobiety kręci. Bycie w dobrym związku jest budujące. Kobiety się stresują z różnych względów, kiedy rozstają się z mężczyznami, kiedy mają nieudane małżeństwo lub nie mają tego faceta. Kiedy dobiegają np. do 40. i nie mają partnera. Są inteligentne, mądre, a faceci są jacy są i nie należy tego przeceniać. Rozmawiałam ostatnio z moim przyjacielem z Berlina i on mówi: „Wiesz co, jak mi każesz to zrobić, to ja to zrobię, tylko nie dorabiaj do tego filozofii i nie oczekuj, że stanie się cud i jakikolwiek facet się domyśli.” Kobiety czasami by chciały być jak księżniczki, żeby mężczyźni domyślali się, jakie mają marzenia i potrzeby, a trzeba się komunikować wprost.
Czytałam fragmenty pani książki o miłościach z lat młodzieńczych, narzeczonych i mam wrażenie, że miała pani szczęście do mężczyzn.
Myślę, że miałam. Pierwsza miłość była szalona, później fantastyczne małżeństwo przez całe lata, zresztą do tej pory z moim mężem, mimo że nie mieszkamy razem i nie spędzamy dużo czasu, przyjaźnimy się. Potem były jeszcze różne damsko-męskie przyjaźnie. Mimo upływu lat, mężczyźni ciągle się mną interesują (śmiech). To jest dość budujące.
Cały materiał jest do przeczytania w EksMagazynie nr 24
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.