Kathrine-Switzer-1
Redakcja
23/11/2018

Kathrine Switzer: W maratonie historii

Gdy ruszyła z linii startowej, zaczęła nieświadomie pisać historię. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że otwiera kobietom drogę do startu w biegach długodystansowych. Aż strach pomyśleć, że bieganie było niemal poza zasięgiem zaledwie pół wieku temu.

Nie było tego w regulaminie, bo i być nie musiało – nikt nie dopuszczał nawet myśli, że kobieta może stanąć na linii startu. Biegi długodystansowe były zarezerwowane dla mężczyzn. A jednak Kathrine postanowiła, że pobiegnie w maratonie.

Nie na przekór, po prostu lubiła biegać. Robiła to samotnie wieczorami, ale też ze swoim trenerem-amatorem na uczelni. Arnie nie był członkiem kadry naukowej Syracuse University, pracował tam jako listonosz. Ale biegał i tę pasję dzielił z młodszą o 30 lat studentką. Opowiadał jej o najwspanialszych chwilach, gdy biegł w maratonie bostońskim.

– Pewnego dnia powiedziałam, że też chcę w nim pobiec. Na co on odpowiedział, że „żadna kobieta nie zdoła przebiec maratonu”. Odparłam „co?!”. Kazał mi udowodnić to podczas treningu i jeśli dam radę, to zapewnił, że sam zabierze mnie do Bostonu. Zakład stał, zaczęliśmy naprawdę twardo biegać razem i jednego dnia przebiegliśmy 26 mil. Powiedział mi wtedy: „nie wierzę, wyglądasz świetnie!”. Odpowiedziałam, że chyba nie zmierzyliśmy dobrze dystansu i powinniśmy pobiec jeszcze 5 mil. […] Przebiegliśmy te 5 mil i pod koniec treningu zemdlał. Gdy oprzytomniał, stwierdził: „kobiety mają ukryty potencjał w wytrzymałości!” – opowiada 71-letnia dziś Kathrine.

Arnie przegrał zakład i zabrał Kathrine do Bostonu na maraton 1967. Pojechał z nimi jej chłopak, późniejszy mąż, który również biegał na długich dystansach. Na listę startową wpisała się jako K.V. Switzer, bez swojego żeńskiego imienia. Nie wzbudziła podejrzeń. Jak wielokrotnie później przyznawała, nie myślała o ukrywaniu się.

– Od długiego czasu podpisywałam się inicjałami, ponieważ mój wspaniały ojciec źle zapisał imię na akcie urodzenia. Nie chodziło o wprowadzenie nikogo w błąd – zapewnia biegaczka.

Mimo to widok wysokiej, smukłej kobiety z makijażem i rozpuszczonymi włosami już na linii startowej wywołał niedowierzanie. Po niewiele ponad kilometrze organizator wyścigu wdarł się na trasę i próbował zerwać z Kathrine jej numer startowy (261), ale udało mu się odedrzeć tylko fragment. Partnerzy Kathrine odpędzili go, choć krzyczał za nimi, każąc jej natychmiast opuścić trasę maratonu.

– Wziął mnie z zaskoczenia. Byłam przerażona na śmierć, naprawdę. Próbowałam się od niego uwolnić, ale on ciągle mnie doganiał – relacjonuje.

Dyrektor Jock Semple nie był seksistą, nie o to chodziło. Przynajmniej tak wspomina to legendarna biegaczka, która zaprzyjaźniła się z nim po incydencie.

– On myślał, że kpię z jego wyścigu. Wydawało mu się, że biegnę jak klaun, dla żartu. Był wściekły, bo był po prostu przepracowany, próbował chronić swoją dziedzinę. I, w gruncie rzeczy, był produktem swoich czasów – wspomina Jocka Kathrine.

Trudne chwile na trasie dla obojga były ważną lekcją. Na tyle, że zbliżyły ich na lata. Switzer była przy dyrektorze w 1988, gdy umierał na raka. Nie miała żalu tym bardziej, że nieprzyjemny incydent stał się kluczowym momentem jej życia. Gdy miała chwilę zwątpienia, czy nie zejść z trasy, usłyszała od swojego trenera, że ma biec co sił w nogach.

– Przez moment myślałam, czy powinnam skończyć udział? Czy zrobiłam coś tak złego? Ale wytłumaczyłam sobie, że on po prostu nie rozumie, że trenowałam naprawdę długo i zasługuję, by tu być. A jeśli zejdę z trasy, to nikt nie uwierzy, że kobieta może przebiec maraton.

I dobiegła do końca, jako pierwsza kobieta w historii bostońskiego maratonu. Niedługo później zaczęła zabiegać, by oficjalnie wpisać do regulaminu, że kobiety mogą brać udział. Udało się dopiero w 1972 roku, ale to otworzyło wyścigi długodystansowe dla pań.

Kathrine poświęciła resztę życia na działanie na rzecz kobiet w sporcie. Dziś prowadzi organizację non profit Fearless 261, propagując aktywność kobiet i stawianie czoła wyzwaniom. Mało tego, pomimo 70 lat na karku wciąż biega na długich dystansach. W 2017, równo 50 lat po swoim debiucie, znów pobiegła w Bostonie. Co prawda musiała trenować 18 miesięcy, ale dała radę!

– Miałam czas tylko o 20 minut gorszy niż w wieku 20 lat. I doskonale się bawiłam. Zatrzymywałam się 13 razy, wyściskałam każdą dziewczynkę na swojej drodze, udzieliłam ośmiu wywiadów. Dobiegłam na metę z tym niezwykłym uczuciem, że zmieniliśmy historię.

Fot: Archiwum Boston Herald

Kathrine-Switzer-1
Kathrine-Switzer-1

Komentarze Dodaj komentarz (1)

  1. Dagmara 28/11/2018 17:40

    CytujSkomentuj

    Znam tę historię. Jak wiele z nich, opisanych tu w Eksmagazynie, to poruszającej i ważne sprawy dla ludzi. Dobrze że piszecie o tym, co łączy i dzieli bo czasem tak niewiele jest potrzeba by można było pomóc. Dobrze że historia ze słabym początkiem, miała takie opzytywne zakończenie w przyszłości. I to właśnie jest nasza kobieca determinacja

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.