Bo najważniejsze w tej pracy, tutaj, w zupełnie odmiennej od naszej afrykańskiej kulturze, jest to, żeby podchodzić krytycznie do tego, co robimy, do tego, co i w jaki sposób myślimy. Żeby zadawać sobie w trudnych momentach pytanie: „Czy chcemy tylko pomagać, czy chcemy współpracować, rozwijać, tak, by coś rzeczywiście zmienić na lepsze?”, „Czy postępuję tak, bo chcę i uważam, że to dobre, czy dlatego, że wysłuchałam i zrozumiałam drugą stronę i jej potrzeby?”
Kiedy odkryła Pani, że fascynuje panią Afryka?
Magdalena Jarocka, Junior Projekt Coordinator, Polskie Cantrum Pomocy Międzynarodowej: Afryka w mojej głowie pojawiła się dosyć wcześnie, pamiętam, jak pewnego dnia dostałam od mojej mamy książkę Kingi i Szopena „Autostopem w Świat” (książka autorstwa Kingi Choszcz i Jarosława Siuda, ps. Chopin, za którą autorzy otrzymali w roku 2004 najbardziej prestiżową nagrodę podróżniczą w Polsce – Nagrodę KOLOSA w kategorii podróże – przyp. red.). I tam był pokazany zupełnie inny świat, nieznany, fascynujący i zamarzyłam o poznaniu tego świata, podróżowaniu po nim i odkrywaniu go.
Muszę jednak przyznać, że moje pierwsze wyobrażenie Afryki było stereotypowe. Jak większość z nas, słysząc o Afryce, myślałam o głodzie, chorobach, wojnach i konfliktach, wszechobecnej korupcji. I te stereotypy, które miałam w głowie i w jakiejś części, chociaż nie intencjonalnie, ciągle mnie prześladują, zaczęły upadać.
Zaczęło się niewinnie od książki, później pojawiło się coraz większe zainteresowanie: podejściem kulturowym, różnicami kulturowymi, różnicami w percepcji. I dziś, z perspektywy czasu, kiedy poznałam dzięki pracy Tanzanię i Kenię, poznaję ciągle Afrykę Wschodnią, mogę powiedzieć, że będąc tu, zobaczyłam, że pomimo biedy, konfliktów, które rzeczywiście istnieją, ludzie są tu szczęśliwi, potrafią cieszyć się codziennością, mogą być przyjaciółmi i – co ważne – mogą nas wielu rzeczy nauczyć. Myślę, że żyjąc w Europie mamy takie poczucie, że jesteśmy w wielu rzeczach lepsi i lepsze, mądrzejsi i mądrzejsze od innych, a zderzając się z zupełnie innym światem, możemy się bardzo zdziwić, bardzo pozytywnie zaskoczyć (śmiech).
Jak rozpoczęła się Pani przygoda z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej i jak znalazła się pani w Kenii?
Kiedy już Afryka była w mojej głowie i interesowałam się nią coraz bardziej, przyszedł czas wyboru studiów. Wybrałam afrykanistykę z nauką języka suahili na Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat studiowałam język, kulturę, zwyczaje Afryki Wschodniej i już w trakcie nauki zaczęłam wyjeżdżać i odkrywać ten region. I zakochałam się w nim. Mogłam sprawdzić swoje wyobrażenia i zderzyć stereotypy z rzeczywistością, kiedy przez dłuższy czas przebywałam w Tanzanii. I któregoś dnia okazało się, że Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej prowadzi nabór do projektu strażackiego w Kenii. Zgłosiłam się i po pierwszym etapie pracy stacjonarnej w biurze w Polsce, ruszyłam w teren. I tak jeżdżę już drugi rok.
Jak, z Pani obserwacji, podczas tego typu wyjazdów w ramach współpracy rozwojowej, radzą sobie kobiety?
Moim zdaniem, wszystko zależy od pola działania i od, nazwijmy to, ogólnego poczucia tego, jakie mamy w danym miejscu na ziemi role społeczne. Z tego, co widzę, sporo pracy na wyjazdach, już w trakcie trwania projektu, wykonują kobiety, stanowiska na wysokim szczeblu, nadal w większości zajmują jednak mężczyźni. Widzę tę pewną nierównowagę, która jest efektem wielu czynników: przypisanych ról społecznych, wychowania w danej kulturze, poziomu pewności siebie wśród kobiet. To powoli się zmienia na plus i z tego należy się jedynie cieszyć. Zauważyłam, że wiele kobiet pracuje przy projektach żywnościowych, to sprawdza się również w naszej fundacji. W Palestynie Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej ma bardzo kobiecy zespół.
Mój projekt to w większości mężczyźni. W tematach związanych z ratownictwem, pożarami, strażą pożarną, tutaj w Kenii, ta dysproporcja wciąż jest widoczna. A jednak i tutaj, w moim projekcie, mam kilka przykładów tego, że kobieta jest w stanie odnaleźć się w każdym zadaniu.
A jak radzi sobie Pani?
Oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy ze względu na moją płeć nie jestem traktowana na początku tak samo poważnie, jak mężczyźni. Od jakiegoś czasu moją najbliższą współpracowniczką w centrum szkoleń zawodowych dla straży pożarnej jest właśnie kobieta, razem mamy więc już silniejszy głos (śmiech).
A i ja sama kilka razy pokazałam, że potrafię pracować, znam się na tym, co robię. I tak powoli walczy się ze stereotypami. Jasne, że jeśli ktoś mnie nazywa kotkiem w pracy, jest to okropne i dyskryminujące. Na szczęście takie sytuacje nie zdarzają się często.
Muszę jednak przyznać, że jako kobieta, miewam czasami momenty, w których porównuję się z mężczyznami. Myślę sobie: „Może, gdybym była mężczyzną, zrobiłabym coś lepiej”.
I to mnie autentycznie boli, takie podświadome myślenie, nawet, jeśli otaczam się ludźmi, którzy oceniają mnie po tym, jakim jestem człowiekiem i co potrafię, a nie przez to, którą płeć reprezentuję. Jednak z tym też powoli i skutecznie walczę.
Czym się różni współpraca rozwojowa od pomocy humanitarnej?
W Polsce pojęcie współpracy rozwojowej jest mniej popularne niż pomoc humanitarna, zdarza się też, że te pojęcia używane są naprzemiennie, a to zupełnie różne działania. W skrócie, pomoc humanitarna z zasady jest określona ramami czasowymi, jest doraźna i odbywa się w związku z zaistniałą klęską, wojną, kataklizmem. Zaś współpraca rozwojowa polega na tym, że działamy w danym miejscu, czasami lokalnie, częściej jednak na możliwie największą skalę, nawet krajową, przez dłuższy czas, próbujemy coś zmienić na stałe, wypracować pewne mechanizmy, doprowadzić do poprawy bezpieczeństwa, warunków życia. Tak jest i tutaj w Kenii, naszym głównym celem nie jest jednorazowy kurs czy szkolenie, ale to, by dzięki naszej obecności i wszystkim działaniom, które realizujemy i w których uczestniczymy, straż pożarna i służby publiczne w całym kraju zaczęły funkcjonować na wyższym poziomie. I jeszcze jedno, współpraca rozwojowa zakłada przede wszystkim słuchanie i partnerskie działanie z osobami, organizacjami czy instytucjami, z którymi realizujemy projekt.
Co Panią najbardziej zachwyca w tej pracy?
Najfajniejsze dla mnie jako dla człowieka jest to, że trafiłam do zupełnie innej kultury, dzięki czemu mogę doświadczyć innego sposobu myślenia i w związku z tym muszę stale weryfikować swoje. To rozwija i poszerza horyzonty. Choć bywają i trudniejsze momenty. Chociaż rozmawiamy z mieszkańcami Kenii po angielsku i w suahili, to bywa, że czasami się nie dogadujemy, bo w pewnych kwestiach tak bardzo różnimy się kulturowo. Wówczas wypracowanie porozumienia wymaga o wiele więcej czasu i wysiłku.
Bo tak to jest, że obie strony, nie tylko my Europejki i Europejczycy, mają na swój temat różne stereotypy, czasami są one zabawne, czasami powodują jednak konflikty na różnych płaszczyznach. Często, będąc tu, myślę po polsku, po europejsku, a to też nie pomaga. Bo najważniejsze w tej pracy, tutaj, w zupełnie odmiennej od naszej kulturze, jest to, żeby podchodzić krytycznie do tego, co robimy, do tego, co i w jaki sposób myślimy. Żeby zadawać sobie w tych trudnych momentach, kiedy mamy problemy ze zrozumieniem drugiej strony, pytanie: „Czy chcemy tylko pomagać, czy chcemy współpracować, rozwijać, tak, by coś rzeczywiście zmienić na lepsze?”, „Czy postępuję tak, bo chcę i uważam, że to dobre, czy dlatego, że wysłuchałam i zrozumiałam drugą stronę i jej potrzeby?”
I kiedy w głowie pojawi się zdanie: „Wydaje mi się, że to jest potrzebne”, należy zapytać samej siebie – czy to mi się tylko wydaje, czy rzeczywiście JEST potrzebne? Te pytania, ciągłe weryfikowanie samego siebie, są tutaj niezbędne. Sprawiają, że ciągle się rozwijamy, ale też dostrzegamy i rozumiemy więcej potrzeb naszych beneficjentek i beneficjentów. Oni czasami przyjmują to, co oferujemy bezkrytycznie, ale zdarza się, że pojawiają się oczekiwania, których nie jesteśmy w stanie spełnić w stu procentach. Czasami są zbyt wygórowane, czasami druga strona oczekuje czegoś, co jest poza naszym zasięgiem. Dlatego cały czas rewidujemy to, co robimy, bo najważniejsze są wspomniane wcześniej długofalowe efekty i poczucie, że działamy razem.
Jak Pani sobie radzi z tymi barierami komunikacyjnymi, które, jak już wiemy, nie wynikają z różnic językowych, a społecznych i kulturowych?
Słucham, staram się jak najwięcej rozmawiać, pytać, poznawać zagadnienie z każdej możliwej strony. Patrzę krytycznie na swoje działania. I ponownie pytam: „Czy uważasz, że to ma sens?”, „Czy uważasz, że to będzie działało?” Organizujemy stale spotkania z przedstawicielami beneficjentów i beneficjentek, czasami zdarza się, że muszę zagryźć język i posłuchać czegoś, co według mnie nie ma sensu, ale, uwaga, właśnie czasami okazuje się, że warto to zrobić (śmiech). Że warto na przykład wykonać tysiąc telefonów i wysłać setkę pism, choć wydawałoby się, że wystarczy jeden telefon i jeden list. Trzeba bowiem pamiętać, że Kenia jest bardzo sformalizowana. Każde działanie tutaj to czasami naprawdę setki telefonów i pism. Kiedy jednak przynosi to efekt, zadowolenie przesłania niedogodności.
Jak wygląda Pani dzień w Kenii?
Dzień mam zupełnie typowy (śmiech). Jedyna różnica z dniem pracy w Polsce jest taka, że w ogródku mam banany (śmiech). Większość moich obowiązków to praca biurowa, którą wykonuję we wspomnianym wcześniej centrum szkoleń strażackich. Planuję kolejne działania i nadzoruję budżet oraz rozliczenie projektu. Przygotowuję ekspertów i ekspertki z Polski do wyjazdu do Kenii, wspieram tez różne wydarzenia pod kątem planowania i logistyki. Ale też organizujemy częste spotkania z partnerami, czasami odwiedzamy kolejne hrabstwa (od 2013 roku Kenia podzielona jest administracyjnie na 47 hrabstw – przyp. red.), żeby sprawdzić, jak to, co robimy, wpływa na poprawę działań lokalnych beneficjentek i beneficjentów. To wszystko robię we współpracy z lokalnym partnerem projektu.
Pani plany i marzenia na przyszłość – tę bliższą i tę dalszą?
Moim największym zawodowym marzeniem jest to, by pracować w taki sposób, aby krok po kroku doprowadzić do dużej zmiany systemowej, żeby zobaczyć, jak nasze działania, na początku lokalne, później regionalne, a w końcu ogólnokrajowe, wpływają pozytywnie na zmianę sposobu funkcjonowania w danej dziedzinie.
Jeśli mowa o planach zawodowych, to zawsze interesowało mnie rolnictwo i właśnie projektami związanymi z rolnictwem chciałabym w przyszłości zarządzać.
Prywatnie zaś, życzę sobie, aby moje pasje i zamiłowania oraz pracę zawodową pogodzić z moim życiem osobistym. Z relacją z partnerem, z założeniem rodziny, rolą przyszłej mamy. Żebym była wstanie znaleźć może nie koniecznie złoty, ale srebrny środek w tym wszystkim. Żeby za jakiś czas nie powiedzieć, że żałuję, że na coś nie starczyło mi czasu, że czegoś nie zrobiłam, że z czegoś musiałam zrezygnować.
A kiedyś, w dalekiej przyszłości, marzę, żeby dzięki temu, co robię, być choć odrobinę inspiracją dla dziewczynek (śmiech)!
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.