Jej autorka odpowiada na pytania, dlaczego przeniosła na papier, ubraną w fikcję, historię Karola Kota
EksMagazyn: Kiedy pierwszy raz usłyszałaś o Karolu Kocie?
Marta Szreder: To chyba było jeszcze w czasach licealnych. W radio leciała piosenka Świetlików pt. „Karol Kot”. Moja mama wytłumaczyła mi wtedy, że tekst nawiązuje do zabójstwa 11-letniego chłopca, które miało miejsce 1966 roku w okolicach Kopca Kościuszki w Krakowie, podczas zawodów saneczkarskich dla dzieci. Ona sama brała udział w tych zawodach, więc pamięta to zdarzenie szczególnie. Sprawcą tego, jak i wielu innych ataków okazał się uczeń technikum, chłopak z dobrej rodziny, Karol Kot. Ta historia bardzo wstrząsnęła Polską, a zwłaszcza oczywiście Krakowem, który nadal pamięta tamte wydarzenia. Sam Karol Kot bardzo długo pozostawał nieuchwytny, więc ludzie nie wiedzieli, kto jest sprawcą powtarzających się zbrodni. Bali się i z tego strachu narodziła się postać złego, postać tajemniczego „Wampira” (jak nazywała go ówczesna prasa), czającego się na ludzkie życie w ciemnych zaułkach.
Co cię zainspirowało do napisania scenariusza o Karolu Kocie?
Wiele lat później przeczytałam wywiad z Karolem Kotem, który przeprowadzono zaraz po jego aresztowaniu. Wywarł na mnie duże wrażenie i nie mogłam o nim zapomnieć przed długi czas. To była rozmowa z chłopcem, który dopiero, co zdał maturę i wiedział, że niedługo zostanie powieszony. Karol Kot wspomina swoje dotychczasowe codzienne życie – dziewczynę, która mu się podobała; rodziców, osiągnięcia sportowe i kolegów z drużyny. To wszystko skonfrontowane ze zbrodniami, jakie popełnił, wywarło na mnie duże wrażenie. Zainspirował mnie także sam Kraków lat 60. Obecnie jest to pełne energii miasto, które obfituje w sklepy, bary restauracje. Kiedyś było tu raczej szaro, cicho i spokojnie. I właśnie tamten Kraków przeżył szok w związku z tajemniczym „wampirem”, który później okazał się zwyczajnym uczniem. Dziś to ciężkie do uwierzenia, ale wtedy ludzie naprawdę wpadli w paranoję strachu. Przekazywali sobie coraz to straszniejsze plotki o czającym się mordercy za każdym rogiem. Myślę, że ten kontrast pomiędzy legendą „wampira”, który zakorzenił się w umysłach mieszkańców Krakowa, a postacią zwyczajnego chłopca, który nie był w stanie stworzyć normalnej relacji z drugim człowiekiem, zainspirował mnie do opowiedzenia jego historii.
Skąd tytuł „Lolo”?
Lolo to po prostu skrót od imienia Karol – Karol, Karolek, Lolek. To taki nieco już staroświecki sposób, w jaki można się zwrócić do osoby noszącej imię Karol.
Czy można powiedzieć, że sylwetka Karola Kota cię fascynuje?
Nie przepadam za słowem „fascynuje”, bo w moim odczuciu ma ono w sobie coś infantylnego, a w niektórych kontekstach wręcz niezdrowego. W związku z tym raczej tak bym tego nie określiła. Mogę za to z całą pewnością powiedzieć, ze ta postać mnie po prostu z wielu względów zainteresowała.
Przez wydawnictwo „Lolo” jest promowana jako powieść. Ile w książce jest fikcji a ile faktów?
Książka jest oparta na faktach, ale na pewno nie trzyma się ich kurczowo. Chociaż oczywiście pierwszym etapem pracy było przeprowadzenie rzetelnej dokumentacji, to później przyszedł czas na uruchomienie wyobraźni. Jedną z ciekawszych rzeczy, do których udało mi się dotrzeć, był pamiętnik koleżanki Karola Kota (dziewczyny, w której był on zakochany) pisany przez nią w czasach, kiedy się przyjaźnili. Należy jednak pamiętać, że wszystkie zebrane przeze mnie dokumenty stanowiły jedynie punkt wyjścia do subiektywnego i osobistego spojrzenia na historię Karola Kota. „Lolo” jest więc powieściową fikcją, inspirowaną jedynie pewnymi wydarzeniami, które miały miejsce naprawdę.
Piszesz, że legenda Karola Kota jest wciąż żywa w Krakowie.
Wystarczy zapytać jakiegokolwiek krakowianina, zwłaszcza z tamtego pokolenia (pokolenia moich rodziców) – jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby ktoś nie miał do opowiedzenia jakiejś historii, jakiegoś swojego wspomnienia czy teorii.
Jak to się stało, że grzeczny uczeń krakowskiego liceum stał się najsłynniejszym polskim, seryjnym mordercą?
Właśnie to chyba na zawsze pozostanie tajemnicą. Karol Kot proszony o udzielnie odpowiedzi na tak ważne pytania, jak co go pchało do zbrodni lub czy żałuje tego, co zrobił, nie udzielał jednoznacznych odpowiedzi lub udzielał sprzecznych. Nie jestem pewna, czy nie chciał tego wytłumaczyć, czy po prostu sam nie potrafił tego sprecyzować. Jedno jest pewne – nie były to zbrodnie na tle seksualnym ani na tle rabunkowym, a ofiary były zupełnie przypadkowe. Właśnie fenomen takiego bezsensownego zła, które nie wiadomo skąd się bierze, bardzo mnie zaciekawił. Karol był przecież z dobrej rodziny, nie zaznał przemocy domowej ani żadnej innej, dobrze się uczył, odnosił sukcesy w sporcie, miał plany na przyszłość. Wydawał się nastolatkiem takim jak inni. Bardzo długo nikomu nawet nie przyszło do głowy, że to on jest poszukiwanym przez milicję „Wampirem”, bo nic na to nie wskazywało.
Kiedy magazyn ukaże się na rynku będziemy już po premierze filmu „Czerwony Pająk”, w reż. Marcina Koszałki. Twoja książka stała się inspiracją dla scenariusza. Czy obawiasz się przeniesienia historii Kota na ekran?
Wcale się nie obawiam! Sam film widziałam już dwa razy i bardzo go polecam. Ta historia bardzo ewoluowała w rękach reżysera i teraz jest to zupełnie odrębne dzieło, bardzo autorskie, pełne motywów charakterystycznych dla twórczości Marcina Koszałki. Fabularnie sporo się zmieniło i chociaż pozostały tam pewne echa postaci Karola Kota, to jednocześnie autor od niej odbiegł.
Co czytelnika może zaskoczyć w książce?
Chyba to, że „Lolo” nie jest typowym kryminałem, chociaż pojawia się tam wątek śledztwa, który spaja tę opowieść w jedną całość. Ze względu na młody wiek Karola, jest to przede wszystkim historia o dojrzewaniu, o inicjacji, która poszła w tragicznym w skutkach kierunku, o tym, czy było w ogóle możliwe żeby poszła w innym. Jest to także prosta opowieść o przyjaźni, zdradzie, zawiedzionych ambicjach i niespełnionych miłościach, rozgrywająca się na tle Krakowa lat 60-tych.
Rozmawiała: Kalina Samek
*Karol Kot ,„Wampir z Krakowa” – był dobrym, bardzo inteligentnym uczniem, trenował strzelectwo, jego rodzice byli szanowanymi, dobrze sytuowanymi ludźmi. Kot próbował zabić kilkanaście osób, w tym dwie z powodzeniem – starszą panią i 10-letniego chłopca. Media i policja nazwały go Wampirem. Kraków na kilka miesięcy został sparaliżowany strachem, wprowadzono godzinę policyjną dla dzieci, ale nawet dorośli unikali wychodzenia po zmroku. Gdy Kota aresztowano, został gwiazdą mediów, a ludzie którzy go znali nie chcieli wierzyć, że jest odpowiedzialny za zbrodnie, nawet wtedy, gdy Kot z dumą przyznał się do swoich czynów. Po śmierci Kot stał się miejską legendą. Marcin Świetlicki, poeta z Krakowa, napisał o nim wiersz, do dziś powstają instalacje i dzieła sztuki zainspirowane nim i jego zbrodniami.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.