Dlaczego postanowiła pani zorganizować akcję „Bielsko-Biała dla Toma Hanksa”?
Monika Jaskólska: Tak naprawdę to ON mnie sprowokował, (śmiech) bo umieszczał zdjęcia z „maluchami” na swoim fanpage’u, pisząc, że jest podekscytowany swoim nowym samochodem. Najpierw jak to zobaczyłam, to miałam mieszane uczucia. Z jednej strony się ucieszyłam, że dostrzegł naszego „malucha”, a z drugiej nie byłam pewna, czy aby nie robi sobie żartów z tego auta, a jak wiadomo z naszego Fiata 126p żartów robić nie można! Bo to jest takie nasze istne „muzeum emocji”. W Polsce chyba każdy przynajmniej siedział w „maluchu”. Postanowiłam, że zrobię zbiórkę, poskładamy się na to my – Bielszczanie, wyremontujemy samochód i wyślemy mu taki prezent wraz z opisem całej historii tego auta: gdzie, jak powstawało i ile tak naprawdę to auto dla nas znaczy. Pomyślałam, że zrobi sobie też zdjęcie z „maluchem” od nas i będzie mocno podekscytowany. (śmiech)
A czy od zawsze była pani fanką aktora?
Bardzo lubię Toma Hanksa, podziwiam go. Uważam, że jest naprawdę genialny, natomiast nie jest tak, że jestem jego jakąś zagorzałą fanką i należę do jego „fan klubu” – nic z tych rzeczy. Po prostu cenię go bardzo jako aktora i uważam, że jest przede wszystkim fajnym człowiekiem. Jego filmy jak np. „Forrest Gump” to klasyki! Do tego filmu wracam akurat bardzo często. Ale cała akcja z „maluchem” po prostu zaczęła się od impulsu i bardzo wielkich emocji. Do tej pory te emocje są przy mnie. Spontaniczność, kobieca intuicja i cały ten „splot” wszystkich uczuć – ciągle towarzyszą tej akcji.
Kto pomagał pani przy organizacji? Czyli jak to wyglądało „od pomysłu do realizacji”?
Jak już wpadłam na ten pomysł, to kolejnym moim krokiem było założenie fanpage’a „Bielsko-Biała dla Toma Hanksa”. Pomyślałam, że nawet gdy uda mi się coś takiego zrobić, to bardziej bym chciała, aby to nasze miasto było w to zaangażowane. Uważałam, że lepiej zorganizować tę akcję jako miasto niż – ja, Monika Jaskólska. Wydaje mi się, że ludzie, kiedy współpracują ze sobą i jeśli coś jest społeczną inicjatywą, ma to dużo lepszy efekt i też o wiele więcej sprawia radości, są pozytywne emocje. Kiedy wychodzi mi coś fajnego, to bardzo lubię się tym dzielić. A ludzie, którzy współpracują ze sobą w słusznej sprawie, potrafią stworzyć naprawdę genialne rzeczy!
Odzew był niesamowity! Ludzie zaczęli to udostępniać, „lajkować”, zaczęła odzywać się do mnie prasa i telewizja. Moment takiego „szumu” zaczął się tak naprawdę przy inauguracji całego przedsięwzięcia, a potem już ruszyła „lawina”. Nie ukrywam, że zanim to wszystko poszło do mediów i dostałam od nich wsparcie (a jest to bardzo ważne, jeśli chce się zrobić coś fajnego i ważnego), to chodziłam „od drzwi do drzwi”, szukałam osób do pomocy. Pomyślałam też sobie, że przecież nie raz organizowałam różne akcje. Od 3 lat wspieram Szpital Pediatryczny w Bielsku i udaje mi się pozyskiwać partnerów, którzy finansują rzeczy, by później trafiły do szpitala. Dlaczego więc nie wykorzystać mojego doświadczenia ze zbiórek charytatywnych? Tak samo mogę przecież pozyskać partnerów, którzy sfinansują zakup samochodu, remont, przelot auta do Stanów, a to co zbierzemy przy zbiórce –przekażemy na szpital.
No i udało się. Chodząc „od drzwi do drzwi” od paru oczywiście „odbiłam się” dosyć mocno (śmiech). W pierwszej kolejności udało mi się pozyskać firmę „BB Oldtimer Garage”, która zajęła się właśnie renowacją całego samochodu, karoserii, potem pozyskałam firmę „Carlex Design Europe”, która zajęła się wnętrzem auta, następnie dogadałam się z Rafałem Sonikiem, który szybko podchwycił całą inicjatywę i wszedł w nią bez zastanowienia. Potrzebne były pieniądze na zakup auta – od poprzedniego właściciela. Rafał przekazał mi 13,5 tysiąca, z czego 8,5 tysiąca poszło na samochód, a reszta pójdzie na cło, ubezpieczenia, itp. Na końcu pozyskałam Jadezabiore.pl, które obecnie transportuje auto we wszystkie wskazane miejsca w Polsce, jak również w Los Angeles. Z kolei pan Marek Sokołowski zadbał o remont silnika. Następnie pojechałam do Warszawy spotkać się z prezesem „LOT-u”, który również z wielkim entuzjazmem się zaangażował. W całą akcję za sprawą Jarosława Klimaszewskiego weszło oczywiście moje ukochane miasto i wówczas był komplet.
Miałam już wszystko, co potrzebne i od tego momentu akcja stała się charytatywna. Wiedziałam, że się uda i możemy zbierać pieniążki na szpital. To mnie bardzo mocno zmotywowało i dodało skrzydeł oraz więcej sił do działania.nie
Potem był tylko lekki strach – jak na to zareaguje Tom Hanks? (śmiech) Bo nie ukrywajmy, jego reakcja mogła być różna! Mógł nie być zainteresowany, mogło mu się to nie spodobać… Też mnie straszono „karami” w Stanach, podatkami za prezenty „niechciane”. Wystraszyłam się: „Boże, zrujnują mnie!”. (śmiech) Nagrałam krótki film dla niego, w towarzystwie moich dzieci, opisując mu co tutaj robię, co zamierzam, jak to wszystko wygląda, itp. i zanim zmontowałam film, dostałam maila od nich. To Tom Hanks odezwał się pierwszy do mnie! Jak przeczytałam treść, po prostu biegałam po całym domu z wrażenia i nie mogłam się uspokoić! Krew w żyłach krążyła tak mocno, że było to aż niewyobrażalne! Byłam bardzo podekscytowana! Tom napisał, że bardzo podoba mu się to wszystko, że nie może w to uwierzyć, że inicjatywa jest super, że w ogóle organizuje to matka trójki dzieci z Polski i takie coś wymyśliła… Użył takiego sformułowania, które chyba często używane jest w Stanach, że nie przypuszczał, że przez milion lat ktoś coś takiego wymyśli! Pisał, że koniecznie muszę do niego przyjechać z tym autem, że chce wspólnie ze mną przekręcić kluczyki, itd. I tak zaczęła się nasza korespondencja. Ja przekazywałam mu różne zdjęcia, opisywałam co się dzieje, na jakim jesteśmy etapie, prosił o to by informować go na bieżąco i był bardzo zainteresowany. I trwa to do tej pory. Prosiłam go również, w związku z trzecią edycją mojej akcji „NIE wypada NIE pomagać” (czyli zbiórką dla Szpitala Pediatrycznego w Bielsku i w związku z Balem Charytatywnym, który tę akcję inauguruje), aby nagrał jakiś filmik, gdzie będzie mógł pozdrowić uczestników Balu. I tak też właśnie zrobił! Wszyscy byli bardzo poruszeni. Tom jest mocno zaangażowany w tę akcję i to widać. Potem było drugie wideo… I tego w życiu bym się nie spodziewała! Wraz z Januszem Kamińskim zaśpiewał mi „sto lat”. On składał życzenia, Janusz Kamiński tłumaczył. Dopiero po piątym odtworzeniu rozpoznałam, że to Kamiński, bo byłam tak podekscytowana, że nawet nie zauważyłam, że zdobywca dwóch Oscarów tłumaczy to na język polski! I potem razem zaśpiewali mi „sto lat”. Było to bardzo wzruszające, bo było to wyłącznie „coś” dla mnie. Wszystkie rzeczy, jakie robię do tej pory, robię dla kogoś i cieszę się, że wszyscy bierzemy w czymś ważnym udział… A to było tylko dla mnie, więc emocje były niewyobrażalne, bardzo się popłakałam.
Podczas odsłonięcia malucha 9 lipca, w 61. urodziny Toma Hanksa (cieszę się, że udało nam się wyrobić ze wszystkim w tym terminie!) całe Bielsko świętowało! Zaśpiewaliśmy wspólnie aktorowi „sto lat”, piekliśmy ciastka, było dużo atrakcji, animacji, konkursów dla maluchów… Jego urodziny wyszły naprawdę przepięknie! Zgraliśmy z całego wydarzenia filmik, wysłałam mu, żeby zobaczył jak chcieliśmy się odwdzięczyć za to co robi.
Obecnie ustalamy szczegóły mojego przyjazdu do Los Angeles. Przewidujemy, że będzie to przełom września/października, może listopada. Ciągle jestem z jego menagerką w kontakcie, bo musimy ustalić dogodny termin, taki byśmy wszyscy mogli się spotkać.
Jak pani się czuje na samą myśl, że spotka się osobiście z Tomem Hanksem?! Jest stres, specjalne przygotowania?
Oczywiście szlifuję angielski i jestem strasznie podekscytowana! Muszę szczerze przyznać, że nieraz wydaje mi się, że to wszystko mi się śni! I ktoś przyjdzie, obudzi mnie i powie: „dobra, wstawaj, czas iść do pracy”. (śmiech) Wszystko co teraz się dzieje uświadomiło mi, że nie można stawiać sobie blokad w głowie typu „nie uda się, nie załatwię czegoś, coś się nie uda”, itp. Wręcz przeciwnie! Trzeba sobie pewne rzeczy wizualizować w głowie i powiedzieć: „da się, robię to i chcę działać, nie cofać, nie poddawać się!”. Trzeba dać człowiekowi szansę powiedzenia „nie” – nie mówić czegoś za kogoś. To jest zdanie, którego się trzymam cały czas. Jak coś potrzebuję, to idę, rozmawiam, pytam, działam i zachęcam. I wszystko się da, tylko trzeba przede wszystkim wierzyć w to co się robi i mieć uczciwy cel – bo to też jest niesamowicie ważne. Nigdy nam nic w życiu nie wyjdzie, jeśli będziemy próbowali kombinować, albo „cwaniaczyć”. A jeśli ktoś ma czyste intencje i naprawdę chce pomóc, jest szczery w tym co mówi, to to widać! Bardzo łatwo wtedy pozyskać ludzi, bo ludzie lubią prawdziwe rzeczy i włączać się w fajne i pozytywne inicjatywy.
Czyli jednym słowem, bardzo to panią umocniło!
O jej, teraz jak ja mam po swojej stronie Toma Hanksa, to tylko się rozpędzam! (śmiech)
Wspiera pani Szpital Pediatryczny w Bielsku od kilku lat, jak już pani wspominała. Dlaczego akurat wybór padł na tę placówkę?
Tak, to się zaczęło 3 lata temu. Jestem matką trójki dzieci, w tym bliźniaków, które urodziły się za wcześnie. Wymagały specjalnej opieki. Z Hanią, jako dwumiesięcznym dzieckiem, trafiłam do Szpitala Pediatrycznego w Bielsku-Białej. Proszę sobie wyobrazić: człowiek przyjeżdża w nocy, wykończony, wystraszony, tu dziecko płacze… Musiałam zostać z dzieckiem dwa tygodnie i okazało się, że muszę spać na podłodze. Szpitale pediatryczne nie zapewniają warunków pobytu rodziców, bo nie mają na to funduszy. NFZ nie przeznacza na to pieniędzy, tylko na samych pacjentów. Rodzice natomiast zajmują się tam dziećmi przecież 24 godziny na dobę, karmią je, opiekują się nimi, tulą, uspokajają jak są zdenerwowane… No jest to kawał ciężkiej pracy. Ciepłego jedzenia też za bardzo zjeść tam nie można, ani ugotować. Przychodzi wieczór i kładziesz się po prostu na ziemi lub śpisz na krześle. Warunki są ciężkie.
Stwierdziłam, że tak być nie może i zaczęłam akcję pod hasłem „NIE wypada NIE pomagać”. Hasło wzięło się stąd, że mój mąż powiedział do mnie: „Coś Ty znowu wymyśliła?”, a ja mu na to: „No wiesz, nie wypada nie pomagać!”, on przestał wtedy mówić. Stwierdziłam wtedy, że jest to dobre hasło! (śmiech) Poszłam za ciosem i faktycznie zaczynałam każdą rozmowę z kimkolwiek od tych słów, pozyskując partnerów do wspomożenia akcji: „Słuchajcie, jest taka sprawa, nie wypada nie pomagać, w związku z tym przychodzę do Was…”. I tak to się zaczęło! (śmiech) Ta przygoda trwa trzy lata. W pierwszym roku udało mi się zebrać 47 tys. złotych. Cała akcja zaczyna się licytacjami przedmiotów na Facebooku, a kończy się balem charytatywnym. Cały dochód przeznaczony jest na szpital. Nikt na tej akcji nie zarabia, ktokolwiek pomaga, przekazuje rzeczy, gra, itp. – robi to wszystko za darmo. Nie mam żadnej fundacji, pieniądze wpływają bezpośrednio na konto szpitala. Z pierwszej akcji udało mi się kupić specjalne łóżka, używane na całym świecie, przystosowanych do warunków szpitalnych. Taki sprzęt w dzień służy jako krzesło, a jednym ruchem ręki zamienia się w łóżko. Nie zajmują dużo miejsca i łatwo można je sterylizować. Także cieszę się, że mamy to w Bielsku.
Zobaczyłam potencjał całej tej akcji i stwierdziłam, że nie można poprzestać tylko na jednej edycji. Przed drugą zapytałam dyrektora szpitala czego im zwyczajnie potrzeba? Akurat pozyskali środki, aby wyremontować jeden budynek, w którym chcieli otworzyć oddział psychiatrii dziecięcej, przychodnię, itp. Dyrektor powiedział mi, że potrzebują wyposażenia do sal terapeutycznych. Taki sprzęt to wysoki koszt, wszystko musi być dostosowane do warunków szpitalnych, a mi zależało, aby dzieci dochodziły jak najszybciej do zdrowia. Wzrost zachorowań i problemów psychicznych dzieci jest tak ogromny w tych czasach, że jest to wręcz niewyobrażalne! To mnie tym bardziej motywuje do tego, by te sale były porządne, a zarazem piękne, kolorowe i na światowym poziomie. Udało mi się zebrać równe 70 tysięcy. Natomiast przy trzeciej edycji – w dalszym ciągu zbieram na te sale, bo kwota z poprzedniej oczywiście jest niewystarczająca. Finalnie Bal zakończył się uzbieraniem kwoty 81 tysięcy i 50 złotych. Ta zbiórka oczywiście nadal trwa, obecnie pod skrzydłami Fundacji „Pomaluj Mój Świat” – wraz z „maluchem” jeździ więc z nami po Polsce „świnka-skarbonka”, a ludzie z chęcią się angażują. Kwota będzie dalej rosła!
Tom Hanks usłyszawszy o całej akcji, która przekształciła się w charytatywną, powiedział, że dołoży drugie tyle ile zbierzemy. Pięknie ułożyła się historia i zatoczyła koło. Cieszę się, że tyle udało się połączyć, czyli promocja Polski tak naprawdę (nasz materiał pokazał się na całym świecie!), naszego miasta i akcja charytatywna. I to, że ludzie chętnie w niej uczestniczą. Ponadto odezwały się wszystkie ich wspomnienia związane z „maluchem”. Ile osób zaczęło przecież teraz rozmawiać o „maluchu”, przypominać sobie różne historie, wyjazdy nad morze swoim pierwszym autem, zapakowanym po brzegi, też jak je naprawiano… Jest tego mnóstwo!
Jak wyglądały poszukiwania odpowiedniego „malucha”?
Jak ogłosiłam akcję, to wydawało mi się, że kupię po prostu auto za 5 tysięcy, wyremontuję i będzie dobrze! (śmiech) Okazało się, że nie może być to pierwszy lepszy „maluch”, gdyż w Stanach, aby zarejestrować auto i móc się nim poruszać po drogach jako autem zabytkowym, musi być to rocznik 75’ lub starsze. Co oznaczało dla mnie, że musi być to pierwsza seria naszych „maluchów”. Wówczas mocno zawęził mi się obszar poszukiwań, bo były to roczniki 73’, 74’ lub 75’. I tylko z tych trzech lat mogłam szukać samochodu. To były jeszcze „maluchy” ze srebrnym zderzakiem. Był to więc niemały problem. Dwa miesiące szukałam auta po całej Polsce, zapisałam się do chyba wszystkich możliwych fan klubów Fiatów 126, wszędzie, gdzie mogłabym znaleźć odpowiedni model.
Odezwał się do mnie pan z Suwałk, który zdecydował się odsprzedać auto. Całą ekipą pojechaliśmy na miejsce, kupiliśmy odpowiedniego „malucha” za pieniądze od Rafała Sonika i przywieźliśmy do Bielska.
Potem zaczął się remont, który trwał około pół roku. Auto było rozebrane do ostatniej śrubki, bo było w fatalnym stanie. Trzeba było wymieniać części karoserii, silnika… (tak naprawdę wszystkiego!) i złożyć od nowa.
Co zadecydowało o wystroju, kolorystyce wnętrza?
Jeśli chodzi o kolor, to wybór był prosty. Moje miasto to Bielsko-Biała. Auto nazwałam „Biały”. Grzebiąc w papierach samochodu, dowiedziałam się, że auto wyjeżdżając z Bielska w 1974 roku – oryginalnie było właśnie białe! Także pięknie się to wszystko połączyło, auto wróciło do pierwotnego koloru i znowu historia zatoczyła koło.
Z kolei kolor wnętrza nawiązuje do logo mojego miasta. Wszędzie, gdzie mogłam, w delikatny sposób zaznaczałam Bielsko-Białą, odciskając właśnie logo w tapicerce czy gałce od skrzyni biegów. Po drugie – kolor tapicerki – zielony, był też taki, jak kupowaliśmy auto w Suwałkach, więc też chciałam „zostawić to” Suwałkom, wszystko ładnie się złożyło i połączyło! Także wybór całej kolorystyki „malucha” był oczywisty.
W samochodzie również znajdują się elementy stricte dedykowane dla Toma Hanksa…
Tak, Tom Hanks kolekcjonuje m.in. stare maszyny do pisania, np. te ze srebrnymi obwódkami na przyciskach, jest ich pasjonatem, dlatego też takie elementy znajdują się w samochodzie, czyli np. guziki do zamykania drzwi od wewnątrz. Znalazła się też teczka, która imituje tę z filmu „Forrest Gump”, ze słynnej „ławeczki”, na której siedział.
Pani Moniko, a czy nie było żadnych przeszkód przy organizacji całej inicjatywy, nie musiała pani walczyć z problemami, kryzysami?
Kryzys był, ale przede wszystkim z powodu mojego zmęczenia. Jak wspominałam, mam trójkę małych dzieci, prowadzę jeszcze firmę… Wie pani, człowiek ma różne problemy, zarówno w życiu prywatnym jak i służbowym, także ciężko było to wszystko pogodzić. Tym bardziej, że były to tak naprawdę dwie akcje: „NIE wypada NIE pomagać” i akcja z „maluchem”. Pracuję po kilkanaście godzin dziennie i czasami po prostu zwyczajnie płaczę ze zmęczenia. Po czym muszę wstać, wytrzeć łzy, nałożyć tusz na rzęsy, wyjść i udzielić wywiadu i być pełną życia. Także kryzysy były zarówno fizyczne jak i psychiczne. Bałam się, że nie dam rady, że nie podołam ze zmęczenia. Natomiast ludzie, którzy dołączali do akcji i słowa wsparcia, które dostaję, czy samo zachowanie Toma, powoduje, że dostaję jakiejś nadludzkiej siły i działam dalej.
Jak pani się czuje po całej akcji, jak radzi sobie z szumem medialnym na swój temat? Przychodzą do pani ludzie, gratulują, może też krytykują?
Jest naprawdę bardzo dużo pozytywnych emocji. Ludzie piszą do mnie na Facebooku, wysyłają maile… To jest bardzo urocze. Ale też pojawiają się komentarze obraźliwe, krytykujące. Na początku wszystko czytałam, sprawdzałam reakcje ludzi, ale już przestałam. Z całej tej radości czasami też jest mi przykro, ale cóż… „hejterzy” zawsze się znajdą, cokolwiek człowiek by nie zrobił dobrego i trzeba z tym żyć.
Pani Moniko, rozsławiła pani nie tylko Bielsko-Białą, ale też całą Polskę i to na całym świecie. To z pewnością miłe uczucie. Co cała akcja oznaczała dla miasta?
Widzę, że mieszkańcy Bielska są bardzo dumni i szczęśliwi z tej akcji, że się udała, że nadal się dzieje. Ja w dniu odsłonięcia „malucha” ciągle słyszałam: „gratulujemy” i „dziękujemy”. To było dla mnie bardzo wzruszające i budujące. Cieszę się, że mieszkańcy byli zachwyceni pomysłem i chętnie w nim uczestniczyli. A przede wszystkim, że są dumni, że mieszkają w naszym mieście. Bielsko-Biała jest naprawdę piękna!
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.