Kim dla pani jest kobieta sukcesu?
Paulina Młynarska: To kobieta, która ma poczucie, że żyje własnym życiem. Podejmuje wybory, które są jej osobistymi wyborami. Kobieta sukcesu to ktoś, kto ma duży zapas wiary w siebie, poczucie własnej wartości, dzięki któremu nie obawia się porażek, nie boi się ryzyka. Porażkę odbiera, jako formę nauki, a ryzyko wpisuje w codzienne życie. Kobieta sukcesu nie musi, jak dla mnie, mieć dużo pieniędzy, ani super wyglądu. Znam mnóstwo kobiet sukcesu, na całym świecie – to są kobiety po prostu szczęśliwe, uśmiechnięte, zarażają optymizmem, są serdeczne, sprawiają, że czujemy się przy nich bezpiecznie, bo one same się tak czują. Przeczytałam kiedyś piękne zdanie w książce pt. „Kobiety w kąpieli” autorki Tie Ning: „Wszystko, co można kupić za pieniądze jest tanie”. Te słowa najlepiej odzwierciedlają dla mnie człowieka sukcesu. To oznacza, że ktoś taki ma wszystko, czego nie może kupić, jak np. spokój ducha, uśmiech na twarzy, zgodę na rzeczywistość, umiejętność zrozumienia ludzi, miłość najbliższych, dobre relacje. Ludzie w otoczeniu kobiety sukcesu czują się swobodnie, czują się sobą, kimkolwiek są.
Na portalu Onet.pl prowadzi pani program „Lustro”, gdzie rozmawia pani z różnymi znanymi kobietami. Co ma na celu oryginalny pomysł programu i jakie wartości przekazuje?
Staram się odczarować wizerunek właśnie kobiety sukcesu, który jest narzucony przez stereotypy, różne amerykańskie poradniki lifestylowe, przekaz z mediów. Takie kobiety przecież zawsze muszą świetnie wyglądać, młodo i rześko. Polki się tym niesamowicie przejęły! Staram się porozmawiać z tymi kobietami, które biorą udział w „grze medialnej” o tym – jak one naprawdę postrzegają swoje ciało, co w nim lubią, czego nie, jaki stosunek mają do starzenia się, itd. Chcę pokazać, że one podlegają tym samym prawom, co inne kobiety! Mamy mnóstwo stereotypów, dotyczących znanych kobiet w Polsce, że są jakby „oddalone” od tzw. zwykłych kobiet. Ja staram się tym „zwykłym” kobietom właśnie – przybliżyć kobiety show biznesu, pokazać im, że są takie same jak cała reszta! Że śmieją się z siebie, też mają zmarszczki, mają swoje tęsknoty, troski. Dużo rozmawiam z nimi też o tym, jakimi były dziewczynkami i co im wpojono w dzieciństwie, np. na temat wizerunku, własnego ciała. Ciało kobiety zostało nam jakby „odebrane”, tak jest od stuleci! Ciało nieustannie ulega „obróbce” kulturowej. Kobieta musi być przede wszystkim „piękna”, a jak nie jest, to już pojawia się problem. Bardzo dużo ingerujemy w swoją zewnętrzność, a to jest taka rzecz, która nieuchronnie się przecież rozsypuje, to nie jest stała inwestycja. Ja staram się w programie uzyskać opowieść o tym, w co jeszcze te kobiety inwestują, co odczuwają na „głębszych poziomach”, jak np. poczucie satysfakcji, własnej wartości lub co je zwyczajnie śmieszy, bawi, co daje im radość. Rozmawiamy też o tym, co je martwi i smuci. Ten program jest taką moją odpowiedzią na to, co sama kiedyś robiłam. Był taki czas, kiedy modne było prowadzenie wywiadów w sposób agresywny, takie na siłę wyciąganie od tych bohaterek różnych spraw, przyłapywanie ich na niekonsekwencjach. Taka była tendencja na początku lat 2000, we wszystkich mediach na świecie. I ja też to robiłam. Było mi z tym źle. Jednocześnie dużo pracowałam nad sobą. Pomyślałam sobie, że jeżeli mam taką możliwość, to zrobię w końcu program taki, że będę dla moich bohaterek po prostu życzliwa. Bo świat nie jest życzliwy kobietom. Kobiety mają przecież trudniej! I o tym jest ten program, o oswajaniu zwyczajności u osób „niezwykłych”.
Pani autorskie warsztaty dla kobiet „Miejsce mocy” mają na celu m.in. wzmacnianie poczucia własnej wartości, czy naukę asertywności. Czy kobiety po pani zajęciach czują się silniejsze, wdrażają w codzienne życie naukę, którą wyniosły z warsztatów? Jakie są pani obserwacje?
Przy okazji promocji mojej ostatniej książki bardzo wiele moich „kursantek” przyszło na spotkania autorskie. Tak w ogóle, to często się spotykamy, ponieważ na warsztatach zawiązują się trwałe przyjaźnie między nami. Umawiamy się na pogaduchy, namawiam je by same też spotykały się między sobą, a jak coś się dzieje wokół mojej aktywności, to moje dziewczyny chcą mnie wspierać. Bardzo wiele z nich, podchodziło do mnie na premierze i opowiadały mi o tym, jak dużo się w ich życiu zmieniło po tych warsztatach, że zaczęły dbać o swoje dobro.
Tego właśnie również je uczę. By były same dla siebie dobre, by były swoimi przyjaciółkami, swoimi dorosłymi i najlepszymi opiekunkami, bo każda z nas ma w sobie taką małą wystraszoną dziewczynkę. Staram się je uczyć takich technik, które pomogą im wyłapać te momenty, kiedy wchodzą w ten stan „wystraszonej dziewczynki”, żeby miały w sobie gotowość na to, by umiały tę dziewczynkę złapać za rękę i po prostu się nią zaopiekować. Bardzo wiele dziewczyn do mnie wraca na warsztaty. Teraz jesteśmy na etapie „trzecim”.
Ciągle staram się wprowadzać coś nowego, wymyślać merytoryczne zajęcia, aby uczestniczki uczyły się różnych rzeczy. Ja sama wiele się uczę jeżdżąc po świecie, a potem im tę naukę przekazuję. Ten współczynnik powrotów na moje warsztaty i podróże jest bardzo wysoki, bo wynosi około 80 proc.Dziewczyny chcą się spotykać. Mam np. grupę kobiet, która była ze mną w Indiach w marcu i lecą ze mną do Kambodży w lutym następnego roku. Mam też dużo takich grup, które zawsze biorą udział w różnych moich seminariach. To jest naprawdę niesamowite, że wracają. Mój system, to wypadkowa moich wieloletnich coachingów i treningów, terapii, ale też praktyki jogi, itd. Pomagamy sobie nawzajem, jak stawać na nogi, rozwijać się, być odpowiedzialną sama za siebie, ale bez wymuszania niczego na sobie, w taki łagodny, kochający sposób.
W Polsce w ogóle mamy taki schemat: „wychowanie przez opieprzanie”, mamy duży problem z pozytywnymi reakcjami zwrotnymi, co można zaobserwować w firmach i życiu prywatnym. O wiele łatwiej nam coś skrytykować, wyłapać coś złego, niż pochwalić. Jak jeżdżę się szkolić po świecie lub jestem na kolejnym kursie jogi, to spotykam wiele osób z kręgu kultury anglosaskiej i taką pierwszą rzeczą, która dla Polaków może się wydawać szokująca, jest właśnie taka, że ci ludzie mówią sobie nawzajem bardzo wiele dobrego, wzmacniają te pozytywne aspekty. I to, wydaje mi się, wynika właśnie z wychowania. W Polsce o wiele częściej wychowujemy kijem niż marchewką. Uczę kobiety tego, czego sama się nauczyłam, czyli, żeby siebie doceniać, żeby widzieć szklankę do połowy pełną. I my to robimy w praktyce na warsztatach, nie tylko o tym mówimy, uczymy się tego, trenujemy! To wymaga bardzo wielu ćwiczeń, poprzez które uczestniczki mogą wyłapać, w czym tak naprawdę są świetne! I potrafią zakorzenić to w sobie. Polki są niebywale autokrytyczne, staram się to zmieniać.
Proszę powiedzieć o podróżach w Azji, które organizuje pani dla kobiet. Dlaczego akurat Azja i co na celu mają wasze wspólne wyjazdy?
Ze względu na to, że od wielu lat praktykuję jogę i medytuję, dużo podróżowałam właśnie po Azji. Zazwyczaj były i są to Indie i Azja południowo-wschodnia, bo bardzo ciągnie mnie ten kierunek i dobrze sobie radzę w tych podróżach. Jakieś 1,5 roku temu na moją skrzynkę e-mail trafiła wiadomość od dwóch dziewczyn, sióstr, które prowadzą malutkie biuro podróży – „Asia Dream Trips”, nazwany przez nie „butikiem podróżniczym”. Zajmują się „krojeniem” i „szyciem” na miarę wyjazdów w bardzo małych grupkach. Ania i Asia przeczytały wszystkie moje książki. Stwierdziły, że napiszą do mnie z propozycją, bym połączyła te warsztaty, które robię w Polsce, z podróżowaniem. Dokładnie w tym samym czasie, kiedy dostałam od nich e-maila, siedziałam na kanapie przy kominku, w moim domku, w Kościelisku i wyszukiwałam różne małe biura podróży, specjalizujące się w takim stylu podróżowania, jaki ja lubię. Miałam w planach zabrać moją grupkę kobiet w podróż i tam zrobić im warsztaty. Chciałam więc połączyć pasję do podróży z pracą. Dziewczyny trafiły więc na idealny moment! Ich e-mail naprawdę chwycił mnie za serce! Był fajny, szczery, od razu wyczułam w nim coś „swojskiego” i bliskiego. Umówiłam się z nimi i 2 miesiące później wyjechałam z pierwszą grupą do Indii.
Jeździmy głównie w miejsca związane z jogą, aby zapewnić moim dziewczynom pracę z dobrymi joginami. W sierpniu dostałam licencję międzynarodową do nauczania jogi. Bardzo się z tego cieszę, bo będę mogła również uczyć jej profesjonalnie. Jeździmy zawsze w spokojne miejsca, do małych ośrodków, np. na 12 osób, gdzie wszystko jest organiczne, z własnego ogrodu, wegańskie, gdzie jest cisza, spokój, masaże, zabiegi, moje warsztaty, codziennie joga… Inny kierunek uwielbiany przez uczestniczki to Bali. Tam mamy mały rodzinny hotelik. Ja w ogóle lubię podróże nie-ekskluzywne. O wiele fajniej jest, gdy mamy plażę, gdzie możemy sobie złapać rybkę i ugrillować ją na tej plaży, na miejscu. Na wyjazdach mamy dużo luzu, nie siedzimy sobie na głowie. Czasem zwiedzamy. Staram się nie „przeładowywać” programu, bo chcę by moje dziewczyny przede wszystkim wypoczęły. Moim celem jest to, aby pracująca, bardzo zajęta babeczka miała po prostu 10 dni czy 2 tygodnie na to, żeby się wygrzać, pośmiać, pomasować, pomedytować, poćwiczyć, nauczyć się czegoś, odpocząć.
Często kobiety obawiają się jogi czy medytacji, bo myślą, że jest to dla osób zaawansowanych. Oczywiście tak nie jest, te wyjazdy są dla wszystkich, szczególnie początkujących.
Chcę, aby kobiety zaprzyjaźniły się z jogą, żeby sprawdziły na sobie jak fajne jest rozciąganie, kiedy uczymy się oddychać, łapiemy spokój, razem medytujemy. Medytowanie na początku jest trudne, ponieważ mamy taką „maszynkę” rozkręconą w głowie, w jodze to się nazywa „uciążliwy współlokator”, który cały czas gada. I on jest nam potrzebny, bo załatwia wiele spraw, ale w medytacji uczymy się jak ten głos zamknąć, jak go uspokoić, by pozwolił nam się odprężyć. Żeby to nasze głębsze „ja”, czyli nasza istota, mogła spokojnie pomyśleć. Tego można się nauczyć technicznie.
To wszystko dziewczynom bardzo pomaga. Dodatkowo chudną na tych wyjazdach, z czego bardzo się cieszą! Żyjemy zdrowo, ruszamy się. Nie chodzimy głodne, tylko jemy po prostu bardzo zdrową żywność i to wszystko razem działa! Na wyjazdach nie ma alkoholu, bo chcemy by nasz organizm odpoczął. Mamy bardzo dużo śmiechu, fajnych rozmów.
Kobiety w biznesie mają nadal „pod górkę” i są dyskryminowane. Jednocześnie, coraz częściej słyszy się również o przebojowych kobiecych biznesach w Polsce, ich osiągnięciach, innowacyjnych rozwiązaniach. Czyli jednak coś się zmienia w Polsce w tych kwestiach, jest lepiej? Jak pani to ocenia z własnej perspektywy?
Jeśli chodzi o nierówności w traktowaniu kobiet w biznesie, to jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Kobiety ciągle się borykają z całą masą uprzedzeń, z tym, że traktowane są zwyczajnie jak głupie, a i tak sobie dobrze radzą! Problem właśnie polega na tym, że one sobie radzą MIMO TO! Tylko pomyśleć jakby to wyglądało, gdyby nie było dookoła, na każdym kroku, seksistowskich komentarzy, uwag, gdyby kobiety były traktowane normalnie. Od moich kursantek słyszę mnóstwo szokujących historii, o tym jak są traktowane w biznesie. To jest wstrząsające! Jak np. szefowie nadużywają swoich pozycji i władzy, traktują ich nierówno, po chamsku. Słyszę o klientach, którzy są nieznośni w stosunku do kobiet, pozwalają sobie na uwagi, które nie powinny mieć miejsca. Na moich warsztatach uczymy się „sztuki ciętej riposty”, gdzie rozmawiamy i uczymy się tego, jak sobie radzić z takimi sytuacjami. Są też statystyki, bardzo przerażające, które mówią o tym, że polski mężczyzna molestuje seksualnie, chociaż myśli, że jest miły! On sobie nawet nie zdaje z tego sprawy! Często, statystyczny Polak, nawet nie ma pojęcia, że przekracza jakieś granice, bo pewne kwestie są powszechnie akceptowalne. Kobiety bardzo często mają na głowie obowiązki domowe i jednocześnie robią karierę. Często słyszę od kobiet, że ich partner nie pomaga im w sposób wystarczający, tak jakby one tego potrzebowały. Mężczyźni nie zajmują się dziećmi, bo przecież robią karierę, a kobiety, jeśli chcą zrobić karierę, to muszą robić i to, i to!
Kobieta to taka wieloręka bogini, która ma osiem rąk i zasuwa na wielu płaszczyznach. To jest problem kulturowy. Jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia! Kobiety mają niewątpliwie ciężej, bo muszą bardziej się starać i udowadniać wszystko facetom, którzy często się mylą, a uwielbiają podważać kompetencje kobiet, nawet wtedy, kiedy wiedzą mniej! W tym wszystkim nie chodzi o to, by eliminować mężczyzn, o nie! Chodzi o to, żeby było po prostu sprawiedliwie, bo kurde nie jest! Jakby faceci od urodzenia byli wychowywani w utartym schemacie, tak jak dziewczyny, gdyby sami musieli mierzyć się dyskryminacją, nierównościami, gdyby mieli gorzej, to przecież też chcieliby, żeby to zmieniać, prawda? Też chcieliby i dążyliby do wyrównania szans, sprawiedliwości. To nie jest trudne do zrozumienia.
Nie należy się poddawać, zmiany są, dzieją się powoli. Na zachodzie przecież przyniosły efekt. Trzeba więc nie odpuszczać i dalej walczyć, by było coraz lepiej. Kobiety muszą być twardzielkami! I reagować przede wszystkim na różne, przykre sytuacje, by mężczyzn edukować!
Czy polskie bizneswomen mają się zatem czego uczyć od biznesmenów?
To biznesmeni powinni uczyć się od bizneswomen. Przede wszystkim elastyczności, umiejętności godzenia wielu różnych ról, bo my to opanowałyśmy do perfekcji. Kiedy pracowałam w radiu TOK FM, które było wówczas współwłasnością zagraniczną, przyjechał pewnego razu mężczyzna z USA, z zarządu radia. Powiedział mi, że powinnam zostać naczelną. To wywołało falę oburzenia! Ja sama również się zdziwiłam, że dlaczego ja, dlaczego tak twierdzi, skąd ta propozycja? On mi powiedział, że dlatego, że jestem samotną matką. Byłam ogromnie zdziwiona i powiedziałam, że przecież to jest właśnie powód, że moi koledzy się na to nie zgodzą! On mi na to: „Nie! To jest właśnie powód dlaczego twoi koledzy powinni patrzeć na ciebie z podziwem! Prowadzisz codziennie audycje, robisz to świetnie, a w dodatku masz malutkie dziecko, które sama wychowujesz! I dla mnie, ktoś taki jest jak najbardziej osobą godną zaufania na to stanowisko”. Oczywiście nie pozwolili mi zostać tą naczelną. Ale do dzisiaj słowa tego świetnego faceta mam w pamięci. On pokazał mi inną perspektywę patrzenia na matkę pracującą.
12 września tego roku odbyła się premiera pani najnowszej książki „Rebel”. Komu pani ją poleca? Czego możemy się spodziewać, sięgając po tę publikację?
To książka, w której są moje felietony z ostatnich 5 lat, które publikowałam w różnych mediach. To felietony o polityce, o podróżach, o różnych moich patentach na szczęśliwe życie. Felietony prześmiewcze, zaangażowane, protestujące – zwłaszcza jeśli chodzi o nierówności w stosunku do kobiet. To jest swego rodzaju moja kronika, dotycząca tych 5 lat. Można się z niej dowiedzieć wiele ciekawego np. tego, że temat, który nas bulwersuje od dwóch lat, czyli odkąd jest nowa władza, która wzięła się za ograniczanie kobietom ich praw, to nic nowego, bo poprzednia władza robiła przecież dokładnie to samo! Ja o tym pisałam i 5 lat temu, i rok temu! Jest tak samo, tylko zmieniła się narracja, styl, na bardziej brutalny i widoczny. Wszystkie władze, które były, olewały sprawy kobiet. Nie miejmy złudzeń! Wiele osób powiedziało mi, że odebrały to jako wstrząsającą prawdę, bo nie zdawały sobie z tego sprawy. Dużo kobiet zaczęło się przecież angażować dopiero od dwóch lat, a czytając tę książkę zdały sobie sprawę, że tak samo ograniczano nas choćby te 5 lat temu. Pytają: „To dlaczego wtedy mnie to nie wkurzało?”. Ano nie wkurzało cię dlatego, ponieważ nikt do ciebie z ekranu nie mówił tak chamskim tonem! Zmienił się ton, ale treść jest ta sama. I to m.in. pokazuję w tej książce.
„Rebel” jest też o podróżach, o samotności, samodzielności kobiety. Wiele osób pisze mi, że czytając tę książkę śmieją się do rozpuku! Co jest dla mnie dużym komplementem, bo cenię sobie poczucie humoru i staram się pisać zabawnie, dzielić się tym, co mnie śmieszy, a jest tego dużo! To jest też książka o 5 latach mojego szczęśliwego życia, bo te ostatnie lata były dla mnie bardzo dobre. W ogóle dla mnie po 40-tce zaczął się taki dobry czas, jakbym w końcu spłaciła pewną karmę. (śmiech) Właśnie pięć lat temu skończyłam terapię i to jest ten czas, kiedy zaczęłam zbierać owoce, tych wielu lat pracy nad sobą.
Czy to książka skierowana głównie do kobiet?
Absolutnie nie! Polecam ją każdemu mężczyźnie! Jeśli mężczyzna jest ciekaw co ma do powiedzenia kobieta, która chce się dogadać, ale po partnersku, to myślę, że dowie się wielu interesujących rzeczy. Zawsze w swoich książkach apeluję do mężczyzn z taką jedną sprawą: Panowie, kobieta niezależna, kobieta sukcesu, kobieta, która sama sobie radzi, to kobieta waszych marzeń! To kobieta, która na was „nie zawiśnie”, która jak się rozstaniecie, nie będzie tracić lat na wyrywaniu wam alimentów z gardła, bo sama sobie poradzi! To kobieta, na której wy panowie możecie się też oprzeć! Bo o tym się zapomina. Łaska biznesu na pstrym koniu jeździ. Dzisiaj ja mogę stracić pracę i mój partner mnie wspiera, ale jutro może się okazać, że mój partner straci pracę, czy zachoruje! No i co wtedy? Tu wkracza feministka, która powie: „Kochany, ja cię wesprę, przecież ja zarabiam!”. Czy to nie jest miła perspektywa?
Jakie są pani najbliższe plany?
Mam pewne plany, których za wcześnie nie chcę zdradzać… 12 października (rozmowa odbyła się pod koniec września 2017 r. – przyp. red.) lecę do Malezji, a potem przez całą zimę będę na Bali, w Indiach i w Kambodży z grupami, aż do wiosny. Mam napisaną też następną książkę, która ukaże się w maju następnego roku. To jest książka właśnie o podróżach, pt. „Nie bój się zawracać”, książka opowiada o podróżowaniu w pojedynkę, o tym jak nauczyłam się być inna i obca, zrozumieć innych i obcych, dzięki podróżom. To będzie też więc książka o tolerancji i rasizmie.
Bardzo dużo pani podróżuje! Czy ma pani zatem swoje ulubione miejsce na ziemi?
Kocham Kościelisko, z widokiem na Giewont i Czerwone Wierchy. Ono zawsze będzie w moim sercu. Uwielbiam też schronisko w Pięciu Stawach. Podziwiam wybrzeża, czy to australijskie, czy amerykańskie. Ale takim miejscem, które niezmiennie mnie przyciąga i nie mogę się powstrzymać, by choć na chwilę tam nie pojechać, np. 2-3 dni, to jest Grecja! Uważam, że Morze Śródziemne nie ma sobie równych! Oczywiście to moja osobista opinia. Dla mnie Grecja jest ukochanym miejscem na ziemi, do którego zawsze wracam, o każdej porze roku. Kocham Grecję i Greków, kocham ich jedzenie, to światło, muzykę, czuję się tam wspaniale! Mam takie poczucie, że wracam tam jak do domu.
Co panią fascynuje?
Fascynuje mnie joga, nie tylko jako forma ćwiczeń, ale jako sztuka zapanowania nad sobą, nad swoim wewnętrznym światem. Możliwości, które człowiek ma w sobie są niezwykłe! Ja teraz, po latach, zaczynam odczuwać i przeżywać rzeczy, właśnie związane z praktyką jogi i medytacji. Nagle człowiek ma wgląd we własne ciało, w swój organizm i wszystko zaczyna rozumieć. Człowiek widzi głębszy mechanizm funkcjonowania rzeczywistości, relacji międzyludzkich i osiąga ogromny spokój, poczucie głębokiego zrozumienia, tego co się dzieje w życiu. Pasjonuje mnie to!
Jestem też nieuleczalnym molem książkowym, więc fascynuje mnie literatura. Ciągle mi się wydaje, że mam zbyt mało czasu na czytanie. Mam rozłożone dookoła cztery książki i jeszcze dwie odpalone na czytniku i mam wrażenie, że nie starcza mi czasu na to wszystko, co nowego się ukazuje, a ja chcę to wszystko pochłonąć! To jest też zaleta u ludzi, którzy nie mają wykształcenia akademickiego, że czytali i czytają wyłącznie dla przyjemności, nie z przymusu przeczytania lektury, czy podręcznika. Zawsze czytałam dla przyjemności i nadal to robię!
To, co mnie też fascynuje, to poznawanie nowych kultur, zwyczajów innych ludzi z różnych krajów. Kiedy rezerwuję gdzieś nocleg w samotnej podróży, to raczej nie robię tego w hotelu, ale wynajmuję mały pokoik przy rodzinie lub u kogoś w domu. Mam przez to wspaniałe doświadczenia. Ludzie są bardzo gościnni i życzliwi, dużo rozmawiam z rodzinami, które częstują mnie pysznościami, opowiadają różne historie, są tak serdeczni i troskliwi, że ciężko to opisać! Dużo się razem śmiejemy, żartujemy. To jest niesamowite. I w większości krajów gdzie byłam, wszędzie widzę ludzi, którzy są kochani! To polityka robi z nas ludzi wystraszonych. Bardzo lubię też to, że odkrywam nową literaturę, której w Polsce nigdzie nie zdobędę, a ktoś mi w jakimś kraju poleci coś wspaniałego. A że bardzo dobrze władam językiem angielskim i francuskim, to mam dostęp do większości pozycji. Podróże po prostu bardzo mnie kształcą.
Jak opisałaby pani siebie w trzech słowach?
Jestem bardzo szczęśliwa!
O czym pani marzy?
Marzę o tym, żeby skończyły się wojny, zamachy, terroryzm. Wszystkie moje osobiste marzenia mogę spełniać i nie są dla mnie odległe. Marzę, więc o tym by również skończył się kryzys związany z uchodźcami, żeby ci ludzie mogli spokojnie opłakać swoich zmarłych, by odnaleźli spokój ducha, żeby otrząsnęli się z tragicznych przeżyć i żyli normalnie. Moje źródło bólu i rozpaczy to jest właśnie to, że dzieje się zło na świecie. Marzę też o tym, żeby wynaleziono skuteczne leki na nieuleczalne choroby. Moje marzenia dotyczą ludzkości! Nie mam osobistych marzeń, bo po prostu je spełniam, są w moim zasięgu, ale nie jest w moim zasięgu, by np. córka moich znajomych, która jeździ na wózku – mogła chodzić. Marzę, że stanie się to możliwe.
Co chciałaby pani przekazać naszym czytelniczkom?
Że mają więcej niż sądzą. Chcę im przekazać to, co przekazał mi kiedyś mój cudowny i nieodżałowany ŚP profesor Wiktor Osiatyński, mój przyjaciel i mentor, który bezwarunkowo we mnie wierzył i zawsze będę mu za to wdzięczna. Powiedział do mnie kiedyś tak: „Rano, proszę spojrzeć w lustro, zrobić przedziałek, popatrzeć sobie w oczy i powiedzieć do siebie: Odpierdol się!”. I to właśnie praktykuję. Tutaj chodzi o to, że przestałam się do sobie przypieprzać i to polecam wszystkim czytelniczkom. Jeżeli jesteś zdrowa, zdrowi są Twoi bliscy, masz dach nad głową i nie chodzisz głodna, to znaczy, że jest OK, o wiele bardziej niż sądzimy. To banał, ale właśnie tego uczą podróże.
Rozmawiała: Agnieszka Słodyczka (Jarząbek)
CytujSkomentuj
Pani Paulino, bardzo Panią lubię za to, co Pani robi dla świata i kobiet. Życzę wszystkiego najlepszego i dużo zdrowia.