EksMagazyn: Wulkan energii – tak mówią o pani wszyscy.
Urszula Dudziak: (śmiech) Bo ja jestem pionierką, liderką, wyjątkiem nie z tej planety. Poświęcona przez energię z kosmosu…
Czyli jednym słowem: kosmitka?
Dokładnie tak! Jak ja sobie uzmysłowię, ile mam lat, że już w przyszłym roku będę obchodziła 70 urodziny, to coś mi się nie zgadza. Ale dlaczego mi się nie zgadza? Bo panuje pewien stereotyp, a ja całe życie łamię stereotypy. Hołduję zasadzie, że tylko zdechłe ryby płyną z prądem. Dlaczego więc ja mam poddać się terrorowi trendów? Staram się z nimi walczyć, na przekór wszystkiemu. Ja traktuję wszystkie rzeczy, które mi się przydarzyły jako piękne lekcje życiowe. Szczególnie, gdy przytrafia się coś nie po myśli, to nie pytam – dlaczego? Szkoda na to czasu. Uważam, że wszystko dzieje się po coś. Im szybciej wyjdziemy z zakrętu, tym lepiej dla nas. Ja wiem, że będę popełniała błędy do końca życia, ale najważniejsze jest dla mnie to, jak szybko sobie z nimi poradzę.
To co pani mówi nie pasuje do myślenia przeciętnego Polaka. Czy to pani pobyt w Stanach Zjednoczonych miał wpływ na zmianę sposobu podchodzenia do pewnych tematów?
Wydaje mi się, że jestem idealną miksturą, bo powstałą na bazie słowiańskiej natury czyli romantyzmu z zaradnością, z dodatkiem luzu i otwartości, którą nabyłam w Stanach.
Jest pani szczęściarą?
Całe życie! Faktycznie, czasem bywały momenty, kiedy było ciężko, ale generalnie mogę powiedzieć, że całe życie mam szczęście. Co prawda, ja dobrze wiem, dlaczego to szczęście mnie nie opuszcza.
To jaki jest ten sekret?
Wierzę w szczęście i myślami o nim przyciągam je do siebie. Ja wcale się nie spieszę, a zawsze mam zielone światło. Wszystko to, co zaplanuję – wychodzi mi. A jeszcze np. gdy czegoś od kogoś potrzebuję, to tak potrafię zmanipulować w pozytywny sposób, że ta druga osoba jest też szczęśliwa, że może coś dla mnie zrobić.
Coś w tym jest, bo ja spotkałem się wyłącznie z pozytywnymi opiniami na pani temat. Nikt nie mówi o pani: „manipulatorka”…
Mam prośbę – nie mów mi na pani. Wszyscy, którzy mnie znają, mówią mi po imieniu. Nie lubię tego mówienia per „Pan/Pani”. Zawsze przypomina mi się pewna historia. Syn mojej koleżanki ze Szwecji przyjechał do Polski studiować medycynę. Wchodzi do dziekanatu, przeczytał, że pani sekretarka ma na imię Janina, więc mówi: „Cześć Janina”. Domyśl się co było dalej (śmiech).
Rozmawiał: Łukasz Kędzior
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.