chajzer2_wpiswrzesien
fot. Łukasz Marciniak/NM Studio
JJ
23/09/2013

Filip Chajzer: Swojak z Ursynowa

Wkurza mnie maksymalnie podział na „my wielcy, oni malutcy”. Świat celebrycki jest dla mnie trochę jak teoria światów równoległych. To jest poza mną – mówi o sobie jeden z najbardziej szalonych dziennikarzy telewizyjnych i bohater naszej okładkowej sesji

EksMagazyn: Telewizja kłamie?
Filip Chajzer, Dzień Dobry TVN:
Telewizja troszeczkę upiększa, lukruje. Brokatuje. Ja tego nie lubię. Przejawia się to choćby w tym, że nie znoszę telewizyjnego make upu. Nie lubię poprawiania tego, że człowiek się spocił. Kiedy brytyjski reporter stoi w 30 stopniowym upale na tzw. live i jest mu gorąco, to widać, w jakim jest stanie. U nas wciąż występuje model delikatnie ukraiński, a przynajmniej wschodni. Polega to na tym, że wszystko musi być perfekcyjne, jak spod igiełki, jak z idealnego świata, w którym ludzie się nie pocą, mają zawsze doskonale ułożone włosy i niemnące się ubrania.

Walczysz z tym idealizmem?
Trochę tak, chociaż moja fryzura na to nie wskazuje (śmiech).
Gdyby ktoś kazał ci wejść do Gangesu, żeby sprawdzić, co w nim pływa…
Nie wahałbym się ani chwili. Pracowałem kilka lat w dziale newsów w stacji TVN Warszawa. Była to dosyć hardcorowa, wzorowana na najlepszych amerykańskich wzorcach redakcja. Tam nie było przebacz. Jeśli było odbijanie KDT (Kupieckie Domy Towarowe w Warszawie – przyp. red.), to między demonstrantów i policjantów, trzeba było wejść. Ja sam oberwałem kamieniem ze cztery razy, ale cóż…lubię adrenalinę, która towarzyszy takiej „prawdziwej” reporterce.

Pamiętasz okoliczności?
Pierwszy raz uderzono mnie kamieniem na paradzie gejów, potem dostałem metalową rurką podczas odbijania KDT. 11 listopada oberwałem petardą, a na meczu Polska-Rosja podczas Euro butelką. Litrową. Rozbiła się na kamerze.


Wpisujesz takie akcje w ryzyko zawodowe?
Tak. I absolutnie nie obrażam się za to na moją pracę. Już nie mogę się doczekać 11 listopada i szczytu alterglobalistów. Mam ciary! Wszyscy mówią: „co to będzie, co to będzie”, a ja lubię być w środku wydarzeń. Wiem też, że mało jest takich osób, które nie czują strachu, może kilku fotoreporterów. Sporo pozmieniało się po sytuacji ze spaleniem wozu TVN, kiedy okazało się, że to nie przelewki i ludzie z „Faktów” i TVN 24 otrzymali zakaz wchodzenia w środek akcji. Ja mam taką zasadę, że jeśli idę w tłum, to w towarzystwie małej kamery, staram jak najmniej rzucać się w oczy. Nie ma wozu, kurtek TVN, wszystko dzieje się w mniejszej skali.

Bywało niebezpiecznie?
Dwa razy miałem gigantyczne szczęście. Podczas meczu Polska-Rosja, jak już pakowaliśmy sprzęt do samochodu, a trzeba dodać, że miała tam miejsce gigantyczna zadyma, ruszyła na nas grupa rozjuszonych kiboli Legii. Ja byłem już zabunkrowany w środku, a za mną wsiadał operator. Robił to bardzo wolno i nie widział, że na nas idą. Mówię do Jacka: „pośpiesz się”, ale on – z głową w bagażniku – nie wiedział, o co mi chodzi. Za chwilę byli już przy nas, z nastawieniem bojowym i wyzwiskami na ustach. Pomyślałem: „Wyjdę, zabiją mnie. Jeszcze z tą moją ulizaną fryzurą…ale z drugiej strony nie zostawię kolegi.” Wysiadłem i widzę, że jeden patrzy na mnie. Odliczam sekundy do pierwszego strzału i nagle on mówi: „K…Zygmunt! Uwielbiam cię! Jak ty te koty rozdawałeś!!! Zdjęcie z Zygmusiem!.

Koneksje rodzinne uratowały ci życie…
Tak (śmiech). Druga taka sytuacja miała miejsce rok temu, podczas zamieszek prawicowców w czasie obchodów 11 listopada. Stałem wśród dosyć mocnej grupy i nagle chłopaki mówią: „Panie Chajzer, pan się odsunie, bo teraz będziemy n…ać kamieniami!”. Mam nadzieję, że budzę jakąkolwiek sympatię, przez to, że zawsze staram się być z ludźmi i przy ludziach. Nie lubię tworzyć dystansu, nie znoszę egzaltacji samym sobą, ostentacji. Wyniosłem to z domu. Ojciec wychował się w mocno robotniczej Pradze, ja w bloku na Ursynowie. W mojej pracy trzeba uważać, żeby nie zapaść na „chorobę telewizyjną”.

Poproszę o symptomy?
Ludziom przewraca się w głowie. Wydaje się im, że są ponad. Tracą kontakt z rzeczywistością i nie potrafią rozmawiać z ludźmi. To jest irytujące i śmieszne. Radia i prasy to nie dotyczy.

Pojechałbyś na wojnę, jako korespondent?
Ciężko mi teoretyzować. Gdybym dostał konkretną propozycję, musiałbym o niej pomyśleć. Trudno powiedzieć, czy tak, czy nie. Dużo zależałoby od miejsca. Do Syrii i Afganistanu bym nie poleciał. Chyba (śmiech).

Jaki masz sposób na rozmowy z ludźmi?
To cecha ludzi inteligentnych – dopasować się do rozmówcy. Ja mam taki patent, że staram się nie stwarzać dystansu. Jak rozmawiasz z kibicem, to dwie, trzy k…musisz wpleść. Jak rozmawiasz z emerytką, to dobrze wiedzieć, co dzieje się u Hosera w diecezji. Brakuje mi w telewizji fajnych reporterek. Odpowiednika Martyny Wojciechowskiej, kobiety z pasją, która nie boi się ubrudzić.

Przyznasz się do dziennikarskiej wpadki?
Wolę o nich nie pamiętać… Nie przypominam sobie nic humorystycznego, bardziej traumatyczne historie. Pomylenie nazwiska prezydenta i wiceprezydenta Warszawy, kiedy jeden o coś oskarżony, a drugi kompletnie niewinny…Ale to był wstyd!

Czy dziennikarstwo to nadal zawód z misją?
Teraz nie zajmuję się stricte interwencjami. Kiedyś miałem ogromne poczucie misji, bo moją specjalizacją były drogi. Zajmowałem się dziurami. Tyle, ile ja serca włożyłem w te dziury, to powinny się łatać samą moją dobrą wolą (śmiech). To niesamowite, jak ogromną sympatię można sobie zaskarbić stając w obronie grupy, którą wszyscy koszą. Poczynając od stacji benzynowej, a kończąc na bramkach na autostradzie. Jak rozstawialiśmy się z kamerą, ludzie wysiadali z samochodów, by nam dziękować. A jak mnie nienawidzili w urzędach!

Mamy dopływ świeżej krwi dziennikarskiej?
Sprawa rozbija się o pytanie: studiować czy nie studiować.

A ty jak uważasz?
Jak ktoś lubi mieć takie hobby, jak studia, bo to jest tylko hobby, to czemu nie? Tyle, że jest to propozycja dla dzieciaków z bogatych domów albo dla ludzi, którzy mają w sobie bardzo dużo determinacji. Tak naprawdę, punktem wyjścia do pracy w mediach jest staż. Bardzo często darmowy i taki, który może trwać rok, dwa, a czasami trzy. Potem są głodowe pensje, w stylu 300-400 zł. Fajnie, jak możesz sobie na to pozwolić, a jeśli nie, musisz dorabiać w KFC. Najwięcej można nauczyć się pisząc. Ja zacząłem, kiedy miałem 18 lat Na samym początku, w Super Expressie zarabiałem 370 zł, co wystarczało na dojazdy.

Cały materiał dostępny jest w 18. numerze EksMagazynu – do kupienia w Empikach, salonach Relay i InMedio w całej Polsce.

chajzer2_wpiswrzesien
chajzer2_wpiswrzesien

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.