EksMagazyn: Podobno masz całkiem sporą kolekcję instrumentów…
Maciej Balcar: Instrumentów jest naprawdę sporo, samych gitar mam ponad tuzin. Instrumentów klawiszowych jest też niemało, najwięcej tych elektronicznych, choć są też dwa fortepiany. Miałem już jeden, a drugi trafił mi się trochę przypadkiem i tak zostało. Do tego lutnie, skrzypce, trąbki – te akurat, jako eksponaty, ale sprawne. Mam też całą masę instrumentów perkusyjnych, trudno je policzyć. Przez dwadzieścia lat można uzbierać niezłą kolekcję, czasami kupuję na pchlim targu, czasem przywożę z trasy koncertowej z Niemiec lub ze Stanów. Na granie zawsze znajdzie się wolna chwila, szczególnie w nocy, częściej jednak wolę poświęcić czas rodzinie, szczególnie w okresach, kiedy wpadam do domu tylko na chwilę.
„Harley mój, to jest to” – od niedawna możesz w pełni identyfikować się z tym tekstem. Skąd wzięła się miłość do motocykli?
Identyfikowałem się z tym tekstem od zawsze, choć oczywiście wcześniej nie miałem Harley’a, zresztą autor tekstu, Rysiek Riedel, też go nigdy nie miał. Miałem miesiąc, kiedy pierwszy raz „poszedłem” na zawody żużlowe w moim rodzinnym Ostrowie Wielkopolskim. Później bywałem tam regularnie, w Ostrowie żużel jest jak religia. Można powiedzieć, że wychowałem się wśród motocykli. Mój własny był tylko kwestią czasu, choć oczywiście nie sądziłem wtedy, że od razu kupię sobie Harley’a.
Jesteś samotnym wilkiem czy należy do jakiejś grupy motocyklowej?
Samotny Wilk to bardzo trafne określenie, szczególnie, że lubię włóczyć się samotnie po swoich okolicach, a na jakiekolwiek grupy czy zloty po prostu brak mi czasu. Oczywiście, mam wielu zacnych kumpli motocyklistów, z którymi wymieniam poglądy i wiedzę na tematy motocyklowe.
A gdybyś mógł wybrać dowolną trasę na świecie, gdzie byś pojechał?
Lubię ciepłe klimaty, więc Floryda byłaby idealna, także Meksyk. Polska w okresie letnim bywa też całkiem dobra do jazdy, problemem jednak wciąż pozostaje stan większości dróg.
Życie rock’n’rollowca? Imprezy, używki, demolowanie hoteli… Ile jest prawdy w tym stereotypie w dzisiejszych czasach?
Jeśli chodzi o rock’n'rolla, byłem jego reprezentantem w czasie studiów na Wydziale Architektury. Przedziwne, bo nie mając właściwie forsy, stać mnie było na wiele ekstrawagancji. To był wspaniały okres, nie zawalając semestrów grałem regularnie w różnych klubach Wrocławia i Ostrowa, założyłem z paroma kolegami amatorski Teatr Wyrzutków, grałem drobne role w filmach i zaliczałem, jako widz, rożne ciekawe przeglądy i festiwale, z PPA na czele. Pod koniec studiów zostałem ojcem i zmieniła się diametralnie moja skala wartości. Zainteresowania pozostały, ale zmienił się sposób eksploatacji. Co do demolek hotelowych, przypisuję je ludziom, którzy nagle zdobyli sławę, zaczęli zarabiać duże pieniądze i nie mają pomysłu, co z nimi zrobić. Ja wolałbym je przeznaczyć np. na wsparcie hospicjum. Rock’n'rolla wolę grać, niż posługiwać się nim w życiu prywatnym.
Materiał pochodzi z 14. numeru EksMagazynu. Całość znajdziecie w papierowym wydaniu.
CytujSkomentuj
Miałam okazję spotkać go po jednym z koncertów. Niezwykle skromny i sympatyczny człowiek, aż trudno uwierzyć, że jest gwiazdą! Oby takich więcej. I fajna rozmowa, taka właśnie bez gwiazdorzenia.