Michał Rusinek urodził się 31 stycznia 1972 w Krakowie. W szkole średniej nie cierpiał dłużyzn u Elizy Orzeszkowej, a olimpiadę polonistyczną wygrał trochę przez przypadek (dostał pytanie o kobiety w literaturze). Obecnie pracuje jako sekretarz jednej z najbardziej znanych i cenionych polskich poetek – Wisławy Szymborskiej, jest też adiunktem w Katedrze Teorii Literatury na Wydziale Polonistyki UJ. Prowadzi tam wykłady i konwersatoria z teorii literatury. W książeczce „Kiedy byłem mały”, która w październiku pojawi się w księgarniach, a w której dzieli się z czytelnikami wspomnieniami z dzieciństwa, możemy przeczytać: „Michałek był chłopięciem chorowitym, ale chciał zostać czołgistą, najchętniej takim z czasów II wojny światowej, podsłuchiwał spod stołu rozmowy dorosłych, chrupał krakersy brydżowe i grzecznie nosił upokarzające dziewczęce kozaczki (bo akurat takie rzucili), zamiast hełmofonu, o którym do dzisiaj marzy.”
EksMagazyn: Obserwuje Pan czasami różnice między językiem, jakim posługują się kobiety, a tym, którego używają mężczyźni?
Michał Rusinek: Feministki już od dość dawna próbują opisać coś, co się nazywa pisarstwem kobiecym, gdzie jakoś inaczej prowadzi się myśl i narrację; historia tych prób jest chyba ciekawsza od samego problemu. Kiedy pisałem książkę o retoryce, wypożyczyłem sobie z angielskiej biblioteki książkę „Retoryka i feminizm”. Pierwsze zdanie tego ogromnego tomu brzmi: „Retoryka nie ma nic wspólnego z feminizmem, bo jest wymysłem mężczyzn” (śmiech). Coś w tym jest! Ale tak na poważnie, wydaje mi się, że płeć w języku – nie tylko literatury, także w języku codziennym – ciekawa jest tylko w dialogu między płciami. Dyskurs robi się nacechowany płciowo wówczas, gdy jest to dyskurs zainteresowanych sobą ludzi: w wersji heteroseksualnej dwojga, w wersji homoseksualnej – dwóch. Tego jest zjawiska nie da się zaobserwować w językoznawczym laboratorium; jeśli już, to w literaturze. Albo – alkowie.
Skoro już jesteśmy w alkowie… Co Pana przyciąga w kobietach?
Uważam, że najciekawszym organem zarówno u kobiety, jak i u mężczyzny, jest mózg. Zwierciadłem mózgu (jeśli się nie wierzy duszę) są oczy. Przyciąga mnie też rozmowa i umiejętność współtworzenia jakiegoś jedynego w swoim rodzaju języka, który jest możliwy w bliskich relacjach. Z kobietami dobrze mi się też po prostu współpracuje: mam wrażenie, że taka relacja pozbawiona jest niezdrowego współzawodnictwa, natomiast pozwala na wzajemne się uzupełnianie.
A co Pana w płci pięknej irytuje?
Po pierwsze, irytuje mnie sprowadzanie tej płci wyłącznie do piękna. To niewinne z pozoru i utrwalone w kulturze sformułowanie przecież uprzedmiotawia kobiety. Po drugie – odpowiadając już na pani pytanie – irytuje mnie (w obu płciach) zamiłowanie do intryg, szkodliwych plotek. Irytuje mnie brak dystansu do siebie, nieumiejętność posługiwania się ironią i autoironią. No i brak poczucia humoru.
Uważa się Pan za prawdziwego mężczyznę?
Oczywiście, że nie, bo nawet nie wiem, co to znaczy! (śmiech) Jeśli wierzyć stereotypom, „prawdziwy mężczyzna” powinien zapewne siedzieć przed telewizorem, pić piwo i oglądać futbol, w dodatku z niemasochistyczną przyjemnością, w przerwach zaś rozmawiać z kolegami o pieniądzach. Nic z tych rzeczy mnie nie pociąga. Ale jeszcze wyraźniej nie pociągają mnie stereotypy.
Czym zatem dla Pana jest „prawdziwa męskość”?
Myślę, że prawdziwa męskość pojawia się tylko w spotkaniu z kobiecością, w zderzeniu z nią. Wówczas ma szanse powstać prawdziwa męskość i prawdziwa kobiecość. Nie da się jej zdefiniować, bo definiowanie jest wyznaczaniem granic i związane jest myśleniem o pojęciach, które można terytorialnie ograniczyć. A tutaj ważne jest nie terytorium, a relacja. Dobra relacja.
Rozmawiały: Joanna Jałowiec, Aneta Zadroga
CytujSkomentuj
bardzo ładny wywiad. m. rusinek ma klasę