EksMagazyn: Pamiętasz, kiedy zacząłeś gotować?
Mikołaj Rey: Miałem może 5-6 lat. Uwielbiałem wyciągać z szuflad naszej kuchni różne składniki: mąkę, mleko, jajka, z których robiłem ciasto. Pamiętam, że kiedyś mieszałem w szklanym półmisku różne rzeczy i myślałem sobie: „To trochę, jak magia. Z wielu smaków powstaje nowa rzecz, która w całości smakuje zupełnie inaczej, niż to wszystko pojedynczo”. Mama powiedziała wtedy: „O, zrobiłeś ciasto naleśnikowe”. Nie wiedziałem jeszcze, co to jest.
Jak wyglądało twoje dzieciństwo w zamku, rodzice trzymali cię pod kloszem?
Montrésor to miasteczko z 350 mieszkańcami. Wśród nich jest ponad 20 polskich domów. Wszyscy się znają. W domu panowała atmosfera bezpieczeństwa, nikt niczego się nie bał. Szczególnie w wakacje, czułem się wolny, jak ptak. Razem z kuzynami, bratem, całe dnie ganialiśmy po polach i lasach. Regularnie toczyliśmy bitwy na kasztany, które nieraz kończyły się siniakami.
Jak wychowuje się arystokratów? Jakim wartościom hołdowano w twoim domu?
Religii i polskości. Wprawdzie, jako dziecko nie mówiłem po polsku, a jedyne zwroty w tym języku, jakich używałem, to „chodź” i „fuj” w stosunku do naszego psa Zorro. Za to moi dziadkowie mówili do siebie po polsku, moi rodzice kłócili się po polsku (śmiech). Przyjeżdżali do nas goście z Polski, dużo się mówiło o sytuacji w kraju. Zjeżdżała się dalsza rodzina, Polonia rozsiana po świecie. Język polski, tożsamość, tradycja były podkreślane na każdym kroku. Mój dziadek przyjechał do Francji po zakończeniu wojny, w 46’ roku. Był żołnierzem AK i już nigdy nie wrócił do kraju. We Francji przebywał jako uchodźca polityczny. Mógł bez problemu dostać francuski paszport, ale nigdy się o to nie starał, do końca był tylko Polakiem.
Czego się z tych rozmów o Polsce dowiedziałeś?
Ludzie, którzy nas odwiedzali, bardzo tęsknili za ojczyzną. To było coś upragnionego, idealistycznego, opisywanego zawsze jako coś pozytywnego. Były rozmowy o nadziei. Że radziecki socjalizm i komuna upadną, że kraj będzie wreszcie wolny, że będzie można tam wrócić. Bardzo dużo osób w mojej rodzinie działało w opozycji, czy to w Polsce czy poza granicami. Wysyłali paczki polskim rodzinom, przemycali cenne informacje, nieraz bardzo dużo ryzykując. Moja ciotka brała udział w akcji, kiedy to flaga „Solidarności” została wywieszona nielegalnie na wieży Eiffla. Taka sytuacja sprawiła, że Polska była elementem, który nas łączył, a nie dzielił.
Twój wyidealizowany obraz ojczyzny nie wypaczył się, kiedy przyjechałeś do Polski pierwszy raz, zobaczyłeś, jak się tu żyje?
W 1992 roku, z moją szkołą, pojechaliśmy do Polski po to, żeby jeździć na nartach. Cała podróż była genialna. Miałem 11 lat. W internacie, gdzie nocowaliśmy, mieszkali polscy studenci. Pamiętam, że na dole był bar, można w nim było kupić papierosy (śmiech). Odwiedziliśmy Gorzów Wielkopolski, gdzie każde dziecko zatrzymywało się w innym domu. Pamiętam niesamowitą gościnność „mojej” rodziny. Dyrektor powiedział im, jak się nazywam. Ojciec rodziny miał nogę w gipsie, ale to ja dostałem najwygodniejszy fotel. Jadłem jak król, córki odstąpiły mi własny pokój. Zrobiło to na mnie bardzo duże wrażenie. Nie mówiłem jeszcze po polsku, więc nie mogliśmy komunikować się niczym więcej, niż uśmiechami. Mieszkając we Francji, w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że moje nazwisko ma takie znaczenie. Dopiero w Polsce przekonałem się, że kiedy się przedstawiam, ludzie są zdumieni albo myślą, że żartuję. To była dla mnie duża niespodzianka!
Potem przyjechałeś do Polski na dłużej. Nie tęskniłeś za Francją?
Niezbyt. Przyjechałem do Polski świeżo po maturze. Nie mówiłem wtedy w ogóle po polsku. Nie wiedziałem, co chcę robić i mój ojciec powiedział: „Skoro nie jesteś pewien, co chcesz robić, może pojedziesz do Krakowa nauczyć się polskiego języka, bo szkoda, żeby Mikołaj Rey nie mówił po polsku”. Kiedy już zapisałem się na kurs języka w Instytucie Polonijnym UJ, przed wyjazdem do Krakowa mój „papa” mi powiedział, że Polki są piękne i może spotkam kobietę przy której nauczę się dobrze polskiego (śmiech). I, fakt faktem, Polki okazały się bardzo ładne.
Materiał pochodzi z 14. numeru EksMagazynu. Całość znajdziecie w papierowym wydaniu.
fot. Michał Łepecki
stylizacja: Wojciech Kozub / FluX Art Group
garnitur: Andre Grand
zegarek: Xicorr
wnętrza: restauracja Portobello
produkcja: PressFactory
wykonanie potraw: Justyna Czekaj-Grochowska
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.