Park zajmuje powierzchnię wielkości Szwajcarii. Wśród niezliczonych gatunków ptaków i zwierząt można tutaj spotkać przede wszystkim żyrafy, słonie (ich populacja liczy 12 tys.!), stada bawołów, zebry, lwy, leopardy, rzesze małp, gazeli. Sama zaś rzeka Luangwa stanowi lokum dla licznej populacji krokodyli i hipopotamów. Choć park jest dobrze chroniony przed kłusownictwem, od 1987 na tym terenie nie ma już czarnych nosorożców.
W pogoni za leopardem
Pędzimy jak szaleni za stadem małp, które w popłochu przeskakują z drzewa na drzewo. Ich donośny lament informuje, że coś się wydarzyło. Nasz przewodnik prowadzi jeepa jak szalony. Nic nie wyjaśnia, o niczym nie informuje. Pędzi przez tropikalny las. Nagle dostrzegam go. Wielki kot idzie w naszym kierunku. Zatrzymujemy się. W pysku trzyma małpę. Bezwładne ciało w niczym nie przypomina tych rozbrykanych zwierząt. Leopard nie zwraca na nas uwagi. Zmęczony polowaniem, podąża swoją drogą. Mija nasz samochód w odległości dwóch metrów od maski. Zatrzymuje się tylko na chwilę by obrzucić nas ciekawskim wzrokiem. Nie mija kilka sekund a to wielkie zwierzę majestatycznie odchodzi w tylko sobie znane miejsce. Oszołomiona spoglądam za nim, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą zobaczyłam. Przewodnik wyjaśnia, że scena polowania, jest czymś niezwykle trudnym do zobaczenia. Kotów jest dużo, nie ukrywają się specjalnie, ale zobaczyć je w akcji to nietypowe. Czyż nie po takie wrażenia przyjeżdża się na safari? Dopiero teraz przewodnik wyjaśnia, dlaczego tak bardzo się spieszył i gonił za hałasującymi małpami. Zwierzęta te właśnie w ten sposób ostrzegają się przed grożącym niebezpieczeństwem lub informują o stracie członka rodziny. Przeraźliwego lamentu małp nie zapomnę do końca życia. Jest bardzo wczesny poranek. Poranne safari zaczyna się pobudką o 5 rano, śniadaniem i wyjazdem z kempingu bladym świtem. Naszym celem jest zobaczyć jak najwięcej zwierząt przed największym upałem. To dopiero pierwsza godzina w parku, a ja najpiękniejsze spotkanie z wielkim kotem mam już za sobą. Jedziemy dalej.
Odpoczywając z królem zwierząt
Mijamy rzesze antylop i słoni. Widok tych pięknych olbrzymów powoli przestaje budzić moje zdziwienie. Jest ich pełno! Za serce chwyta widok maluchów, nieporadnie podążających za swoimi rodzicami. Małe rozbrykane słoniątka są wszędzie. Oczarowana ich widokiem nawet nie zdaję sobie sprawy, kiedy przewodnik zatrzymuje samochód. Przed nami w odległości 20 metrów, pod rozległym krzewem, wypoczywa stado lwów. W większości są to samice. Małe lwiątka drażnią się ze swoimi matkami, które wyraźnie chciałyby odpocząć. Ktoś z współtowarzyszy safari zadaje pytanie przewodnikowi, dlaczego nie możemy podejść bliżej. Ten mądrze odpowiada, że jest to maksymalna a zarazem bezpieczna odległość, na jaką możemy się zbliżyć do lwów. Nie możemy zapominać, że te spokojnie odpoczywające kociaki to w przecież dzikie, drapieżne koty, a park to ich dom, do którego się wpraszamy.
Jesteśmy tu tylko gośćmi
Czas na poranną kawę. Zatrzymujemy się nad brzegiem rzeki, by w spokoju poobserwować leniwie wypoczywające hipopotamy. Jest ich pełno. Małe, duże, olbrzymie. W pamięci nadal mam te ich przenikliwe oczy. Wokół jest pełno krokodyli. Wydają się być bardzo przyjaznymi zwierzętami, do czasu aż masywne ciała nie wypełzną na brzeg a ich paszczy i zębów nie zobaczy się w całej okazałości. Zbliża się 10. Czas na odpoczynek, lunch i sjestę. W czasie największego upału zwierzęta chowają się, szukając ukojenia w cieniu. Podekscytowana wizją orzeźwiającej kąpieli w basenie przeglądam zdjęcia z porannego safari. Nagle samochód staje. Jesteśmy w środku dzikiej głuszy a nasz pojazd odmówił posłuszeństwa… Musimy zaczekać na pomoc. Przerażona każdym odgłosem staram się ukryć zdenerwowanie. Wiem, że w samochodzie nic nam nie grozi, ale wyobraźnia w najmniej odpowiednim momencie potrafi podsunąć rozmaite scenariusze. Co jeśli nikt nas nie odnajdzie? Co, jeśli przypadkiem natrafi na nas stado słoni, albo innych zwierząt? Nie mija kwadrans a kolejny samochód terenowy przyjeżdża z odsieczą. Znów jestem spokojna.
Sjesta z olbrzymami
Wzdłuż rzeki roi się od resortów, w których można się zatrzymać. Ten, w którym odpoczywamy mieści się nad samym brzegiem Luangwa. Jest środek pory suchej, dolina rzeki jest praktycznie sucha. Park jest na wyciągnięcie ręki. Wizja spaceru na drugi brzeg jest bardzo kusząca, ale przewodnik studzi mój zapał. Nie weźmie odpowiedzialności za moją wyprawę. Spotkanie z krokodylami, słoniami i hipopotamami jest więcej niż prawdopodobne. Pozostaje mi, więc delektować się osobliwym widokiem i serwowanym obiadem. Przed tym jednak postanawiam zrelaksować się w basenie, który mieści się na wysokości trzech metrów. Widok jest nieziemski. Tak! To zapewne dla widoku został tak zbudowany.
Dostrzegam w oddali stado słoni, które pokonują rzekę. Zaraz, zaraz… Czy te słonie wychodzą z parku? Przecież za chwilę wejdą na teren zamieszkały przez miejscową ludność i turystów. Zmierzam w stronę basenu. Nagle ktoś woła: „Stój! Nie ruszaj się! Ani kroku dalej!”. Staję jak sparaliżowana. W odległości 30 metrów, dokładnie przy schodach prowadzących do basenu, dostrzegam dwa słonie. To wielka słonica i jej małe słoniątko. Gorączkowo próbuję sobie przypomnieć, co przewodnik mówił o tym jak należy zachować się w takiej sytuacji. Cofam się, więc powoli, siadam na najbliższym leżaku przy barze i obserwuję. Zwierzęta zupełnie nie zwracają uwagi na widownię. Majestatycznie spacerują po ogrodzie. Małe słoniątko, krok w krok, podąża za mamą w odległości kilkunastu metrów. Nagle słonica podnosi trąbę, wydaje przeraźliwy krzyk. Jest wyraźnie zdenerwowana. Zaniepokojona obraca się sprawdzić, co z jej słoniątkiem, a ja nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Dwójka ciekawskich turystów (dla lepszego zdjęcia?) Naruszyła bezpieczną odległość. Przewodnik łagodnym głosem upomina nierozsądnych ludzi, nakazuje bardzo powoli wycofać się na bezpieczną odległość. Przerażona para dostała nauczkę życia. Mieli dużo szczęścia. Ogromne zwierzę nie zdecydowało się zaatakować. Nie chcę nawet myśleć jak tragicznie mogła skończyć się ta historia. No i teraz rozumiem, dlaczego basen znajduje się na wysokości 3 metrów.
W kierunku zachodzącego słońca
Popołudniowe safari zapowiada się ekscytująco. Wyruszamy na godzinę przed zmrokiem. W tej części Afryki bez względu na porę roku słońce zachodzi bardzo wcześnie. Naszym celem jest spotkać polujące koty. Po wjeździe do parku spotykamy wielkie stado zebr. Fascynujące jest to, że większość zwierząt w ogóle nie zwraca na nas uwagi. Zachowując spokój możemy zbliżyć się do nich bardzo blisko. Nieopodal dostrzegamy stada antylop. Jedziemy w kierunku zachodzącego słońca. Po kilku kilometrach naszą drogę przecina stado bawołów. Musimy się zatrzymać i przepuścić zwierzęta. Mijają kolejne minuty, a ja liczę bawoły. Jest ich kilkaset! Stado wydaje się nie mieć końca. Bawoły mają się na baczności. Ich wielkie oczy przenikliwie nas obserwują. Poddajemy się, musimy znaleźć inną drogę. Nie uda nam się przejechać tą drogą przed zachodem słońca.
Wielka pomarańczowa tarcza jest coraz bliżej ziemi. Znajdujemy perfekcyjny punkt obserwacyjny na brzegu rzeki. Zaczarowana widokiem zapominam o wszystkim. Otulona ciepłym powietrzem wystawiam twarz do słońca. Powoli zapada zmrok. Podczas tego safari towarzyszy nam drugi przewodnik, którego zadaniem jest przeszukiwanie terenu wielkim reflektorem. Każda napotkana para oczu budzi moje zainteresowanie. Czy zobaczę ponownie wielkiego kota? Snop światła przecina kompletną ciemność. Przewodnik zatrzymuje samochód. Dostrzegam szeroki uśmiech, ostre zęby i te oczy. Stoimy oko w oko z hieną. Tylko przez chwilę zdezorientowane zwierzę kompletnie nas ignoruje. Szybkim krokiem przemierza ciemność w nieznanym kierunku. Dopiero po chwili orientuję się, że za tym osobnikiem podąża jeszcze kilka większych i mniejszych sztuk. Stado oddala się a my jedziemy na dalsze poszukiwania.
Przyspieszamy. Podobnie jak rano przewodnik pędzi w bliżej nieznanym kierunku. Z odległości dostrzegam kilka samochodów pędzących w tę samą stronę. Każdy z nich dysponuje reflektorem wielkości naszego. Snopy światła jak ostre noże przecinają czerń. W ułamku sekundy wszystkie skupiają się w jednym punkcie. Jesteśmy coraz bliżej. Obok nas są jeszcze dwa inne samochody. Dostrzegam go. Poirytowany leopard przecina nam drogę. Przewodnik tłumaczy, że zwierzę polowało na antylopy. Ale te dostrzegły niebezpieczeństwo i zdążyły uciec na bezpieczną odległość. Leopard musi zacząć polowanie od nowa. Reflektor pozwala śledzić go przez kolejne 200 metrów. Tym razem to wielki kot, z którym za żadne skarby świata nie chciałabym znaleźć się oko w oko. Groźny wzrok i widok ostrych kłów przeraża. Zwierzę zboczyło z głównej drogi, nie możemy już jechać dalej. Jeszcze przez chwile odprowadzamy go reflektorami, by po chwili zupełnie stracić z widoku. Zapewne teraz bezszelestnie uda się na polowanie, być może tym razem zakończone pomyślnie. Tego już nie będzie nam dane się dowiedzieć.
Tekst i zdjęcia: Justyna Szczurek
***
Justyna Szczurek - rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy. Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi. Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.