Afryka
Redakcja
23/05/2016

Na walizkach: Zimbabwe – miłość od pierwszego wejrzenia

Przypadek a może przeznaczenie? Czy zdarzyło się wam kiedykolwiek, zupełnie nieświadomie znaleźć w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie?

Czy kierując się intuicją, śladowymi ilościami zdrowego rozsądku zaufaliście przypadkowi? Jeśli nie, to gorąco polecam. Czasami warto zaryzykować!

Planując dłuższą wyprawę przez kilka afrykańskich krajów, poddałam się właśnie takiej spontanicznej decyzji. Wraz z grupą przyjaciół umieściliśmy na naszej liście tajemniczy ląd. Była to jedna z najlepszych wypraw w moim życiu.

Tam gdzie zatrzymały się zegary
Republika Zimbabwe, bo o niej mowa, to dawniejsza Rodezja, państwo położone w południowej Afryce, bez dostępu do morza, graniczące z Botswaną, Mozambikiem, RPA oraz Zambią. Kraj odkryty przez doktora Livingstone. To zakątek zwalających z nóg cudów przyrody. Kraj wiecznie panującego Roberta Mugabe, przymurowanego do prezydenckiego fotela. Mieszka tu niecałe 14 milionów ludzi. Ze statystyk: wskaźnik umiejętności pisania i czytania wśród dorosłych wynosi około 92%, niestety aż ponad 20% mieszkańców zarażonych jest wirusem HIV. Mimo licznych polowań na zwierzęta, jest nadal bardzo bogaty w faunę. W Zimbabwe występują nosorożce, zebry, różnego rodzaju antylopy, lwy, gepardy i lamparty, słonie, żyrafy, krokodyle, węże i różne gatunki małp oraz ponad 500 gatunków ptaków.
W Zimbabwe, wehikuł czasu nie jest potrzebny. Tu czas zatrzymał się dawno temu. Tu pośpiech nie istnieje. To jeden z tych krajów, które prawdopodobnie za 20 lat wyglądać będą tak samo. Pomimo bogactwa przyrody, malowniczych zakątków, jest to niezwykle rzadko wybierany kierunek turystyczny na czarnym lądzie.

Jeść czy nie jeść?
W życiu nie byłam równie zaskoczona jak na granicy Mozambiku i Zimbabwe. Przygotowując się do podróży czytałam o problemach, kolejkach po wizę, nieprzyjemnych sytuacjach na granicy. Rzeczywistość okazała się szybko zweryfikować te historie. 10 minut! Tyle trwała cała przeprawa. W takim czasie naszym prywatnym autem, cała piątka z wizami w paszportach przekroczyła granicę. Kolejna niespodzianka czekała nas tuż za bramkami przejścia granicznego. Drogi asfaltowe istnieją i o dziwo są o wiele lepsze niż w niejednym afrykańskim kraju. Znaki drogowe w języku angielskim jasno i czytelnie prowadzą turystów do stolicy. Tu czeka nas nocleg po długim dniu jazdy. Jesteśmy w szoku. Żadne z nas nie spodziewało się tak wygodnej podróży przez ten owiany mroczną tajemnicą kraj. Szerokie jezdnie, wieżowce, rozłożyste wille na przedmieściach ogrodzone wysokimi murami. Pomimo tego Harare, prawie dwumilionowa stolica Zimbabwe, w dalszym ciągu pełna jest afrykańskich kontrastów. Bogactwo i przepych, zaraz obok – skrajne ubóstwo.

Bazarowe historie
Jak tu głośno! Nie, dziękuję, nie potrzebuję okularów. Nie, nie trzeba, piłam już sok kokosowy. Kury? Dziś nie kupię. Jeszcze chwila i oszaleję! Miejscowy targ, to jedno z najciekawszych miejsc stolicy. Mija kilka chwil, nim odnajduję się w nowej rzeczywistości. Można tutaj kupić wszystko. Jak tu pięknie pachnie! Jesteśmy głodni i niecierpliwi, planujemy spróbować wszystkich lokalnych potraw. Może z wyjątkiem smażonych robaków. Tutaj po raz pierwszy kosztuję sadzy, podstawy lokalnej kuchni. Sadza, czyli kaszka kukurydziana ugotowana na gęsto. Stałym dodatkiem są zielone liście z wyglądu przypominające szpinak. Nic bardziej mylnego! W smaku przypominające kapustę, duże i grube liście najpierw są siekane a następnie duszone w oleju z dodatkiem cebuli czy pomidorów. Kelner kieruje nas do prowizorycznej umywalki. Zgodnie z poleceniem myjemy i dezynfekujemy ręce. Po chwili wszystko staje się jasne. Nie ma mowy o sztućcach. Zamówione pyszności mamy jeść rękoma. Niezdarne początki nie wróżą szybkiego posiłku. Na szczęście udaje nam się podpatrzeć innych sprawnie konsumujących potrawy. O proszę, da się!

Jak zostać „bilionerem”?
W Zimbabwe wszystko jest możliwe. Hiperinflacja, bo o niej mowa, osiągnęła w 2007 roku 231 milionów procent (!). W maju 2008 roku bank wyemitował banknot o nominale 500 milionów lokalnych dolarów. Chleb kosztował 76 milionów. Jeden dolar amerykański wart był oficjalnie 10 miliardów. Kilka tygodni później wydrukowano banknot o nominale 100 bilionów (tylko jedenaście zer). Bank Centralny Zimbabwe próbował ograniczyć skutki hiperinflacji przeprowadzając denominację lokalnego dolara w proporcji 10 miliardów do 1. Systemy informatyczne bankomatów szalały. Nie zostały one zaprogramowane do obsługi kwot posiadających olbrzymią liczbę zer. Ponieważ rząd nie mógł opanować szalejącej inflacji, od 2009 roku oficjalną walutą kraju został dolar amerykański. Te liczby szokują! Właśnie zostałam bilionerką! Z kilkoma pamiątkowymi banknotami w kieszeni ruszam dalej. To najlepsza transakcja dzisiejszego dnia! I ja dałam się skusić lokalnym sprzedawcom starych banknotów. Ale jak oprzeć się pytaniu: „Chcesz zostać bilionerem?”

Herbata, kawa… Czas na tytoń!
Zimbabwe to jeden z największych eksporterów tytoniu na świecie. W 2013 roku wyprodukowano tu 165 mln kilogramów tego produktu, rok później 216 mln kilogramów. Ponieważ nigdy nie miałam okazji zobaczyć, w jaki sposób uprawia się tę roślinę, z niecierpliwością czekam na naszego przewodnika. Już na wstępie informuje nas zatroskanym głosem o problemach, z jakimi borykają się obecnie rolnicy i eksporterzy. Sezon 2015 obfituje w liczne ulewy i susze. W konsekwencji wszyscy spodziewają się niskich plonów.
Widziałam już wiele plantacji. Ale ta robi wrażenie ze względu na jej wielkość. Kilka godzin zajmuje nam zwiedzenie całości.
Precyzja, zręczność i zwinność zapewniają wynagrodzenie. Każdy chce tu pracować, ponieważ plantacje przynoszą stały dochód. Nasz przewodnik szczegółowo opisuje proces produkcji. Na koniec wyprawy ma dla nas jeszcze jedną niespodziankę. Chwila, moment… Dlaczego jest tu tak gorąco i ciemno? Gdzie my jesteśmy? Temperatura piekielna, duszne powietrze, intensywny zapach… Mamy iść w stronę światła, niczego nie dotykać. Uważnie trzymać się grupy. Jestem ostatnia i nie chcę się tu zgubić. Jesteśmy w suszarniach. Każdy kolejny etap suszenia odbywa się w coraz wyższej temperaturze… Jeszcze tylko jeden skład i będziemy w sortowni!

Powiew historii…
Wyjazd ze stolicy zajmuje nam trochę czasu. Skąd tu tyle samochodów? Dokąd wszyscy jadą? To będzie męczący dzień. Dzień w samochodzie. Podróżując po Afryce zdążyłam się już przyzwyczaić do znacznych odległości. Chcąc zobaczyć jak najwięcej, należy uzbroić się w cierpliwość oraz pozytywnie nastawić na sytuację, że wiele godzin spędza się w drodze.
Kolejny nocleg planujemy w kultowym „Great Zimbabwe Hotel”. Nie łudzę się, że spotkamy tu jakąś gwiazdę. Miejsce to już dawno zostało zapomniane przez wielkich tego świata. Wśród wymienianych gości są Nelson Mandela czy królowa Elżbieta II. Czas zatrzymał się w latach świetności tego hotelu. Czyli kiedy dokładnie? Meble, wystrój pokoju, w zupełności nie przypominają Afryki, jaką znam. Mam wrażenie, że cofnęłam się o co najmniej ćwierć wieku. No tak, stary hotel utrzymany w dawno zapomnianym, kolonialnym stylu.

„Dom z kamieni”
Czas na ruiny Great Zimbabwe, zwane też „Domem z kamieni”. Ruiny pochodzą z XI-XV wieku. To największa budowla położona na południe od równika, 25 km od miasteczka Masvingo. Pomimo znacznego upływu lat, ruiny są nieźle zachowane. Według archeologów Great Zimbabwe zostało wzniesione przez przodków dzisiejszego plemienia Szona i była to siedziba ówczesnego króla.
Nasze kroki od razu kierujemy do głównego obiektu. Świątynia to owalna budowla o średnicy ok. 80 m, składająca się z wysokiego na 10 metrów i szerokiego miejscami na 5 metrów muru, wewnątrz którego wznosi się tajemnicza wieża 12-metrowej wysokości i kilka innych obiektów, również kamiennych. Za tym szczelnym murem, w okresie świetności imperium żyło kilkaset żon ówczesnego króla. To przynajmniej w części wyjaśnia, dlaczego mur był tak wysoki. Nie mogę uwierzyć, że wszystko zostało wzniesione z granitowych kostek bez użycia jakiejkolwiek zaprawy. Nie spodziewałam się zobaczyć takiej budowli w Afryce. Z pobliskiego wzgórza rozciąga się wspaniały widok. Postanawiamy zostać tam do zachodu słońca, by w blasku promieni uchwycić piękno otaczających nas ruin. Powiew ciepłego powietrza wywołuje dreszcz na skórze. Czas zdecydowanie płynie tu inaczej…

W drodze do Wiktorii
Jak wspomniałam na początku, wyprawa do Zimbabwe upływa nam pod znakiem spontaniczności, pod wpływem impulsu często zmieniamy i aktualizujemy trasę.
Tym razem zatrzymujemy się na chwilę w Bulawayo, drugim co do wielkości mieście Zimbabwe. Centrum zabudowane głównie w stylu kolonialnym, posiada bardzo szerokie ulice. Polujemy na coś do jedzenia. Szybki obiad i ruszamy dalej do pobliskiej krainy olbrzymów, parku Matopos.
Park wita nas deszczową pogodą. Nic nie jest jednak w stanie powstrzymać nas przed krótkim spacerem pośród porozrzucanych olbrzymów. Skały rozrzucone są od siebie w różnej odległości. Uwagę przyciąga ich nietypowa barwa. Cieszę się, że znaleźliśmy chwilę na spacer. Pradawne malowidła, napotkane dzikie zwierzęta oraz lokalne pamiątki są cudowną nagrodą za długie godziny w aucie.
Już tylko kilkadziesiąt kilometrów dzieli nas od słynnych wodospadów. I właśnie wtedy rzuca nam się w oczy drogowskaz do parku. Mamy czas, dlaczego by nie wybrać się na krótkie safari? Kto wie, może szczęście nam dopisze? Liczymy na to, że dzikie zwierzęta zechcą wyjść nam na potkanie.
Hwange National Park to największy park narodowy Zimbabwe. Miejsce, gdzie żyją słonie, bawoły, nosorożce, hipopotamy, antylopy, żyrafy, zebry, lwy, hieny, szakale, całe stada innych zwierząt i wiele gatunków ptaków.
Kolejne stada zebr czy żyraf nie robią już na mnie wrażenia, dlatego postanawiam uciąć sobie drzemkę. Chwila moment i budzą mnie podekscytowane glosy przyjaciół. Leopard! Kociak rzuca nam jedno spojrzenie, by po chwili leniwie odejść w nieznanym kierunku. Uwielbiam dzikie koty! To była miła niespodzianka. Cieszę się z naszej decyzji. Warto czasem zboczyć z wyznaczonej drogi, by doświadczyć czegoś niespodziewanego.

Wiktoria! W nowy rok tylko z kolorem!
Festiwal noworoczny przy Wodospadach Wiktorii stanowi punkt docelowy naszej wyprawy. Docieramy na miejsce na dzień przed Nowym Rokiem. Muzyczne wydarzenie afrykańskiego kalendarza imprez co roku przyciąga setki osób. Nasze podekscytowanie sięga zenitu! Jeszcze tylko szybko zameldujemy się w hotelu, zmienimy ubrania na białe podkoszulki i szorty, i ruszamy za tłumem. Przy wejściu kupujemy woreczki kolorowego pudru. Już po chwili wszyscy mienimy się kolorami tęczy! Tańczymy, wokół unosi się kolorowy pył. Gdzie nie spojrzę, tłumy uśmiechniętych młodych ludzi tańczy i bawi się na wielkiej polanie. Wszystko wibruje. Przez chwilę zastanawiam się, gdzie jest wodospad, kiedy tam dotrzemy, co będziemy jutro robić, wtedy dociera do mnie nowa melodia i zapominam o wszystkim.

Kolory, wodospady i bungie
Wodospady Wiktoria zostały odkryte w 1855 roku przez Davida Livingstone’a i na cześć angielskiej królowej nazwane Wodospadami Wiktorii. To tu, na północnej granicy Zimbabwe, rzeka Zambezi spada z wysokości 110 metrów. Wyrzucone w górę chmury wodnego pyłu tworzą w słoneczne dni wiele mniejszych i większych tęczy. Wodospady Wiktorii uważane są za jeden z siedmiu naturalnych cudów świata. Znajdują się na terenie Parku Narodowego i od 1989 są wpisane na listę dziedzictwa światowego UNESCO.
W okolicy aż roi się od turystycznych atrakcji. Żeńska część ekipy wybiera lot helikopterem. Dwójka z nas decyduje się na skok na bungie. Idąc w stronę mostu kolejowego nad rzeką Zambezi zastanawiam się, co strzeliło mi do głowy. Za chwilę zamierzam rzucić się w ponad 100 metrową przepaść. W dodatku zapłaciłam za to szaleństwo! Może będę miała jeszcze szansę się wycofać. Wszystko dzieje się tak szybko. O nie! Moja kolej… 3,2,1 i skaczę!
Mój krzyk słyszalny jest w promieniu 40 kilometrów. Dopiero po kilku sekundach spadania otwieram oczy. To niemożliwe – zrobiłam to!
Na miękkich nogach udajemy się na spacer. Przy punktach widokowych nie ma stalowych barierek. Widok nie zmienił się od czasów Livingstone’a. Wodospad Wiktorii ma większą rozpiętość niż Niagara, mająca 998 metrów szerokości, ale jest węższy niż najszerszy wodospad. W kategorii wysokości, z 108 metrami spadku wody jest mały w porównaniu z Salto Angel w Wenezueli o wysokości aż 850 metrów. Jest wyższy od Niagary mającej jedyne 58 metrów wysokości. Najważniejszym porównaniem wielkości wodospadów będzie masa spadającej wody. W tej kategorii Wodospad Wiktorii bije na łeb Niagarę; w kwietniu spada tu około 550 milionów l/min. wody, w Niagarze 408 milionów l/min. wody, rekordzistą w tej kategorii jest wodospad Iguazú na granicy Brazylii, Paragwaju i Argentyny.
Przed nami sylwestrowa zabawa. Drugi dzień festiwalu. Na koncert docieramy po 22. Dziś panuje tu zupełnie inna atmosfera. Gorące afrykańskie rytmy zastępuje nowoczesna muzyka. Lasery i światła wprawiają wszystkich w trans. Niespodziewanie zaczyna padać deszcz. Tańczymy jak oczarowani. Magicznie, coraz szybciej pulsuje krew. Jeszcze chwila i zaczniemy Nowy Rok!

Kilka słów od autorki – Zimbabwe, dlaczego warto?
W Zimbabwe nie ma wielu turystów. Licznie odwiedzana jest jedynie miejscowość Victoria Falls, gdzie znajdują się słynne, drugie co do wielkości na świecie wodospady. Turyści na ogół wpadają tu na chwilę. Miasteczko Victoria Falls składa się głównie z hoteli i hotelików, sklepów i marketu z pamiątkami oraz restauracji. Wszystko przygotowane pod turystów.
Zimbabwe jest afrykańskim odpowiednikiem Kuby. Nieprzerwanie od 1987 rządzone twardą ręką przez Roberta Mugabe. Kryje w sobie wiele pięknych miejsc, zwyczajów i przyjaznych ludzi. Niestety ma też ciemną stronę – ludzką krzywdę i tragedie wpisane w swoją historię.
Zdecydowanie jest to bezpieczny kraj dla rozważnych podróżników. Wart odkrycia i zobaczenia w całej swojej okazałości. Jechać, jechać i jeszcze raz jechać! Zobaczyć na własne oczy i zakochać się! Najlepszej pogody spodziewać się można od kwietnia do października. Na wiosnę kończą się deszcze, właśnie wtedy sawanna bujnie rozkwita. W lecie mogą zdarzyć się chłodne noce, natomiast październik jest już bardzo gorący.
Planując podróż do Zimbabwe najlepiej połączyć tę przygodę z wycieczką po innych krajach afrykańskich. Z Polski, niestety, nie ma bezpośrednich lotów do Zimbabwe. Przy odrobinie szczęścia można znaleźć niedrogi bilet do jednego z sąsiadujących krajów. Stamtąd już prosta droga do Zimbabwe! Szukać, łączyć, planować i jechać!

Tekst: Justyna Szczurek
Fot. Michael Sobeck

***

Justyna Szczurek - rodowita Krakowianka, włóczykij, który jest ciągle w biegu i planuje kolejne wyprawy.  Nie wyobraża sobie życia bez walizki, dobrej książki, aparatu, pisania i jedzenia. Nieustannie fotografuje otaczający ją świat i  przelewa na papier wszystko to, czego doświadcza podczas podróży. Instynkt podróżnika ponownie zaprowadził ją na inny koniec globu, tym razem do Meksyku, gdzie mieszka i pracuje. Co ją do tego pchnęło – ciekawość, miłość do TACOS i Mariachi czy może praca? Ciągle szuka odpowiedzi.  Jaki jest jej przepis na życie? Szczypta szaleństwa, intuicja, upór godny największego osła, wielki uśmiech i pozytywne myśli – tylko tyle i aż tyle.

Afryka
Afryka

Dodaj komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.