Męska „metafizyka”
W Polsce mamy do czynienia z dwoma rodzajami mężczyzn. Pierwszy, w zdecydowanej większości uważa, że to „wnętrze jest najważniejsze”, a nie tzw. „zewnętrze”, mając oczywiście na myśli siebie, a nie kobiety. Drugi – wręcz przeciwnie na owo „zewnętrze” zwraca uwagę tak bardzo, że zapomina, że urok dobrej fryzury i pięknych mięśni może bardzo szybko prysnąć w momencie, kiedy ich właściciel otworzy usta…
Będę brutalna, ale nie mam innego wyjścia. Zmusza mnie do tego rzeczywistość. A wygląda ona następująco. Pierwszy z wymienionych typów mężczyzn, nazwijmy ich roboczo „metafizycznymi”, za nic ma sobie powierzchowność. Jak wiadomo, uroda przemija, a liczy się to, co w środku, więc, idąc tropem takiego rozumowania, coś, co przemija nie warte jest zachodu, więc po co się w ogóle starać. Podobno, jeśli mężczyzna jest trochę ładniejszy od diabła, to już dobrze. Hm, autorzy tego powiedzenia, ale też panowie się na nie powołujący, zapominają chyba jednak, że diabeł na początku swojego żywota był aniołem. W dodatku, podobno jednym z najpiękniejszych, jakiego Stworzycielowi udało się powołać na ten świat… Ale, „co było, a nie jest…”, jak to się mówi…
Mamy więc panów „metafizycznych”. Rozpoznać takiego osobnika nie jest trudno. Charakteryzuje się na przykład skarpetkami noszonymi do sandałów, dużym, pieczołowicie hodowanym i pielęgnowanym mięśniem piwnym radośnie zwisającym nad źle dobranymi spodniami, zapewne w celu ochrony klejnotów rodzinnych, bo innego nie umiem sobie wyobrazić, czasami nieco zbyt ciasną koszulą w nieśmiertelną kratkę, a podczas lata – brakiem jakiegokolwiek okrycia tułowia nawet w postaci owej nieszczęsnej koszuli, a w efekcie – spoconym, delikatnie rzecz ujmując, mało apetycznym torsem eksponowanym tak dumnie, jakby co najmniej wyszedł on spod dłuta Michała Anioła…
Co z tego, że właściciel wszystkich wymienionych wyżej atutów czytuje Dostojewskiego i Gombrowicza, ceni sobie kino Larsa von Triera i myśli filozoficzną Kanta? Jeśli do momentu rozmowy o tychże nigdy nie dojdziemy, odstraszone nie tylko widokiem, ale i często wonią przedstawiciela opisywanego gatunku, gdyż perfumy uznaje on za skrajnie kobiecy produkt, a o zapachach dla mężczyzn gdzieś tam, owszem, słyszał, w reklamach, ale przecież prawdziwy mężczyzna nie zwraca uwagi na reklamy?
Ale mamy też panów „fizycznych”. Tutaj wrażenia estetyczne są doskonałe. Pan taki nosi dobrze dobrane dżinsy, latem zakłada szorty i japonki, nie ma problemu z wyborem świetnie skrojonej koszuli, a w chłodny wieczór okrywa swoje pięknie zarysowane, dzięki długim godzinom na siłowni, ramiona sweterkiem, w tym sezonie – w lekko pastelowym kolorze, obowiązkowo z niewielkim, ale dobrze usytuowanym znaczkiem prezentującym markę wspomnianej szaty. Za takim panem, owszem, niejedna z nas się obejrzy, a nawet pomyśli: „No, nie jest jeszcze tak źle z tymi mężczyznami”. Do momentu, kiedy ów pan otworzy usta… Wówczas estetyczny czar pryska, a osobnik okazuje się tak pustym stworzeniem, że każde nasze kolejne słowo odbija się w nim coraz głośniejszym echem, wywołując w spojrzeniu niezmąconym myślą niezwykłą głębię… niestety tylko próżni…
Teraz nadeszła w tekście pora na błyskotliwą puentę. Niestety, w tej sytuacji trudno się na nią zdobyć. Bo i tak źle i tak niedobrze. Powtarzanie panom „metafizycznym”, że woda i mydło to nie wszystko, co firmy produkujące kosmetyki są im w stanie zaoferować, a mięśnie nie wyrastają same od siedzenia za biurkiem w pracy, a przed komputerem w domu raczej na niewiele się zda. Powtarzanie zaś czegokolwiek mężczyznom „fizycznym” również nie odniesie oczekiwanego rezultatu, bo, jak mawia profesor Pisarek, żeby na coś zareagować, trzeba by najpierw to zrozumieć, a w tym przypadku ze zrozumieniem raczej ciężko… No cóż, jedyne co mi pozostaje, to z okazji kończących się wakacji życzyć wszystkim czytelniczkom i sobie również mniej „metafizycznych” doświadczeń tej jesieni i „fizyczności” z chociaż śladowymi ilościami używanego mózgu.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.