Przyciągały artystów, polityków, przemysłowców, przedstawicieli śmietanki towarzyskiej i paryskiej socjety. Stały się stałym elementem dziewiętnastowiecznego krajobrazu Paryża i ówczesnego życia społecznego, naturalnym miejscem relaksu. Podobno zachował się list nastoletniego Marcela Prousta do dziadka, w którym późniejszy znany pisarz prosi o kieszonkowe na odwiedziny w domu uciech…
Napoleon Bonaparte już w 1796 roku stworzył rejestr prostytutek, a od początków XIX wieku, zarówno ulicznice (fille en carte, „dziewczyny bez karty”), jak i panie pracujące w domach publicznych (à numéro „ponumerowane”) obowiązkowo musiały poddawać się badaniom lekarskim. Rozpowszechniła się epidemia syfilisu i władze starały się w ten sposób ograniczyć jej żniwo. Lekarz odwiedzał domy publiczne raz w tygodniu. Dziewczęta znajdowały się więc pod dobrą opieką medyczną.
Domy publiczne, kontrolowane i akceptowane przez państwo istniały aż do 1946 roku, kiedy to pod wpływem żony Charlesa de Gaulle’a, parlament zdecydował o zamknięciu 1,5 tys. lupanarów.
Rzeźnie i przybytki lux
Po dziewiętnastowiecznych maisons de rendez-vous, czyli „domach spotkań”, jak je nazywano, pozostało wiele pamiątek rozsypanych po prywatnych i państwowych archiwach. Małe lusterko przedstawiające z jednej strony kobiecy portret, a po odwróceniu do góry nogami, ciało nagiej kobiety, to tylko jedna z nich.
W Paryżu w połowie XIX wieku prężnie działało około 200 oficjalnych domów uciech, z czego tylko kilka należało do kategorii lux. Pozostałe były urządzone skromniej.
Przybytki rozkoszy najniższej kategorii nazywano „rzeźniami”. Kobiety pracowały w nich od 9 rano do 2 w nocy, niejednokrotnie przyjmując ponad kilkudziesięciu klientów dziennie. Mężczyźni czekali w kolejce na zewnątrz budynku, każdy z nich miał zaledwie kilka minut na zabawę z kochanką. W rejestrze jednego z domów publicznych zachowały się wpisy dotyczące pracujących w nim kobiet. Niektóre z nich były związane z jednym miejscem przez kilka lat, a inne przez pół dnia. Zazwyczaj dziewczyny często krążyły między domami, by stali klienci nie zdążyli się nimi znudzić. Nazywano to „wymianą personelu”, a całym procederem zajmowali się specjalni pośrednicy. Prostytutkami były najczęściej młode dziewczęta z nizin społecznych, często z ubogich, wiejskich rodzin, które przyjeżdżały do Paryża w poszukiwaniu lepszego życia. Kiedy nie udawało się im znaleźć posady pokojówki czy sprzątaczki, trafiały na ulicę.
Możliwość wyboru była tradycją domów publicznych o lepszej reputacji. Kobiety przychodziły do salonu, elegancko ubrane, na obcasach, w kostiumach z epoki lub stylizowanych na stroje historyczne. Mężczyzna mógł wybrać każdą z nich.
Cały artykuł znajdziecie w X numerze EksMagazynu – w Empikach w całej Polsce.
CytujSkomentuj
i to jest moim zdaniem najlepszy pomysł, jeśli coś jest legalne, od razu staje się bezpieczniejsze, nie rozumiem, dlaczego jest taki problem z legalizowaniem prostytucji, toż to zawód stary jak świat, zawsze był i zawsze będzie wykonywany, bo ludzie zawsze będą uprawiali seks!