Anna Chodacka: Prowadzi pan firmę, w której uczy innych jak mają projektować gry komputerowe. Zdaje pan sobie sprawę, jakie są stereotypy dotyczące gier: „to bezmyślne „strzelanki”, które niczego nie uczą a jedynie ogłupiają”
Bartosz Barłowski: Zgadza się, i faktycznie takie gry również są produkowane. Jednak patrząc na to z drugiej strony, ktoś się solidnie napracował, żeby taką „strzelankę” wymyślić. Samo jej powstawanie to jest już proces, który wymaga myślenia, olbrzymiej wiedzy i kreatywności, czyli ma funkcję edukacyjną. Tyle, że dla tworzącego. Poza tym człowiek od zawsze w coś grał, kiedyś były to kości czy szachy, a teraz są gry komputerowe.
Widział pan różne systemy edukacyjne: uczył się pan w Kanadzie, Irlandii, Egipcie i w Polsce
Tak, moi rodzice są Polakami. Urodziłem się w Kanadzie, ale ze względu na pracę taty, często podróżowaliśmy i tam gdzie akurat byliśmy, chodziłem do szkoły.
Gdzie było najciężej?
W Polsce.
Dlaczego?
To było dla mnie największe wyzwanie, żeby przez tę edukację przebrnąć. Skończyłem studia informatyczne w Polsce, teraz jestem studentem MBA. W Polsce uczy się informatyki dosyć jednostronnie. Jestem przekonany, że z tych ludzi będą świetni programiści, będą pisać bazy danych, będą uczestniczyć w zaawansowanych projektach, itd. Zapomina się w Polsce, że informatyka to też zabawa, np. gry komputerowe.
A w Egipcie?
To była szkoła w Kairze. Miałem wtedy 8-10 lat i byłem jedynym białym dzieckiem w szkole. Dla nich to było tak samo wyjątkowe jak dla mnie. Wręcz miałem wrażenie, że jestem dla nich jakimś wzorem. Uczyłem się egipskiego i angielskiego. Egipska szkoła uderzyła mnie bardzo fajnym nastawieniem do nauki sztuki, plastyki. Pamiętam dużą wolność. Nauczycielka pytała nas, co chcemy rysować. Ktoś powiedział, że samochodzik, to pokazywała jak narysować samochodzik. W Polsce na plastyce rysowaliśmy to, co było narzucone.
To chyba był pan trochę solą w oku dla polskich nauczycieli?
Byli tacy, którzy mnie bardzo lubili, a byli tacy, którzy mnie nie lubili. Na przykład pani od angielskiego. Ja uważam, że mówię perfekcyjnie po angielsku, ale miałem trudności, żeby zaliczyć np. gramatykę, której ta pani wymagała. To było dla mnie takie zderzenie pewnych oczywistych rzeczy, ze szkołą, i to było dla mnie trudne. Ale przebrnąłem, zdałem maturę, skończyłem informatykę, teraz jestem studentem MBA
Edukacja była najtrudniejsza, ale zdecydował się pan założyć firmę właśnie w Polsce
Moi rodzice są Polakami. Ja się czuję w połowie Polakiem, w połowie Kanadyjczykiem. Widząc jak wygląda tworzenie gier komputerowych w Kanadzie, stwierdziłem, że pokażę to w Polsce. Tak też robię. Najbardziej w Vancouver Film School podobało mi się podejście do całego procesu projektowania gier, który traktowany jest, jako całość, w której jest miejsce na project managera, programisty, grafika. Poza tym uczyli mnie niezwykle doświadczeni ludzie, którzy swoją wiedzę zdobywają nie tylko z książek, ale w praktyce. Dla przykładu: zajęcia z project managementu prowadził człowiek, który miał za sobą historię stworzenia trzech firm, studia web deweloperskie i kilka poważnych przeprowadzonych projektów. W Polsce niestety nadal rzadko zdarza się, że u wykładowcy czy nauczyciela praktyka idzie w parze z teorią. Przyznaję, że nie była to najtańsza edukacja.
Czego potrzeba, żeby powstała dobra gra komputerowa?
10 lat temu, żeby napisać dobrą grę trzeba było mieć bardzo dobre umiejętności programistyczne. Obecnie jest to prostsze, bo na rynku dostępne są tzw. silniki do projektowania gier. Programiści zajmują się tym, żeby napisać super silnik do gry, a potem do pracy siadają inne osoby: scenarzyści, graficy, koncept artyści, itd. Często są to darmowe silniki. Poza tym jest duża społeczność, która sobie pomaga.
Gry, w pana opinii, mają na celu naukę poprzez zabawę. Czy w całej tej zabawie nie ginie wtedy idea nauki?
Ja może opowiem taką historię. Kiedy byłem mały byłem wręcz uzależniony od gier. Grałem w nie po 12 godzin dziennie. Pewnego dnia nie grałem, robiłem coś innego, nadal siedząc przy komputerze. Do mojego pokoju weszła mama. Ona zawsze była przeciwniczką tego mojego grania. Od razu chciała zacząć na mnie krzyczeć. A ja mówię: „Mamo ja teraz nie gram. Ja się uczę jak robić gry”. I chyba mi uwierzyła i powiedziała tylko: „to siedź”. Wierzę, że gry mogą odegrać dużą rolę w edukacji i, że mogą się one przydać nauczycielom. Programista zanim zacznie programować to musi umieć świetnie matematykę. Grafik musi umieć świetnie rysować zanim coś zaprojektuje a programista włoży to w grę. Uważam, że edukowanie poprzez gry nie przeszkodzi normalnej nauce
A proszę dać mi przykład gry, którą można by wykorzystać na zajęciach z 10-latkami
Taki „Minecraft” choćby. To jest bardzo popularna obecnie gra i grają w nią bardzo młodzi ludzie. Jej celem jest po prostu układanie klocków. Są różne wersje klocków, np. takie, które są ziemią, drewnem, wodą, lawą. I robi się eksperymenty, np. miesza się wodę z lawą i otrzymuje się ziemię. Można nawet tworzyć pewne algorytmy w samej grze, co jest bardzo rozwijające. W tej grze można np. zaprogramować kalkulator i wtedy młody człowiek uczy się jak zbudowany jest kalkulator.
Ale ciężko sobie wyobrazić, że dzieci siedzą w klasie i grają sobie w „Minecraft” przez 45 minut, bo wszyscy pomyślą, że nic nie robią
No i tu doszliśmy do sedna problemu. Gry są postrzegane, jako strata czasu. Myślę, że żeby przekonać nauczycieli do takich metod, trzeba by im pokazać jak silniki gier działają. Zresztą w grach jest teraz mocny trend, żeby użytkownikowi dawać grę, w której ta rzeczywistość będzie zależała od niego, że będzie taka jak on to ją wykreuje. Zresztą dzieci same chcą w to iść, a skoro mają już tysiące godzin przegranych w różne gry, i właściwie o tym tylko rozmawiają, to, dlaczego tego nie wykorzystać. Proszę sobie wyobrazić, że w planie lekcji pojawia się przedmiot „Gry komputerowe”.
I pewnie byłoby tak, że zgłosiłyby się wszystkie dzieci. Rodzice byliby dosyć sceptyczni.
Dlatego trzeba by im, podobnie jak nauczycielom wytłumaczyć, dlaczego warto. Podsunąć metody. Posłużę się też przykładem: deweloper gry „Half-life 2” robi taki projekt, w którym zaprasza szkoły, do siedziby firmy i dzieci uczą się jak zrobić w tej grze własny poziom. Te dzieci są niesamowite zaangażowane i bardzo zainteresowane. I takie dziecko uświadamia sobie w tym momencie, że, żeby stworzyć tę rzeczywistość w grze, tak jak mu się podoba, to musi mieć wiedzę, np. z zakresu fizyki, żeby wiedzieć jak to potem zadziała w grze. W dzisiejszej edukacji problemem jest utrzymanie uwagi dziecka. Ono nie wie, po co ma się tej fizyki uczyć. A jak zobaczy, że może ją potem wykorzystać w grze to będzie się jej uczyć chętniej.
Czy wyobraża pan sobie polską szkołę za 20 lat, która uwzględnia w programie gry komputerowe?
Oczywiście, że tak. Poza tym, pamiętajmy, że Polacy zawsze byli świetnymi programistami, jednymi z najlepszych na świecie. Nawet Barrack Obama, prezydent USA, dostał ostatnio grę „Wiedźmin 2”, stworzoną przez polskie studio, w prezencie
Czy jest dolna granicy, kiedy można wykorzystywać gry w edukacji?
No właściwie, kiedy dziecko zaczyna reagować na bodźce ze świata, rozróżniać kolory, kształty, to można je już zaangażować w taką grę. Dziecko dąży do interakcji, kiedy naciska klawisz i widzi, że na ekranie pojawia się 1 czy 2, to jest to bodziec, który odbiera. Dla dzieci projektuje się gry, które uczą np. alfabetu. W iTunes jest cała sekcja gier edukacyjnych. Warunkiem jednak, aby ta funkcja edukacyjna była spełniona, jest żeby ktoś dorosły uczestniczył z dzieckiem, w tej grze.
Anna Chodacka
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.