Zakupy w przyulicznym sklepiku? Wyjście z dzieckiem do piaskownicy, a z parterem na spacer i kolację gdzieś na mieście? Może kiedyś tak się żyło w dużych miastach, ale dziś mało kto już o tym pamięta. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie, zaglądając do któregokolwiek z większych centrów handlowych w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, czy Gdańsku.
Tłumy ludzi, z których niektórzy nawet po ruchomych schodach biegną w pośpiechu, wrzask i piski dzieci zabawianych przez kolejną atrakcję centrum, pary trzymające się za ręce w kawiarniach, którymi usiane jest zwykle jedno z pięter niemal każdej galerii. Gdyby były one czynne 24 godziny na dobę i ktoś wpadł na pomysł wstawienia do środka łóżek i wynajmowania ich tym, którzy nie zdążą wrócić do domu, zapewne sporo by na tym zarobił. Nasze życie bowiem coraz więcej zaczyna mieć wspólnego z centrami handlowymi – szybko, jak najtaniej, jak najmniejszym nakładem wysiłku i jak najbardziej kolorowo.
Centra na przyciągnięcie całych rodzin mają swoje sposoby. Pierwszy i najskuteczniejszy z nich to oczywiście wyprzedaże – często mające z rzeczywistymi obniżkami cen niewiele wspólnego. Ale same obniżki (prawdziwe, czy też tylko udające super okazje) to nie wszystko. Trzeba czymś zachęcić rodziny. Dlatego też wyprzedaże coraz częściej łączą się z eventami przyciągającymi tłumy. Wiele z nich staje się na potrzeby klientów gigantycznymi parkami rozrywki, gdzie można nie tylko wydać pieniądze, ale i zjeść, odpocząć, obejrzeć wystawę, pobawić się z dziećmi, posłuchać występu znanej gwiazdy muzycznej.
Jedna z galerii w Krakowie jakiś czas temu zorganizowała wystawę żywych gadów, która wzbudziła spore kontrowersje i protesty ekologów. Jednak swoje zadanie spełniła – przy gablotach z wężami i skorpionami kłębiły się tłumy klientów. Na lato kompleks przygotował kolejne atrakcje. Zaczęła od wystawy historycznej związanej ze stuleciem lotnictwa w Krakowie. W galerii pojawiły się zawieszone u stropu szybowce, a klienci między zakupami mogli podziwiać eksponaty z Muzeum Lotnictwa, czy mundury pilotów z okresu II wojny światowej. Czekały też na nich dwa symulatory lotów, a na najmłodszych – na placu przed galerią czekał specjalny Muzeobus. Później galeria również nie spuściła z tonu. W lipcu przed obiektem odbywały się spektakle Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych, czy zlot zabytkowych samochodów – garbusów.
Kolejne centrum z Krakowa organizuje z kolei rajdy samochodowe na dachu swojego budynku, a wewnątrz zaprasza między innymi do Klubu Małego Poligloty „Angielski Urwis”. W jego ramach prowadzone są zajęcia z języka angielskiego dla przedszkolaków. Co jakiś czas w innych centrach można trafić na przyciągające klientów wydarzenia, jak pokazy bicykli, wystawy, czy nawet adopcję zwierząt…
Ale galerie dbają nie tylko o rodziny z dziećmi. Dla żyjących pełną piersią singli też jest coś specjalnego. Na przykład zajęcia sportowe. – Chodzę do centrum na squasha. Doskonale się czuję, mogąc poćwiczyć i wyładować energię – mówi Tomek, programista z Warszawy. Trzeba by jeszcze wspomnieć, że na owego squasha zapisał się na godz. Pierwszą w nocy i nie przeszkadza mu, że trzy razy w tygodniu spędza pół nocy na dojeździe do galerii powrocie do domu.
Centra dbają również o pracujących. Zwłaszcza o freelancerów. Bezprzewodowa sieć, mnóstwo stolików wokół stosik z jedzeniem i kawą to idealne miejsce dla osób, które nie pracują w biurze, a nie chcą non stop siedzieć w domu. Niektóre centra idą o krok dalej – poza wyżywieniem i kawą niezbędną każdemu freelancerowi, oferują pełną obsługę biurową. W otwartej niedawno galerii, która reklamuje się największa w Krakowie, od jakiegoś czasu istnieje nowy, specjalny punkt, w którym znaleźć można wszystko, czego potrzeba dobrze funkcjonującemu sekretariatowi. Wysłanie paczki? Nadanie faksu? Wynajęcie biurka z kompletnym oprogramowaniem biurowym – drukarką, kserokopiarką, skanerem? Proszę bardzo. A gdyby komuś przypadkiem skończyły się nagle wizytówki, z tym także nie będzie kłopotu. Na miejscu może je sobie szybko zaprojektować i wydrukować. I po problemie.
Popularność centrów handlowych, zwłaszcza, jeśli chodzi o pracujących tam freelancerów, rozumieją socjologowie. – Jeśli ktoś pracuje jako wolny strzelec, to musi się jakoś mobilizować do pracy – zauważa Paweł Kubicki, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. – Już samo wyjście z domu, na przykład do galerii handlowej, gdzie są inni ludzie, jest swego rodzaju zmuszeniem się do działania. Zresztą dziś żyjemy tak, jak byśmy pracowali non stop, dlatego wychodzenie z domu może być próbą oczyszczenia atmosfery w domu, zachowania pewnej potrzebnej każdemu higieny życia – zauważa socjolog.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.